Drogi Polaku, daj nam żyć

parcie na szkło mamy takie…

zazie_syd_glonojady_wyborcza

 jak rasowe glonojady ;)

 

otwierasz człowieku weekendową wyborczą, a tam… te dwie! przyssane do prawej szpalty:

zazie_syd_wyborcza

zdjęcia z kampanii „W związku z miłością” zostały wykorzystane do zilustrowania
wywiadu Doroty Wodeckiej z prof. Wiesławem Łukaszewskim.

wywiadu wyważonego, przemyślanego i bardzo, bardzo mądrego.|

przeczytajcie koniecznie!

 

* * *

„W Polsce panuje przekonanie, że ludzie z natury są źli
i nie można ich lubić. Najbardziej nie lubimy tych,
którzy chcą żyć inaczej niż my.

To właśnie pokazała parlamentarna debata na temat związków partnerskich. 

Dorota Wodecka: Dlaczego moje państwo nie ufa nam, swoim obywatelom?
Nie chce zgodzić się na legalizację związków partnerskich, bo uważa, że wie od nas lepiej, jak powinniśmy żyć.
Prof. Wiesław Łukaszewski: Zdanie ”Państwo nie ufa swoim obywatelom” jest daleko, bardzo daleko, posuniętą metaforą.
To nie państwo. To my, obywatele, sobie nie ufamy. Robią to także przedstawiciele państwa. A co to znaczy nieufność?
Przede wszystkim przekonanie, że ludzie pod kontrolą społeczną zachowują się inaczej niż bez tej kontroli.
To ”inaczej” oznacza de facto ”gorzej”. Rychło prowadzi to do sytuacji opisanej przez Aleksandra Wata –
prokurator, pokazując przez okno przechodniów na ulicy, mówi podsądnemu, że to są właśnie podejrzani, a on jest już skazany.
Stajemy się podejrzanymi: dla siebie nawzajem, dla jednostek, grup i instytucji. Jedni bardziej, inni mniej, ale po trochu wszyscy.
Skoro zaś brak zaufania jest chorobą, która toczy obywateli, trudno, by instytucje państwa darzyły ich zaufaniem.
Na zaufaniu i nieufności czy podejrzliwości się nie kończy. To tylko jeden z wielu składników zjawiska,
które łącznie można nazwać przesunięciem ku negatywności. Statystyczny Polak przeżywa poczucie krzywdy, bezradności.
Jest przekonany, że jeśli ktoś ma dobrze, to jego kosztem, bo przecież jak ktoś zyskuje, to ja z pewnością tracę.
Ponadto jest ciągle w złym nastroju, a nawet – w co doprawdy trudno uwierzyć, ale takie są wyniki znanych badań Dariusza Dolińskiego –
jest codziennie w nastroju gorszym niż zwykle. Wygląda na to, że statystyczny Polak lubi myśleć, że jest mu źle.
Posłuchajmy języka ulicy. Poczytajmy język gazet. To język rywalizacji, walki. Barcelona UPOKORZYŁA Real. Kowalczyk ZMIAŻDŻYŁA Bjoergen.
Mistrz Polski WDEPTANY W ZIEMIĘ. To pierwsze z brzegu przykłady. Tymczasem ktoś wygrał z kimś, i tyle.
Nie zmiażdżył, nie upokorzył, nie wdeptał w ziemię. Po prostu uzyskał korzystniejszy wynik.
