Pierwsze wyjście z mroku. My name is not Tristan and that’s why I’m alive

Nie dalej jak wczoraj pewna znajoma początkująca blogerka –
czując się w obowiązku poinstruowania mnie, jak należy prowadzić poczytnego bloga –
dała mi dobrą radę. A mianowicie: powinnam zaprzestać pisania o mopsach,
bo nikogo to nie interesuje i nikt tego nie czyta.
I jeśli dalej będę zanudzała ludzi opowieściami o dwóch grubych psach,
to stracę wszystkich czytelników.
Acha – pomyślałam. To o czym mam pisać? – zapytałam srodze rozbawiona.
Odpowiedź nie była jednoznaczna, acz wynikało z niej, że powinnam raczej
przesunąć ciężar gatunkowy w stronę bardziej osobistych wynurzeń,
przy jednoczesnym zaznaczeniu, że czasami bywam zanadto ekstrawertyczna w życiu osobistym
i częściej powinnam gryźć się w język zanim cokolwiek komukolwiek powiem.
Przetworzywszy pobieżnie tę zawiłą logicznie wskazówkę – westchnęłam.
Acha – pomyślałam. Czyli mam pisać o sobie? – zapytałam.
Ta odpowiedź również nie była jednoznaczna, acz wynikało z niej, że owszem – o sobie –
ale nie o tej sobie, którą jestem, tylko o tej drugiej sobie, którą mogłabym być,
gdybym te swoje słodkie mopsy wysłała w kosmos, a skupiła się raczej na… yyyy… swoim życiu.
Acha – pomyślałam. Ale mopsy są częścią mojego życia… – wtrąciłam nieśmiało,
nie wiedząc już jak formułować dalsze pytania. Nie zapytawszy więc, dowiedziałam się jednak,
że „mopsy sa moją ucieczką przed ludźmi i światem”, natomiast ja sama jestem cipą. Czyli pussy.
Acha??? – pomyślałam i mnie zatkało. Przypomniałam sobie zaraz jeden z ostatnich komentarzy na blogu:
“kiedyś byłaś dramatyczna i potargana, dzisiaj jesteś… słitaśna? ;/”
Acha – pomyślałam. No faktycznie. Jestem mopsią mamą. Mopsy są słitaśne, mopsy są nie na serio,
w mopsach zawiera się cała radość psiego istnienia i urocze nieskomplikowanie duchowe. Cała ja.
Uwielbiam moje dwie grube parówki. Kocham ich zapach, rozpływam się nad każdą mopsią miną,
trzęsę nad każdą mopsią kupą czy widowiskowym rzygiem. Jestem pewna, że mając dziecko,
robiłabym dokładnie to samo. I tęskniłabym za nim już od momentu wyjścia z domu,
tak samo jak tęsknię za Kumokiem i Miszurem. Żenada, co nie?
Uwielbiam o nich mówić, obserwować je i fotografować, wycinam z filcu ich podobizny,
piszę o nich mopsie opowiastki ilustrowane przez Syd i zamęczam znajomych mopsimi opowieściami.

Ci, którzy mnie znają – którzy naprawdę mnie znają – wiedzą ile czasu, trudu i sił
kosztowało mnie wychodzenie z mroku.

Ale nie tego uwielbianego przez dziewczęta mroku smutnych piosenek z youtube’a,
nieszczęśliwych miłości i burzliwych rozstań, międzyludzkiej psychodramy
czy niedostępnego spojrzenia “spode łba” i gorzkich ripost rzucanych na prawo i lewo.
Jeśli tak miałby wyglądać mrok, to proszę bardzo. Uroczo.
Wszystkie jesteście Tristanami. Ze mną na czele.
I am the tragedy and the heroine. I am lost and I am rescuing.
The storm is come and I am following.
My name is Tristan and I am alive.
W czasach, kiedy przeżywałam rozterki i dramaty, zawiedzione nadzieje, utracone miłości
i resztę okaleczeń osobistych, o których szczątkowo i enigmatycznie wspominałam na tym blogu –
zazie.com.pl biła rekordy oglądalności i komentarzy pod notkami.
Czy to właśnie stanowiło o moim atrakcyjnym image’u “potargania i dramatu”?
hysteric
To przeurocze, że każda znerwicowana, zawiedziona, rozgoryczona, sfrustrowana i nieszczęśliwa laska
automatycznie zyskuje na tajemniczości, defaultowo wzbogaca swoją jakże skomplikowaną osobowość
i potęguje społeczne pożądanie. Jeśli ktokolwiek właśnie to nazywa “mrokiem” –
to zazdroszczę, gratuluję i życzę, by nigdy nie doświadczył tego prawdziwego –
który rozkłada na łopatki na tyle skutecznie, że pisanie o nim na blogu jest żenującym nieporozumieniem.
I jeśli ktoś mówi mi, że uciekam teraz od życia w mopsy, książki dla dzieci i wszystko,
co da sie określić mianem “bright side of life” – to nawet nie chce mi się tłumaczyć,
jak bardzo się myli i jak bardzo mnie nie zna.Teraz, gdy jestem po jasnej stronie mocy i idę słoneczną stroną ulicy,
a moja wewnętrzna poczytalność wzrosła – blogowa poczytność zazie gwałtownie spadła,
choć nadal osiąga po kilkaset wejść dziennie. Nie martwi mnie to, wręcz przeciwnie.
Zważywszy na fakt, że w niedawno zakończonym konkursie na Blog Roku 2010 –
w którym programowo od lat nie biorę udziału – w kategorii “Ja i moje życie”
najwyżej uplasowały się blogi poświęcone dramatom, tragediom, niepełnosprawności
i walce o życie ze śmiertelnymi chorobami.
Publiczność kocha współczuć. Ze świadomością, że na szczęście ich to nie dotyczy.
Idealne odzwierciedlenie antycznego katharsis – litość, trwoga i pełne ulgi oczyszczenie.
To tyle w kwestii poczytnego blogowania.
Przypomniało mi się zakończenie wolterowskiego Kandyda – słowa Marcina manichejczyka:“Człowiek zrodzony jest, aby żyć w konwulsjach niepokoju lub też w letargu nudy”
i odpowiedź samego Kandyda: “To prawda, ale trzeba uprawiać nasz ogródek”.Więc zamiast “Tristana” śpiewam “Hyperballad” i idę dalej.”

we live on a mountain
right at the top
there’s a beautiful view
from the top of the mountain
every morning I walk towards the edge
and throw little things off
like: car-parts, bottles and cutlery
or whatever I find lying around

it’s become a habit
a way
to start the day

I go through all this
before you wake up
so I can feel happier
to be safe up here with you

komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl
 
 
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x