czeka mnie jutro służbowy bankiet. uhum.
coś czuję, że trzeba się będzie ubrać jakoś bardziej po ludzku i w ogóle przyczesać na modłę towarzyską.
w ramach zaprawy wytrąbiłam przed chwilą z K. butelkę czerwonego wina.
ale oczywiście zapomniałam przećwiczyć salonową kamasutrę,
czyli 69 pozycji kulturalnego trzymania kieliszka w dłoni i konwersacji na tematy ważkie i wszelakie.
etam, mniejsza o to.
albowiem zdaje mi się, że po odczytach, odezwach i części oficjalnej nastąpi część artystyczna,
w której zamierzam wziąć nadspodziewanie czynny udział, a jakże.
wszak za kilka dni zmieniam stan skupienia, więc chyba mogę pozwolić sobie na
wyjście smoka, nieprawdaż?
prawidłowa odpowiedź brzmi – prawdaż.
no to chlup, i na drugą nóżkę!
apdejt: kocham pracowe imprezy, hell yeah!