Co z tego? Co ten język mówi? Oddaje zasady życia społecznego – że głównie walczymy ze sobą,
że afirmujemy walkę, zamiast się wspierać?
– Oznacza odwoływanie się do kategorii wyższości – niższości, lepszości – gorszości, ale przede wszystkim do wrogości,
najczęściej uzasadnianej własnym bezpieczeństwem. Podczas huraganu ”Sandy” dewastującego wszystko wokół
na płocie przy pewnym amerykańskim domu pojawił się elektryczny przedłużacz, a na jego końcu rozgałęziacz oraz ogłoszenie: ’
'Mamy prąd, możesz tu naładować swój telefon”. Tu nie było wyższości, lepszości, wrogości. Była empatia i gotowość do współpracy.
Tymczasem w Polsce powszechne przekonanie, że ludzie z natury są źli, i powszechna nieufność sprawiają, że – mówię celowo z dużą przesadą –
wszyscy nie lubią wszystkich: ja, ty, on, my, wy oni. Jeśli zaś nie lubi się wszystkich, to podział przebiega między tymi, których nie lubi się mniej,
i tymi, którzy są obiektem skrajnej antypatii. Kim są ci ostatni? To najpewniej ci, którzy są do nas niepodobni.
Debata – choć wątpię, czy można to tak nazwać – parlamentarna na temat projektów ustaw o związkach partnerskich idealnie ilustruje ten mechanizm.
Nie lubimy wszystkich, ale tych, którzy chcą żyć inaczej niż my, najbardziej. Nie zasługują na zrozumienie, na empatię, na wsparcie.
Zasługują na banicję, marginalizację i upokorzenie.Nie lubimy za to, że chcą żyć inaczej niż my? Dlaczego?– Nasz mózg jest w pewnym sensie intuicyjnym statystykiem. Szuka prawidłowości i – co więcej – znajduje je. Cały czas zlicza,
a szczególną uwagę poświęca temu, co powtarzalne. To bardzo przydatna umiejętność, bo pozwala nam przewidywać zdarzenia.
Tu jednak zaczyna się problem, bo rychło pojawiają się wartościowania. Pewne powtarzalne stany czy zdarzenia traktujemy jak typowe
i bierzemy je za punkty odniesienia. To, co typowe, zaczynamy traktować jak normalne, a normalne jako stanowiące przejaw normy.
Normę traktujemy zaś jako stan lepszy niż to, co jest wyjątkowe. Odmienności nie traktujemy jako naturalne i wynikające z rachunku prawdopodobieństwa
zakłócenie regularności, ale jako przeciwstawiające się naturze dziwactwo czy wynaturzenie. Wszystko jedno, czy dotyczy to zezowatych, leworęcznych,
albinosów czy też wegan, miłośników latawców lub aktywistek ukraińskiego FEMEN-u. Trzeba świadomie, aktywnie, przeciwstawiać się tej własnej tendencji
do negatywnego oceniania tego, co naszym zdaniem odbiega od normy. Przeszkadza tej refleksyjnej postawie lęk, bo przecież obawiamy się tego, co nieznane,
niezrozumiałe, nieprzewidywalne.

