niedzielny obiad w delcie rzeki czerwonej
kiedy Quentin je, budzą się demony. słońce gaśnie, niebo zasnuwa się chmurami, a na ziemię spada kwaśny żrący deszcz…
kolory bledną, cichnie gwar. ludzie w popłochu udziekają do swych norek, bud i dziupli. zewsząd słychać tylko jęk przerażenia…
tymczasem Quentin je. nic go nie powstrzyma. ciężkie krople deszczu dudnią o blat stolika i rozbryzgują się w drobny mak
żywioły szaleją, zrywa się gwałtowny wiatr, z oddali dobiega ryk Wielkiego Smoka, który – zbudzony mlaskaniem Quentina – ruszył do ataku…
nasz winowajca – uznawszy, że deszcz zanadto rozwadnia mu zupę – porwał swe koryto i schronił się w klasztorze Bun Ca
lecz gniew bogów jest srogi. deszcz zamienia się w grad. drogami całej prowicji płyną rwące rzeki. znikąd ratunku.
Zazie i jej Gruba Sajgonka domagają się ukarania winowajcy
który z wojowników ruszy do klasztoru Bun Ca, by wywlec stamtąd Quentina i wejść w posiadanie dodatkowej porcji sajgonek?
do ataku rusza Emi. po spacyfikowaniu Quentina, ma jednak problem z powrotem na jasną stronę mocy
niezłomna siła woli i lata praktyki w klasztorze Koszalin okazują się jednak silniejsze niż meteorologiczna rozpierducha Quentina
tymczasem pandemonium trwa. eskimosi mają ponoć kilkadziesiąt określeń na różne odmiany śniegu…
nasza prowincja powinna wypracować równie rozbudowaną systematykę i nomenklaturę
dla bujnie rozwijające się ostatnimi czasy dziedziny opadów atmosferycznych
siąpi, mży, dżdży, kropi, pada, leje jak z cebra. napierdala.
deszcz zbliża i łączy ludzi. Zazie aż posikała się z radości na tę okoliczność. Quentin z miną winowajcy siedzi związany i pokutuje.
pies ma nam za złe. miało być śniadanie na trawie, a jest na plutonie.
równie niezadowolona jest Knix, której zamokły landrynki w kieszeni.
deszcz powoli ustaje. nasza prowincja na powrót nabiera kolorów.
wychodzimy na główną ulicę. znów jest nam wielkomiejsko – idziemy na shopping!
jaki portfel, taki szoping. Quentin chce neseser z wężowej skóry, Syd buciki do golfa, a Zazie szczerozłote adidaski
jaka metropolia, taka 5th Avenue. po prawej Prada, po lewej Vuitton, a pod stertą tekturowych pudeł Armani i Versace.
jaka Paris Hilton, taki ozdobny pies do towarzystwa. tutaj – pierdząca i bekająca perełka.
dziewczyny, szybko! u Xiao Pinga rzucili świeże Diory!
Milan Fashion Week to przy tym festyn dożynkowy pod Morągiem!
klęska urodzaju. rwący potok dobrobytu.
o, nowa dostawa kolekcji Chanel na wiosnę-lato 2012!
Knix próbuje zachować zimną krew, ale widać jak z ekscytacji drżą jej kolana…
Pe nie kryje entuzjazmu i jednym rączym susem przeskakuje trotuar, by dokonać zakupu nowej garsonki w pepitę.
a po szopingu – relaksujący drink w jednym z praskich mini-barów…