u nas na rajonie – obiad na stadionie

2010-06-06

niedziela w samo południe. stadion dziesięciolecia. skwar, zgiełk i cekiny. wchodzimy w boczną uliczkę i już jesteśmy na Sri Lance:

blacha, dykta, tektura falista. kuchnia wietnamska, gruzińska, hinduska, polska i każda inna

przed państwem jak zwykle Quentin we własnej osobie – dzis obiecał, że zje na spokojnie, bez gradobicia

w roli głównej wietnamska zupa Pho z wołowiną, makaronem i wszystkim innym

nie musimy chyba pytać, czy Miłoszowi smakuje. zajęty jest chłopak, nie przeszkadzać!

to spojrzenie mówi samo za siebie. znać, że jest ukontentowany gastronomicznie.

wszyscy jedzą z zapałem, co nie przeszkadza Górce w prezentacji majteczek za 2,50 od Su Ping Onga z sąsiedniej alejki

sajgonki – kopytka. nie do końca to miała Syd na mysli, mówiąc panu, że chce sajgonki, ale takie inne, takie wie pan…

takie czy inne – Zaz pakuje sajgonki do paszczy

o własnie, o te nam chodziło! jeśli kiedyś je napotkacie, jedzcie bez opamiętania i weźcie dwie dokładki oraz na wynos!

na delikatną sugestię Nastka, by nie pakować paluchów do paszczy…

Syd postanowiła spróbować szczęścia i wyłowić sobie coś ze słoja…

a w słoju wiadomo – glony, głowonogi, stułbie i inne pełechate jestestwa podwodne

w końcu dostała jakis konglomerat orzeszków, kokosów, rzęsy wodnej i glutowatych istnień głębinowych

kto pierwszy spróbuje? ;>

z lekkim sceptycyzmem Syd zanurza łyżkę. w kubeczku rozlega się złowrogie slurp slurp slurp

– Ziemniak! Tu jest ziemniaaak! – Syd nie posiada się ze szczęścia, napotykając dobrego znajomego.

puchar przechodni trafia do Nastka. Nastek trafia na coś dziwnego, ale nie chce nam powiedzieć CO. napięcie rośnie…

– To żyje!!! – Pao wprawnym ruchem wyławia drżącego głowonoga, który macha do nas odwłokiem i cichutko popiskuje.

Quentin nie lubi jeść głowonogów na żywca, więc uprzednio neutralizuje je sokiem z cytryny.

unieszkodliwione głowonogi opadają łagodnie na dno swymi galaretowatymi ciałkami…

Miłosz także postanowił kupić sobie żyjątko. głębinowe mroki i otchłanie słoja roświetla mu mu zainstalowana na głowie latarnia uliczna.

wybrał mrożone kalmary w zalewie ze słodkiej ektoplazmy

wierzchnia warstwa lodu gwarantuje świeżość gumowatych osobników

ostatnie akty strzeliste z dna

jak widać wietnamskie mikstury wspaniale ożywiają, odświeżają i rozpromieniają konsumentów

syd chroni się okularem przed blaskiem fantastycznym siedzącego nieopodal quentina

Miłosz wyjmuje zwierzątko, które natychmiast gryzie go w palec. – Nie bój się, Miłosz… Nie trzeba się bać… – przemawia doń łagodnie Agata

tak czy inaczej – pozujemy. będzie zdjęcie. póki co – robimy je sobie same. Miłosz daj to zdjęcie, co zrobiłeś, tylko usuń nam pryszcze w fotoszopie!

tymczasem Quentin pozdrawia państwa z placówki dyplomatycznej na Sri Lance. aplikowałysmy dla niego o Pendżab, ale nie przyjęli dziada…

obok naszego stolika ekspresowo przemyka pani Li Zhang Hu z tajemniczym wózkiem

córeczka tatusia – na przekór niedotykalskim standardom europejskim :)

samotny konsument w rozgrzanej do czerwoności jadłodajni

festiwal wietnamskiego disco w sali kongresowej

ogłoszenia drobne. sprzedam toyotę corollę. średni brzebieg ok. 32.000 km dziennie. bardzo pakowna.

w sąsiedniej alejce kwitnie handel i usługi – tutaj: łuskanie fasolki szparagowej do pudełka po złotych aaaadidddasach, majkach lub pumah

tuż obok:   wyciskanie pryszczy w pełnym słońcu

i tym jakże estetyczny akcentem kończymi dzisiejszy obiad. tutaj żegna nas dawna machina oblężnicza z epoki Ming

 

 

 

 

komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl
 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x