'Lepszy Żyd od geja” – uliczna sonda Wirtualnej Polski o tolerancji.
 

Ale skąd ten lęk? Przecież inność jednych nie dewastuje życia drugich.

– Jedną z najczęstszych iluzji w życiu społecznym jest dobrze znana psychologom iluzja powszechnej zgodności.
To przekonanie, że – mówiąc z pewną przesadą – wszyscy myślą tak samo jak ja. Przeceniamy tym samym wielkość grupy ”normalnych”
i w konsekwencji mniej akceptujemy postawy, które od tej ”normy” odbiegają. Chcemy widzieć innych ludzi takimi samymi jak my jesteśmy,
bo to dostarcza nam na swój pokrętny sposób dowodu, że nasz wybór i sposób myślenia są lepsze, skoro powszechne.
Jeśli spostrzegamy, że ktoś myśli inaczej, żyje inaczej, to tym samym dokonuje zamachu na nasze wartości.
A nasze wartości biorą się ze statystyki. Statystykę traktuje się zaś jak prawo naturalne.

Zapominamy nie tylko o tym, że pod każdym wybranym względem jesteśmy bardzo zróżnicowani.
Polecam znakomitą książkę Judith Harris ”Każdy inny”. Co więcej, zapominamy o tym, że kategoryzacji nader rzadko dokonuje się
na zasadzie ”czarne – białe”, że to, co typowe, niech będzie nawet ”normalne”, to nie punkt, ale przedział.
Proszę zauważyć, że dla większości z nas wróbel jest bardziej ptakiem niż bocian, a pilot odrzutowego samolotu jest bardziej mężczyzną niż duchowny.
Nijak się to ma do logiki, ale tak wyglądają nasze kategorie – od kolibra do emu. Czy pani może mi powiedzieć, kto to jest kawaler?
Osoba dorosła, płci męskiej, nieżonata.
– No właśnie. A wie pani, że większość badanych na pytanie, czy papież jest kawalerem, odpowiadała, że nie jest.
To kolejny dowód, że kategorie, za pomocą których porządkujemy świat, nie są ścisłe czy jednoznaczne.
Są rozciągłe, pojemne i mieszczą w sobie zazwyczaj dużą różnorodność.
Ale nie tylko nie dajemy prawa do różnorodności, oceniamy ją negatywnie.– W ocenach, jakie formułujemy na temat zachowań innych ludzi, rzadko odwołujemy się do kategorii sprawnościowych,
natomiast chętnie i często do kategorii moralnych. Odwrotnie czynimy w wypadku oceny własnych zachowań.
Kiedy sam nie dotrzymam terminu, mogę powołać się na błąd w ocenie potrzebnego czasu, ale kiedy on nie dotrzyma terminu,
mówię o jego niesłowności, nieuczciwości, patologicznym lenistwie i tym podobnych. To samo zachowanie, dwie odmienne oceny.
Zauważmy przy tym, że brak lub ograniczenie jakieś sprawności nie dyskwalifikuje człowieka. Co innego w świecie ocen moralnych –
jeden grzech wystarczy, aby zostać potępionym. To potępienie przychodzi szczególnie łatwo, gdy dotyczy postępków ludzi odmiennych, nietypowych.
Co więcej, zachowaniom odmiennym i ludziom odmiennym przypisuje się nie tylko oceny moralne, ale także odmienne intencje.
Nie dopuszcza się myśli, że dwa przeciwstawne sposoby zachowania mogą mieć ten sam motyw, tę samą intencję.
To dopasowywanie intencji do oceny jest kolejnym sposobem odbierania wartości tym, którzy wcześniej zostaną uznani za odmiennych.Mogliśmy go obserwować w trakcie debaty na temat związków. Zainteresowani tymi związkami odwołują się do argumentów pragmatycznych –
dziedziczenia, opieki, wspólnoty majątkowej, dostępu do danych medycznych. Przeciwnicy odwołują się do ocen moralnych i do domniemań na temat intencji.
Pomijając zawstydzające szczegóły tej debaty, zauważmy, że jej ton sprowadzał się do ujawniania ”prawdziwych intencji”.
Po pierwsze, problem sprowadzono do związków homoseksualnych, po drugie, do demaskowania nikczemnych motywacji –
nie będziemy nawet dyskutować nad projektami ustawy, bo przecież wiadomo, o co w tym tak naprawdę chodzi. O zdobycie pierwszego przyczółka.
Teraz związki partnerskie, a za chwilę adopcja dzieci przez homoseksualistów i zamach na świętą instytucję rodziny.
Odmienni nie mogą mieć dobrych intencji. Na nic tłumaczenie, że dotyczy to w Polsce około 1,5 miliona homoseksualistów (więcej niż aglomeracja warszawska),
a przede wszystkim dotyczy to wielu milionów ludzi, którzy żyją w związkach partnerskich. Odwołując się do domniemanych intencji, odmawia się im należnych praw.

Monika Bereziecka
Hubert i Oktawiusz marzą o zalegalizowaniu związków partnerskich. 

 

Skąd bierze się ten brak szacunku? Czy tego tonu nie narzucają politycy?

– Polityka jest emanacją zasad życia społecznego, w którym nie widać gotowości do okazywania sobie szacunku.
Złe mam zdanie o politykach, więc nie będę dobrym sędzią. Przypominają mi bohaterów westernów, którzy grają w pokera znaczonymi kartami,
a kiedy przegrywają, wyciągają kolta i zaczynają strzelać. Tam respekt (co po angielsku oznacza szacunek) zdobywało się bronią.
To jest strategia króla Ubu, w polskim życiu społecznym też dość powszechna. Szacunek nie jest potrzebny. Potrzebna jest uległość.
Stoi za tym także anachroniczna koncepcja demokracji, niestety, ciągle nazbyt popularna w naszym kraju,
wedle której demokracja to nie równość wszystkich wobec prawa, tylko dominacja większości nad mniejszością.

 

A czy pan, psycholog, może ocenić, dlaczego te projekty nie przeszły? I co trzeba zmienić, by kiedykolwiek przeszły?

