2010-12-21
nie neguję świąt. wcale a wcale. kocham światełka, mandarynki i pierniczki. zmysłowo.
na temat przedświątecznych zakupów i supermarketowego szaleństwa znacie moje zdanie.
w skrócie – pierdolę to. wolę żłopać czaj i gapić się na wirujące płatki śniegu za oknem.
wolę spotykać ludzi. rozmawiać. słuchać. łazić. siedzieć. mieć czas. jeść ciastka. grać w planszówki.
na temat przedświątecznych zakupów i supermarketowego szaleństwa znacie moje zdanie.
w skrócie – pierdolę to. wolę żłopać czaj i gapić się na wirujące płatki śniegu za oknem.
wolę spotykać ludzi. rozmawiać. słuchać. łazić. siedzieć. mieć czas. jeść ciastka. grać w planszówki.
zewsząd słyszę, że boże narodzenie to “takie rodzinne i pełne miłości święta”. nie inaczej.
lecz w domyśle chodzi wyłącznie o normatywny model rodziny: mama, tata, dzieci, dziadkowie. zacnie.
wszyscy inni pomijani są dyskretnym milczeniem lub dostają w twarz etykietką
lecz w domyśle chodzi wyłącznie o normatywny model rodziny: mama, tata, dzieci, dziadkowie. zacnie.
wszyscy inni pomijani są dyskretnym milczeniem lub dostają w twarz etykietką
“samotny w wigilię, alarm! caritas! wolne nakrycie! przygarnij kropka!”.
ja rozumiem smutny los bezdomnych i seniorów zdanych na łaskę losu.
ja rozumiem smutny los bezdomnych i seniorów zdanych na łaskę losu.
ale jest jeszcze rzesza osób takich jak ja. takich jak my.
mam rodzinę. bliższą, dalszą. a przede wszystkim moją. małą. własną. najdroższą komórkę społeczną.
taką a nie inną. czy to się komuś podoba czy nie. mi się podoba bardzo. i to jest w tym wszystkim najważniejsze.
by poczuć atmosferę świąt i bliskość z kimś, kogo kocham – nie muszę siadać przy suto zastawionym stole z ludźmi,
taką a nie inną. czy to się komuś podoba czy nie. mi się podoba bardzo. i to jest w tym wszystkim najważniejsze.
by poczuć atmosferę świąt i bliskość z kimś, kogo kocham – nie muszę siadać przy suto zastawionym stole z ludźmi,
których widzę raz na rok. całować się z wąsatymi wujami i łamać opłatkiem ze stryjecznymi kuzynkami
ze strony brata szwagra ojca mojej matki.
nie chcę rozpakowywać pod choinką piętnastu zestawów nivea, dove, garnier i l’oreal.
kremy na zmarszczki kupuję sobie sama. od barszczu z uszkami wolę ukraiński.
choć lubię kolędy, to jezus malusieńki nie bardzo mnie dotyczy. choć go szanuję. kulturowo.
pasterka mnie nie wzrusza. opłatek nie krzepi. moim bliskim i bliźnim wszystkiego najlepszego życzę zawsze,
nie tylko od święta. ze zwierzętami nie muszę komunikować się ludzkim głosem, bo uczę się ich mowy na co dzień.
a to, że jestem agnostyczką i antytradycjonalistką nie oznacza jeszcze, że jestem:
a) obrazoburczą ateistką b) zrezygnowaną nihilistką c) zatwardziałą cyniczką d) jednostką aspołeczną
mam się całkiem nieźle i jestem ze wszech miar zadowolona.
dlatego zamiast zasiadać przy wigilijnym stole – pakujemy się i wyjeżdżamy. z psami, przyjaciółmi,
książkami i grami planszowymi. choć równie dobrze możemy zostać. iść na spacer. pić wino. spać. oglądać filmy. razem.a poza tym – korzystając z okazji – chciałabym niniejszym powiedzieć, że nie lubię, nie szanuję i nie cierpię
przerysowanych, przegiętych i żenujących okołoświątecznych kampanii społecznych,
które bardziej wołają o pomstę do nieba niż apelują do ludzkich sumień. o czym mówię?
przerysowanych, przegiętych i żenujących okołoświątecznych kampanii społecznych,
które bardziej wołają o pomstę do nieba niż apelują do ludzkich sumień. o czym mówię?
ot chociażby o zafoliowanej dupie niejakiego piróga udającego karpia w blasku fleszy i szumie kamer.
oraz o spocie, w którym szacowny ojciec rodziny mierzy z pistoletu do psa.
obydwie akcje odwołują się do rzeczywistych i poważnych problemów, których absolutnie nie neguję.
sprawy są bolesne, a idee szczytne. wszystko jednak rozbija się o formę, o komunikat, o przekaz.
jasne, że istotą kampanii społecznej jest odwołanie się do emocji, sumień i tknięcie światopoglądu odbiorcy,
a najłatwiej dotrzeć głęboko, kiedy się naruszy jakieś tabu i wywoła szok.
z tym, że nagość już dawno przestała bulwersować, a i śmierć odarto z grozy, epatując nimi bez ograniczeń.
paris hilton pokazuje cipkę na garden party, w metrze wybucha bomba, lady gaga paraduje w wołowinie,
zwłoki prezydenta pozdrawiają z ołowianej trumny, doda czci szatana, aktor zabija maczetą własną matkę…
litości. kiedyś emocjonowaliśmy się doomem i diablo II. teraz mamy tak zryte mózgi, że musimy szukać ukojenia na farmville.
