niedziela w samo południe. stadion dziesięciolecia. skwar, zgiełk i cekiny. wchodzimy w boczną uliczkę i już jesteśmy na Sri Lance:
blacha, dykta, tektura falista. kuchnia wietnamska, gruzińska, hinduska, polska i każda inna
przed państwem jak zwykle Quentin we własnej osobie – dzis obiecał, że zje na spokojnie, bez gradobicia
w roli głównej wietnamska zupa Pho z wołowiną, makaronem i wszystkim innym
nie musimy chyba pytać, czy Miłoszowi smakuje. zajęty jest chłopak, nie przeszkadzać!
to spojrzenie mówi samo za siebie. znać, że jest ukontentowany gastronomicznie.
wszyscy jedzą z zapałem, co nie przeszkadza Górce w prezentacji majteczek za 2,50 od Su Ping Onga z sąsiedniej alejki
sajgonki – kopytka. nie do końca to miała Syd na mysli, mówiąc panu, że chce sajgonki, ale takie inne, takie wie pan…
takie czy inne – Zaz pakuje sajgonki do paszczy
o własnie, o te nam chodziło! jeśli kiedyś je napotkacie, jedzcie bez opamiętania i weźcie dwie dokładki oraz na wynos!
na delikatną sugestię Nastka, by nie pakować paluchów do paszczy…
Syd postanowiła spróbować szczęścia i wyłowić sobie coś ze słoja…
a w słoju wiadomo – glony, głowonogi, stułbie i inne pełechate jestestwa podwodne
w końcu dostała jakis konglomerat orzeszków, kokosów, rzęsy wodnej i glutowatych istnień głębinowych
kto pierwszy spróbuje? ;>
z lekkim sceptycyzmem Syd zanurza łyżkę. w kubeczku rozlega się złowrogie slurp slurp slurp…
– Ziemniak! Tu jest ziemniaaak! – Syd nie posiada się ze szczęścia, napotykając dobrego znajomego.
puchar przechodni trafia do Nastka. Nastek trafia na coś dziwnego, ale nie chce nam powiedzieć CO. napięcie rośnie…
– To żyje!!! – Pao wprawnym ruchem wyławia drżącego głowonoga, który macha do nas odwłokiem i cichutko popiskuje.
Quentin nie lubi jeść głowonogów na żywca, więc uprzednio neutralizuje je sokiem z cytryny.
unieszkodliwione głowonogi opadają łagodnie na dno swymi galaretowatymi ciałkami…
Miłosz także postanowił kupić sobie żyjątko. głębinowe mroki i otchłanie słoja roświetla mu mu zainstalowana na głowie latarnia uliczna.
wybrał mrożone kalmary w zalewie ze słodkiej ektoplazmy
wierzchnia warstwa lodu gwarantuje świeżość gumowatych osobników
ostatnie akty strzeliste z dna
jak widać wietnamskie mikstury wspaniale ożywiają, odświeżają i rozpromieniają konsumentów
syd chroni się okularem przed blaskiem fantastycznym siedzącego nieopodal quentina
Miłosz wyjmuje zwierzątko, które natychmiast gryzie go w palec. – Nie bój się, Miłosz… Nie trzeba się bać… – przemawia doń łagodnie Agata
tak czy inaczej – pozujemy. będzie zdjęcie. póki co – robimy je sobie same. Miłosz daj to zdjęcie, co zrobiłeś, tylko usuń nam pryszcze w fotoszopie!
tymczasem Quentin pozdrawia państwa z placówki dyplomatycznej na Sri Lance. aplikowałysmy dla niego o Pendżab, ale nie przyjęli dziada…
obok naszego stolika ekspresowo przemyka pani Li Zhang Hu z tajemniczym wózkiem
córeczka tatusia – na przekór niedotykalskim standardom europejskim :)
samotny konsument w rozgrzanej do czerwoności jadłodajni
festiwal wietnamskiego disco w sali kongresowej
ogłoszenia drobne. sprzedam toyotę corollę. średni brzebieg ok. 32.000 km dziennie. bardzo pakowna.
w sąsiedniej alejce kwitnie handel i usługi – tutaj: łuskanie fasolki szparagowej do pudełka po złotych aaaadidddasach, majkach lub pumah
tuż obok: wyciskanie pryszczy w pełnym słońcu
i tym jakże estetyczny akcentem kończymi dzisiejszy obiad. tutaj żegna nas dawna machina oblężnicza z epoki Ming