stolyca

2003-07-11

autobusowa jazda przez Warszawę wieczorową porą.
chcąc nie chcąc – doświadczam całej mizerii tego upiornego miasta.

Osiedlowe chłopaki, wypomadowane i naperfumowane do nieprzytomności wiozą autobusami swe małoletnie panny o nienaturalnie ciemnej karnacji, gotowe na wszystko, bo to przecież lato, lato w mieście, trzeba używać życia, póki jest się młodą, kto wie – może mnie zechce, może się ożeni (…).

Po chwili znam już wszystkie osiedlowe niusy: kogo i na ile posadzili, która nieźle obciąga, kto skupuje kradzione telefony, po ile chodzi gram, kto komu wpierdolił i za co, jak skołować lewe papiery do WKU. Wiem wszystko.

Mdli mnie od zapachu dezodorantów, obserwuję lot puszki po piwie wyrzuconej przez okno jadącego autobusu, słucham, że niezła dupa ze mnie, tylko czemu taka smutna…

No właśnie – czemu taka smutna? Na Grzybowskiej, pod jednym z bloków – zbiegowisko, głowy zadarte do góry, pootwierane usta i wyciągnięte ręce. Każdy każdemu pokazuje coś, kogoś tam na górze. Karetka pogotowia i straż pożarna. Pewnie jakiś skoczek. Śmiałek. Ja nie miałabym odwagi.

Ląduję na Centralnym, jak zwykle śmierdzi. Nie, nie dam 40 groszy na bułeczkę (hehe, bułeczkę-działeczkę); nie, nie mam papierosów; nie, nie kupię krzyżówki na biedne dzieci…

jezu, co za miasto.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x