– W debacie doszło do zderzenia sfery praktyki, o której wspominałem, i sfery ideologii. Projekty ustawy dotyczyły przecież sfery praktycznej,
miały ułatwić komuś życie, regulowały kwestie wzajemnej opieki, wsparcia, dziedziczenia.
Sfera praktyczna przytłoczona została ideologicznymi okrzykami oponentów. Pojawiły się głosy o zamachu na świętą instytucję małżeństwa,
o grzechu, demoralizacji, dewiacji, słowem – o wszystkim tym, co a priori zasługuje na społeczne potępienie.
Tymczasem parlament z założenia nie ma być miejscem walki ideologicznej. Ma być organizatorem życia społecznego w taki sposób,
aby maksymalizować możliwy dobrostan każdego z nas. Póki nie oddzieli się tych dwóch porządków,
nie ma szansy na porozumienie ani na rzeczową dyskusję.

 

Poziom debaty, argumenty posłów konserwatywnych wzbudziły w ludziach gniew.

– Nie dziwię się. Człowiek zadaje sobie pytanie o granice wolności. Czy może urządzać życie po swojemu, czy musi respektować zalecenia
albo przykazania narzucane mu przez Kościół i państwo. Człowiek, jeśli jest podmiotem życia społecznego, wiele może,
człowiek, który jest przedmiotem, pionkiem, wiele musi. To chyba istotna różnica. I o tę różnicę, jak sądzę, toczy się spór.
Mówiąc z pewnym uproszczeniem, państwo skłania się do poszerzania zakresu kontroli nad obywatelami,
i to nie z powodów pragmatycznych, ale z powodów ideologicznych.

O pragnieniu kontroli ze strony Kościoła nawet nie warto wspominać. Kościół prowadzi w Polsce niezwykle prostą, ale nader skuteczną grę społeczną.
Polega ona na systematycznym zawłaszczaniu różnych fragmentów przestrzeni społecznej. Kościół wychodzi poza świątynie i stara się być wszędzie.
Co ja mówię ”być”? Nie być, ale raczej decydować. Wszędzie. W szkole, w instytucjach publicznych, w sztuce.
W Polsce nie można niemalże otworzyć szaletu bez uprzedniego poświęcenia go przez księdza.
Wszelkie marsze, do których Kościół wzywa Polskę parafialną, są próbą dyktowania polityki społecznej.
A kiedy ktoś podaje to w wątpliwość, podnosi się krzyk o atakach na Kościół.
Żyję już wiele lat, ale nigdy nie słyszałem tylu oskarżeń o atakowanie Kościoła jak obecnie.
Nie dziwi mnie aktywność Kościoła w sprawie związków partnerskich. To dobra okazja do umacniania i poszerzania swoich wpływów.
Małżeństwa dla Kościoła to nie tylko sakrament, to także dochody, to także okazja do indoktrynacji. Propaganda fidei nigdy się nie kończy.
Monika Bereziecka
Agnieszka i Piotr żyją w związku partnerskim. 

 

Czyli sami sobie jesteśmy winni, bo wybraliśmy takich parlamentarzystów? A może oni oddają nasze nastroje?

– ”Nasze” – to znaczy czyje? Kiedy słyszę ”Polacy to” albo ”Polacy tamto”, a szczególnie kiedy słyszę ”wszyscy Polacy”, ogarnia mnie niepokój.
Ktoś chce mówić w moim imieniu. Ktoś mi mówi, w co mam wierzyć, ktoś inny, co mam robić, a jeszcze inny, jakim mam być Polakiem.
Podzielam zdanie Andrzeja Seweryna z wywiadu dla ”Magazynu Świątecznego” sprzed tygodnia: nie chcę, aby ktoś mi nakazywał, jakim mam być człowiekiem,
jakim patriotą. Mam dość rozumu, aby samodzielnie o tym decydować. Nie chcę poddawać się mniej lub bardziej ukrytemu mechanizmowi ubezwłasnowolnienia.
”My”, to znaczy społeczeństwo, jesteśmy – o czym wspominałem – niezwykle zróżnicowani. Znacznie bardziej niż parlamentarzyści,
choć i oni nie są wszyscy tacy sami. O nas, o społeczeństwie, mam znacznie lepsze zdanie niż o parlamentarzystach.

