κάθαρσις

na niczym nie mogę się skupić. wszystko wydaje mi się tak błahe, miałkie i nieważne.
dzisiaj czas przecieka mi przez palce, wszystko leci z rąk. robota się piętrzy, dedlajny brzęczą
nad głową,
a ja trwam w bezsensownym stuporze, z myślami utkwionymi w jednym jedynym punkcie,
który oddala się coraz bardziej i bardziej, aż za horyzont.
a ja boję się nawet mrugnąć, żeby nie stracić go z oczu.
jestem na siebie zła. w takiej chwili powinno się zapomnieć o sobie.
a z drugiej strony – jak napisała Viki – “jedyne co mogę, to starać się zadbać o siebie.
pomyśleć o sobie z czułością(…). wystawiam więc twarz do słońca, ciesząc się  z tego co mam”.

jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
jeszcze się spełnią nasze piękne sny marzenia plany.
tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom –
bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją.
jeszcze w zielone gramy, choć skroń niejedna siwa
jeszcze sól będzie mądra, a oliwa sprawiedliwa.
różne drogi nas prowadzą,
lecz ta, która w przepaść rwie
jeszcze nie. długo nie. 

 

nie, nie czuję ulgi. czuję wdzięczność, pokorę i ogromną odpowiedzialność.
a także złość, strach i przerażający smutek.
oraz niesmak, że czynię siebie kontekstem wszystkiego, co się wydarza.
choć to niby naturalne, że doświadczam wszystkiego z własnej perspektywy.
oto litość, trwoga i katharsis.
te dni są jak rekolekcje. z życia.

 

 

 

 

 

 

Scroll to top