kariery ministra świata i służbowych delegacji na teksańskie pikniki country,
przez sześćset par butów i tuzin zegarków oraz widok na pałac kultury,
po zenistyczne wręcz pogodzenia z chaosem wszechświata
i wieczne samoodpuszczenie grzechu zaniedbania w porządkach domowych.
oczywiście gdybym się postarała, mogłabym to mieć. żaden problem.
jest jednak rzecz, której nigdy nie posiądę. dar, którego nie dostąpię.
moc, której nigdy nie poczuję, choć próbowałam namiętnie.oto bowiem gierki komputerowe. wirtualne ciastkarnie, hodowle baranów,
fermy homunculusów, szpiegowsko-detektywistyczne gry wideo
gęste od śladów z miejsc przestępstwa i lepkie od dowodów DNA do zebrania.
gry online, do których zaglądasz zaraz po przebudzeniu celem sprawdzenia,
czy jeszcze żyjesz. gry telewizyjne, w których machasz plastikową bezprzewodową dzidą.
konsole. playstation. xboxy. ps2. nintendo. psp. wiii. czujecie to? bo ja nie.
spotykając się z Quentinem poza domem, możecie być pewni, że zaraz wyjmie
swoja przenośną konsolkę-taczpadzik i w skupieniu zacznie po niej wodzić paluszkiem.
nie pytajcie go wtedy co robi. zapewne przegrupowuje wojska, pali kolejną wioskę
albo wiąże w pęczki kobiety, starców i dzieci. ustala strategie, przyjmuje kontyngent broni
albo po prostu strzela do przelatujących kaczek. jak skończy to skończy.
póki co – lepiej mu nie przeszkadzać. i tak trzeba się cieszyć, że nie jest już
kierowcą rajdu Racibórz-Sandomierz, bo wtedy cały weekend byłby z głowy.
ostatnio Quentin pokazał nam swój nowy nabytek – laserowe miecze świetlne:
tu jesteś Quentinem, a tam jesteś Youzoku – metatranscendentalnym wojownikiem światła.
albo ping-pongistą.
trudno stwierdzić, stojąc tutaj.