Kiedy rozmawiam z pojedynczymi ludźmi na temat sposobów poprawy jakości życia innych osób, są zazwyczaj prospołeczni.
Wiedzą, że ludzie mają prawa, i godzą się, aby te prawa respektować. Tracą tę zdolność wtedy, kiedy stają się członkami instytucji czy organizacji.
Wtedy zaczynają nimi kierować racje nie obywatelskie, ludzkie, tylko interesy polityczne, interesy wyznaniowe czy niezrozumiałe fundamentalizmy.

To prawdziwy dramat, że te projekty związków partnerskich zostały odrzucone, zanim je przedyskutowano.
Posłowie powiedzieli po prostu, że nie będą o nich rozmawiać. Nie będą rozmawiać o sprawie ważnej dla milionów obywateli!
Z jakiego powodu? Ze strachu? Z oportunizmu? Ograniczonych horyzontów? Dla domniemanej koniunktury politycznej?
Szukajmy odpowiedzi! Fenomen wymaga zrozumienia!

 

Jak to możliwe, że politycy nie wstydzą się poniżać i kłamać?

– Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa generalizacji, dlatego powiem tylko, że spora część parlamentarzystów to ludzie zwyczajnie niedouczeni.
Nie dość, że są ignorantami, to jeszcze aktywnie bronią się przed wiedzą. Także przed wiedzą na temat związków partnerskich w Europie, a ta jest ogromna.
Wystarczy poczytać, aby pojąć, że wszystkie te mity przywoływane niedawno z trybuny sejmowej nie mają żadnego uzasadnienia.

 

Izrael, który ma cechy państwa wyznaniowego i nie można w nim zawrzeć ślubu cywilnego, tylko kościelny, akceptuje konkubinaty.

– Od 20 lat prawnie legalizowane są tam konkubinaty, a więc odpowiedniki związków partnerskich, i to zarówno dla par heteroseksualnych,
jak i homoseksualnych. Choć prawo nie zezwala na małżeństwa homoseksualne, to akceptuje i legalizuje te zawarte poza granicami.

 

Przeciwnicy związków partnerskich uważają, że zbyt łatwo je rozwiązać. No i dochodzi do tego niezgoda na związki homoseksualne.

– We Francji 90 proc. paktów solidarności (odpowiednik polskich niedoszłych związków partnerskich) zawierają pary heteroseksualne.
Nie licząc jednego roku, nie miały wpływu na zmniejszenie liczby zawieranych małżeństw. Nie dewastują relacji między mężczyznami i kobietami,
to są niezależne od siebie sposoby tworzenia więzi rodzinnej. O jakości związku nie decyduje bowiem sposób jego usankcjonowania, tylko jego treść.
Jaki to argument, że pakt łatwiej zerwać niż małżeństwo?Prawne reguły małżeństwa utrudniają wygodne rozstanie,
ale przecież nie gwarantują trwałości związku. Wskaźniki rozwodów we Francji są nieomal identyczne zarówno dla małżeństwa,
jak i dla związków partnerskich. Co ciekawe, wskaźniki te są w skali europejskiej bardzo niskie, niższe na przykład niż w Polsce.
We Francji wynoszą około 20 proc. i małżeństw, i paktów solidarności, w Polsce – więcej niż jedna trzecia, a w wielkich miastach znacznie więcej.

 

Czy rozwody, rozstania nie naruszają tkanki społecznej? Tak pisze dziś w ”Magazynie Świątecznym” dominikanin ojciec Maciej Zięba.

– Tkanka społeczna powstaje na wiele sposobów. Założenie, że formalna rodzina jest jedynym sposobem tworzenia społecznej tkanki, jest absurdem.
Proszę zapytać socjologów. Proszę przeczytać Nicholasa Christakisa i Jamesa Fowlera książkę ”W sieci”. Tkanka społeczna tworzy się, owszem,
przez więzi rodzinne, ale też przez więzi sąsiedzkie, zadaniowe, regionalne i wiele, wiele innych.
Mówienie, że związki partnerskie niszczą tkankę społeczną, jest oczywistą demagogią.
Podobnie jak twierdzenie, że wegetarianizm niszczy układ odpornościowy.

 

Jakie korzyści ma państwo z kontrolowania swoich obywateli? Z decydowania za nich, co jest właściwe?

