the best of all possible worlds

życie się toczy, idzie dalej, nie przystając ani na chwilę. wchodzę w to. pracuję, piszę, miotam się.
późnym wieczorem biegnę przez pachnący jesienną wilgocią park sue ryder, zaciągam się nim aż do bólu w płucach.
czuję na plecach ciepły pot, który o dziwo wcale mnie teraz nie drażni. pulsuje we mnie życie.
trzymam je w sobie czule, pośród ciemnego znajdując się parku. wracam do domu. czeka mnie pół nocy roboty.
rankiem gaszę kilka pożarów, jadę na spotkanie, w autobusie przyglądam się starym ludziom i szukam klucza,
według którego rozdawane są młode śmierci i długie życia. geny? prawo karmy? czysty przypadek?
moja rozpaczliwa quasi-leibnizowska teodycea chwieje się w posadach, by po raz kolejny pierdolnąć z impetem o bruk.
wracam z kolejną robotą. po drodze przysiadam z Astr. pod drzewem. rozmawiamy. śmiejemy się bezradnie.

 

 

 

 

 

 

Scroll to top