bridget jones idzie po rozum do głowy

czyli – „moje ciało jest dobre…”

lubicie swoje ciała?

Założę się, że niestety większość z Was podpisałaby się pod słowami kultowej już Bridget Jones,
która w swoim dzienniku napisała, że: „bycie kobietą jest gorsze od bycia rolnikiem – 
mamy tyle roboty z plewieniem i pryskaniem upraw: trzeba depilować nogi woskiem, golićpachy, skubać brwi, ścierać pumeksem stopy,
złuszczać i nawilżaćnaskórek, oczyszczać pory, farbować odrosty, malować rzęsy, piłować paznokcie, masować cellulitis, gimnastykować mięśnie brzucha.
W dodatku wszystkie te zabiegi są tak precyzyjne, że wystarczy kilka dni przerwy, aby się całkiem zapuścić.
Zastanawiam się czasem, jak bym wyglądała,gdybym zdała się na naturę – z bujnym włosem na łydkach, brwiami a laBreżniew,
cmentarzyskiem martwych komórek na twarzy, eksplodującymi pryszczami, zakrzywionymi paznokciami czarownicy,
sflaczałym ciałem drgającym przy każdym ruchu i ślepa jak kret bez szkieł kontaktowych”.

Brzmi kusząco, nieprawdaż? :-/
Ale niestety, tak właśnie myśli o sobie większość przedstawicielek płci pięknej.
Nieustanna pogoń za ideałem lansowanym przez ikonę popkultury- blondwłosą Barbie
i rzesze wychudzonych modelek słaniających się z gracją na wybiegach Paryża, Londynu i Mediolanu,
sprawiła, że dziewczyny od Uralu aż po Góry Skaliste chcą być wiotkie, słodkie,eteryczne i bez skazy.
A rzeczywistość idealna nie jest, wiadomo. Tu pryszcz, tam oczko w pończosze, włosy, które nie chcą się ułożyć
(mimo super żelu z reklamy TV), za duży tyłek (wiadomo, że na smutki najlepsza czekolada), itd. itp.
Normalka. Wszystkie dziewczyny tak mają. Ale to i tak nas nie pociesza.
I wciąż nie chcemy uwierzyć, że za idealnymi twarzami i figurami lasek z okładek „Glamour” czy „Elle”
stoi cały sztab makijażystów, oświetleniowców, fotografików i specjalistówod retuszu w PhotoShopie.
Wolimy myśleć, że istnieją laski totalnie idealne, a my same wyglądamy jak uboga stryjenka spod Nowego Targu.
Musimy więc się męczyć, dręczyć, głodzić, smarować, pacykować, pocić nasiłowni albo kłaść pod skalpel chirurga plastycznego.

Czy kiedykolwiek damy sobie trochę luzu?
Może czas wziąć przykład z tych nielicznych przedstawicielek naszego gatunku, które – o dziwo! ozgrozo! –
akceptują siebie, swoje ciało, swoje niedoskonałości, swoje „wszystko”.
Jest taka scena, w której Bridget Jones z zazdrościąobserwuje taki okaz kobiety-zadowolonej-z-siebie:
” Spojrzałam na jej wielki, pękaty tyłek opięty czerwoną spódnicą i opasany dziwaczną, prążkowaną kamizelką do pół uda.
To prawdziwe błogosławieństwo urodzić się z taką sloaneyowską arogancją.
Perpetua mogłaby mieć wymiary renault espace i w ogóle się tym nie przejmować.
Ile godzin, miesięcy i lat zamartwiałam się swoja wagą, podczas gdy onabeztrosko szukała w sklepach z antykami
lamp o porcelanowych podstawachw kształcie kotów?”

Może zaczniemy wreszcie ŻYĆ, a nie tylko martwić się, czy aby ten Rafał czy inny Marcin nie zauważy,
że kiedy się schylamy, na brzuchu robi na msię fałdka, a kiedy się śmiejemy, wokół ust pojawiają się bruzdki?

Klika lat temu, amerykańska pisarka i feministka, Eve Ensler postanowiła odtabuizować nasze „sfery intymne”,
pisząc świetne”Monologi waginy”.  Teraz wchodzi na rynek jej kolejna książka pt.”Dobre ciało”,
w której autorka, jak zwykle w rozmowach z dziesiątkami zwykłych kobiet z różnych zakątków świata –
analizuje fenomen pogoni zaidealnym pięknem. Ile jesteśmy w stanie znieść, by je osiągnąć?
Na ile potrafimy zgnębić własne ciało i zaprzeczyć naturze, by sprostać wymogom magicznej triady 90-60-90?


Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x