with a little help from my friends…

okazuje się, że przyjaciele po prostu są. sami z siebie.
nie tam, gdzie szukałam ich przez ostatnie dwa lata, ale tutaj. obok mnie. od zawsze.
stali tuż za moimi plecami, patrząc z przerażeniem jak zarzucam linę
na jakieś urwiste, pełne spadających kamieni zbocze
i uparcie próbuję się na nie wspinać. boso. gołymi rękami. do krwi.
głucha i ślepa na wszystko inne.

teraz, kiedy odpadłam od ściany, a raczej
kiedy spuszczono na mnie lawinę ostrych kamieni –
moja osobista ekipa gopru i topru nie pozwala mi wytracić ciepła.
szczelnie otulona folią termiczną – piję herbatę z prądem,
a oni rozpalają wokół mnie dziesiątki maleńkich ognisk.

wrzucam w ogień wszystko, co nie jest mi już potrzebne –
patrząc w milczeniu jak się kurczy, zwija, kruszeje, rozpada i znika.
wszystko, co mnie rani i czego się boję, co mnie zatruwa i niszczy – idzie z dymem.

siedzimy pośród tych ognistych rozgwiazd jak na tratwie, na pełnym morzu.
kołyszemy się lekko i łagodnie. za chwilę popłyniemy dalej. ja i moi przyjaciele.
nigdy nie przypuszczałam, że są tak blisko i czują tak mocno.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x