przyśnił mi się sms.
chwila, w której go odczytuję i nie wierzę własnym oczom.
chwila, w której wszystko we mnie rośnie i rozkwita. łącznie z nadzieją i wiarą w ludzi.
i wszystko nagle staje się jasne. i wszystko rozumiem. i wszystko wybaczam. i takie tam inne.
chwila, w której go odczytuję i nie wierzę własnym oczom.
chwila, w której wszystko we mnie rośnie i rozkwita. łącznie z nadzieją i wiarą w ludzi.
i wszystko nagle staje się jasne. i wszystko rozumiem. i wszystko wybaczam. i takie tam inne.
a potem się budzę. i jest wielki piątek.
średnio znam się na tych sprawach, ale o uszy obiło mi się słowo „pojednanie”.
poszło chyba w serwisie informacyjnym po południu.
nie załapałam szerszego sensu, ale właśnie wtedy przypomniałam sobie ten sen.
i roześmiałam się w duchu. trochę cynicznie, ale bardziej smutno.
jest pierwsza w nocy, odwirowuję pranie i myślę o tym, co chciałabym zjeść.
w gruncie rzeczy wszystko jest banalnie proste i namacalne.
na szczęście.