fot. materiały prasowe
dlatego goła dupa quasi-celebryty może sobie świecić co łaska przed fotoreporterami z gali i pudelka.
nie porusza. nie szokuje. nie targa sumieniem. może co najwyżej dziwić – wtf?! co wspólnego ma ten koleś
z tysiącami maltretowanych karpi?! dał się zafoliować na 10 minut, a przez następne 60 będzie udzielał wywiadów mediom,
odziany już według najnowszych warszawskich trendów. i o czym opowie? że jeśli kawior, to tylko tylko z jesiotra?!
ja rozumiem, że Fundacja Viva! działa w słusznej sprawie oraz że międzynarodowe kampanie PETA naprawdę robią wrażenie,
ale naprawdę… nie wyszło. no nie wyszło. nie tym razem. może za rok.
drugi przypadek stylistycznego rzutu widłami w przelatującą ważkę to kampania „Pies to nie zabawka. Nie kupuję zwierząt na prezent”.
i znowu – prawdziwy społeczny problem, którego olbrzymie rozmiary przerażają nie tylko z okazji sezonowych świąt.
problem o tyle delikatny, że poziom polskiej wrażliwości na krzywdę zwierząt
plasuje się gdzieś na poziomie depresji bezwzględnej żuław wiślanych i raczków elbląskich.
i nikt jakoś nie kwapi się, by na co dzień budować w ludziach świadomość i elementarny humanitaryzm.
za to od święta – huzia na józia i apelujemy do sumień! byle ostro, bo przez cały rok tysiące psów
poumierało z głodu przy płotach i schroniskach, więc summa sumarum… sami wiecie.
nie wiem, która agencja za tym stoi, ale ten spot to jakaś chora jazda histeryka,
który brutalnym i przerysowanym konceptem budzi niepokój raczej o swoje zdrowie psychiczne
niźli kwestię nieodpowiedzialnych prezentów, porzucania i znęcania się nad zwierzętami.
są pewne granice, po przekroczeniu których, absurd osiąga stężenie wprost nieznośne.
przeciętny kowalski, oglądając tę scenę z towarzyszeniem lektora informującego,
że rokrocznie setki żywych prezentów gwiazdkowych są przez polaków zabijane (pif-paf, burek!) – wybałuszy oczy, mruknie “co za pierdolenie?! przecież nowakowie wywieźli burka do babci na wieś!”
i spokojnie przełączy na złotopolskich. a to, że „babcia ze wsi” to przeważnie schronisko dla zwierząt
w celestynowie, józefowie czy na paluchu – to już inna kwestia.
tymczasem zanegowany problem automatycznie przestaje istnieć w świadomości kowalskiego.
a przecież istnieje. tyle że w przytulisku.
tyle że obraz wychudzonego, zmarzniętego i przeraźliwie smutnego psa nad pustą miską to za mało.
tyle że obraz wychudzonego, zmarzniętego i przeraźliwie smutnego psa nad pustą miską to za mało.
to nie porusza. musi być masakra, inaczej nie podziała.
metafora, proszę państwa, to odbezpieczony granat ręczny – albo się nim rzuci daleko i celnie, albo nie.
ale jak nie – to pizgnie nam prosto w twarz i ujebie obie rączki. będzie kupa śmiechu i garść popiołu.
dlatego zgryźliwi tetrycy od poetyki i teorii literatury doradzają daleko idącą ostrożność
ale jak nie – to pizgnie nam prosto w twarz i ujebie obie rączki. będzie kupa śmiechu i garść popiołu.
dlatego zgryźliwi tetrycy od poetyki i teorii literatury doradzają daleko idącą ostrożność
w żonglowaniu tym obosiecznym i ostrym jak skurwysyn mieczem.
lecz nie wszyscy biorą sobie do serca to starcze mamrotanie.
lecz nie wszyscy biorą sobie do serca to starcze mamrotanie.
dlatego wciąż możemy się radować, czytając mistrzów z faktu i super expresu:
“Wtem popołudniową ciszę przeszył złowieszczy grzmot i piekielny łomot,
jakby na ziemię runęła Krzywa Wieża w Pizie albo Kościół Mariacki.
Pani Zdzisława zerwała się przerażona na równe nogi i z duszą na ramieniu pobiegła na ratunek.
Scena, którą ujrzała w sąsiednim mieszkaniu zmroziła krew w jej żyłach, a z piersi wyrwał się krzyk przerażenia.
Pan Janusz leżał na dywanie. Widać bylo tylko nogi biedaka, obute jedynie w domowe papcie.
Nie poruszał się. Ciało przywalone było potężną meblościanką.
Pani Zdzisława zbielałymi wargami zaczęła odmawiać różanieć. I nagle… cud!
Spod regału rozległo się żałosne: kuuurwaaaa…. kuuurwaaaa…. […]
Przybyli na miejsce funkcjonariusze patrolu miejskiego, straż pożarna, erka
oraz ekipa antyterrostystów oswobodziła pana Janusza z kleszczowego uścisku drapieżnej meblościanki.
Wywiad z ocaleńcem w jutrzejszym numerze!”
[własna wariacja stylistyczna na temat artykułu: “Nie śpi, bo trzyma kredens”]
niniejszym życzę wszystkim smacznych świąt.
komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl