Nie jadłam śniadania, nie jadłam obiadu, wypiłam kilka herbat.
Przed chwilą, gdy kroiłam makowiec, a on się strasznie i złośliwie kruszył, a ja w pośpiechu (czemu w pospiechu?) zjadałam te kawałki, kawałeczki, okruchy, pomagając sobie paluchami na linii talerz-przestrzeń-usta (palce w buzi, pięciolatka!), to wtedy…
zrobiło mi się strasznie żal
samej siebie
(co zdarza mi się naprawdę rzadko, choć ostatnio – relatywnie częściej)
żal, że nikt nie podejdzie od tyłu, nie przylgnie do moich pleców całym ciałem i nie przytuli mocno, ciepło.
– „te, Zaz! Do pionu!
Ale już!!! Kto to widział, taka duża dziewczyna!!”
2003-12-27