tratwa, którą płynęłyśmy przez wezbraną ciemną noc, osiadła na praskiej mieliźnie. trafiłyśmy w sam środek uroburo:
od progu zaatakował nas rezydent stołecznych salonów – Quentin i jego szpiegowski aparacik
werble!!! Pe – pierwszy tamburmajor cukiernictwa imprezowego – wnosi bębenek dla Emilki
Emi intonuje „pa pa pa pa ra papapapapa… babcia stała na balkonie, dołem dziadek defilował… paa paa paa parapapapapapa…”
Emi bierze głęboki wdech i wypuszcza z siebie ciemną stronę mocy…
… skutkiem czego cały tort wybucha. you got your wish, motherfucker!!! :***
tamburo militare. słodkie narzędzie wewnętrznego drylu.
„coś mnie korci, aby zrobić siusiu w torcik…” – szepnął mi do ucha Quentin, a ja się rozmarzyłam.
lecz na straży moralności tej nocy stały, a raczej leżały, dwa ogromne lwy
próbujemy je z Olą oswoić. omiatają nas idealnie obojętnymi spojrzeniami.
namawiam go na torcik. bezskutecznie. lew chce Quentina pod beszamelem.
komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl