moi Rodzice przygarnęli wczoraj psa ze schroniska – niespełna roczną sunię w typie labradora.
– Ta albo żadna! – powiedział mój Ojciec, który dotąd nie chciał zgodzić się na psa.
i o to jest:
jest prześliczna, kochana, ufna, spragniona miłości i ani na krok nie odstępuje mojej Mamy.
dzisiaj pomagała jej w ogrodzie, miażdżąc paszczą patyczki, których Mama nie dała rady złamać.
do spacerów na podwarszawskie łąki i pola chadza z nimi mój Ojciec, który jeszcze kilka dni temu
na samą myśl o konieczności biegania z psem poza przydomowym ogrodem dostawał szczękościsku.
a teraz proszę ;)
————————–
rozmawiam z Syd:
Syd: – A jak mała będzie miała na imię?
Ja: – Miłość życia mojej Matki – czarny pies, który towarzyszył jej od urodzenia aż do matury
miał na imię Bej, więc wiesz… Ku czci Beja mała będzie miała na imię…
Syd: – BEJCA… ??!!!
:D
nie, Beja.
i cholera, nie będę z tym dyskutować. przecież sama nazwałam nasze psy nieco osobliwie.
no… Beja. Beja… Bejca ;)))
rośnij zdrowa! :***
niebawem przybywamy z Białymi Kiełbaskami ;)