notka o niczym

2003-10-23

ileż rozkoszy akustycznej o piątej rano może dostarczyć jedna, mała puszka po piwie
turlająca się po chodniku w-te-i-we-w-te, popychana przez hulający wiatr jesienny,
co wieje „jednaki, miarowy, niezmienny” przy wtórze deszczu.

Zgodnie z moją teorią na temat piwa (którego nie lubię i nie pijam)

puszka jest najniższą formą, w której piwo przejawia się w przyrodzie.

Natomiast rodzaj puszki (t.j. marka piwa) zależy od dzielnicy, po chodniku której owa puszka „się turla”.
A że mieszkam w dzielnicy niezbyt reprezentacyjnej, przeto sadzę,

że wzmiankowana puszka opatrzona była napisem Volt, Van Pur tudzież Młot
(choć równie dobrze takie piwo mogłoby się nazywać Jeb).

Ale do rzeczy. Puszka turlała się żwawo i ochoczo – a jakże – wydając przy tym dźwięk kretyńsko banalny, bo puszkowy,
ale tak wkurwiający, że grrrr. Mieszkam na I piętrze i po godzinie czułam się

jakbym sama była w-te-i-we-wte- w tej puszce.
Miałam ochotę rzucić się w niej z wodospadu Niagara jak ci śmiałkowie z początku ubiegłego stulecia.
Byłabym chyba drugą kobietą w historii. Ale pierwszą, która robi to w puszce po piwie,
bladym świtem, w swojej umęczonej hałasem i niewyspaniem głowie.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x