co prawda rzadko mi sie to zdarza i zazwyczaj po-nie-w-czasie, ale tym razem ulotna chwila refleksji meczy mnie nieustatnie od prawie dwóch dni… (a swinie to podobno…, słyszeliscie o tym?!)
mniejsza o to.
koniec roku sie zbliza, o ile dobrze widze. Wypadałoby pozamiatać kąty, powymiatac spod dywanu te wszystkie wstydliwie przemilczane kwestie, powyciagac te wszystkie kosciotrupy z szaf (jako ze kazdy ma w swej szafie kosciotrupa, ktory zazwyczaj wypada w najmniej stosownym momencie, zasypujac naszych gości – nie wiedzieć czemu akurat w tym miejscu i czasie tak licznie zgromadzonych – gradem piszczeli, tudziez koścmi sródrecza czy kregami ponumerowanymi według dziwnego klucza).
mniejsza o to.
posprzatac trzeba. remanent zrobić. wymazać z ksiązki skarg i wniosków wszystkie niecenzuralne slogany (pracowicie smarowane przez długie i czerstwe miesiace tego roku dziwnego, obfitujacego w gwałtowne zwroty akcji i zupełnie nieprzewidywalne qui-pro-quo)
mniejsza o to.
państwo wybacza, ale nosze sie z zamiarem tymczasowego zahasłowania bloga w okresie tych jakze lyrycznych i refleksyjnych dni ghrrrudniowych, co by upchac pomiedzy te dni wszystkie moje kosciotrupy klekoczące niecierpliwie tkanka kostna w oczekiwaniu na ostateczny, wygłosowy show time.
sory, nie planujemy żadnego mapet-szoł, nie bedzie cyrkowców, karłów, akrobatów.
wszystko odbędzie sie po cichu.
jak gdyby nigdy nic, nikt, nigdy.
pochowamy, poupychamy i zamkniemy na klucz. sciany pobielimy wapnem.
zrobimy miejsce na noworoczne postanowienia…
[i nie klekotac mi, do jasnej cholery!!!]
2003-12-23