– Żadnych. Po pierwsze, kontrola jest bardzo pracochłonna i nie daje gwarancji skuteczności.
Po drugie, w miarę jej przedłużania i nasilania rośnie nieufność do kontrolowanych. To spirala kontroli i nieufności.
Jest jak zawrotnie pędząca karuzela, która wiedzie na koniec do kontroli patologicznej. Jak w piosence Wojciecha Młynarskiego
o miasteczku, w którym na jednego mieszkańca jeden szeryf przypadał.

 

Taka kontrola mnie jako obywatela obraża.

– Tak. Jeśli zakłada się, że obywatel będzie porządny tylko wtedy, gdy będzie mu się patrzeć na ręce, to państwu nie wróży dobrze.
Bo sprowadzenie obywatela do roli pionka może prowadzić do trzech zgubnych konsekwencji: do konspiracji, bierności społecznej
albo buntu wściekłych obywateli. Kontrola jest sprzeczna z ideą państwa obywatelskiego.
Fundamentem państwa demokratycznego jest zaufanie. Gdy obywatele są bierni, to nie państwu, ale władzy państwowej jest wygodniej.
Zauważmy jednak, że gdy obywatele są bierni, to państwo przestaje być produktywne. A to nie opłaca się żadnemu państwu.
Wystarczy przypomnieć sobie powojenną historię Polski. Wystarczy spojrzeć na współczesną Kubę czy na sytuację Korei Północnej.

 

Adam Michnik mówi w TVP Info o brutalizacji języka polityki.

 

Ale czy wyobraża pan sobie gniew ludu z powodu solidarności z tymi pokrzywdzonymi i upokorzonymi przez państwo?

– Nie spodziewałbym się żadnego buntu, w każdym razie nie z powodu związków partnerskich. Krzyk, który się podniósł na ten temat,
wydali z siebie młodzi intelektualiści. Nie ma ich aż tak wielu. Ten krzyk jest świadectwem poszukiwania zdrowej, prodemokratycznej,
zdolnej do szanowania prawa lewicy. Tej lewicy też jakoś nie widać.

Poparcie dla lewicy rośnie po tym głosowaniu.

– Klincz między dwiema największymi siłami politycznymi w Polsce sprawia, że rozstępuje się –
że sięgnę do metafory biblijnej – Morze Czerwone. Pytanie tylko, czy ktoś chce iść na drugą stronę i czy jest ktoś, kto ich tam poprowadzi.

 

Swój protest na temat niedouczenia posłanki wyrazili intelektualiści. Jej wypowiedzi naruszają standardy nauczyciela akademickiego.

– Nie podpisałbym tego listu.

 

Dlaczego?

– Dlatego że jego najważniejsza część miała charakter potępienia niemądrych, aroganckich i sprzecznych z etosem akademickim
zachowań pani poseł. Niby wszystko jest w porządku. To zawstydzające zachowania. Ale istota rzeczy leży w tym, że pani poseł (parlamentarzystka!)
wyparła się wiedzy, także wiedzy prawniczej, na rzecz ideologii. To wyborcy powinni rozstrzygać, czy chcą mieć parlamentarzystów nieszanujących prawa.
List w swej pierwszej części sprowadza się do rozkwaszenia nosa pani Pawłowicz. Tymczasem kluczowe jest to, że polski parlament z rozmysłem
krzywdzi ludzi domagających się swoich praw. Podpisałbym się pod tym listem, gdyby adresowany był do pokrzywdzonych,
obrażonych, marzących o zalegalizowaniu swoich związków, ludzi potraktowanych jak Untermenschen nie przez panią Pawłowicz,
tylko przez polski parlament. List intelektualistów oddaje wyższość środowiska naukowego nad panią profesor.
Tę samą wyższość, która przemawiała przez nią, gdy upokarzała innych ludzi.
Drabinka wzajemnego upokarzania sięga coraz wyżej. Kto następny?

 

Mimo niepodpisania też jest pan oburzony.

– Najbardziej niepokojący wydaje mi się fakt, że polski parlament w imię prawa – podkreślam: w imię prawa! –
daje przykład, jak prawo można naruszać. Przede wszystkim prawa człowieka.
A w dodatku, jak ci kibole, nakłania nas do śpiewania: ”Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”.

 

 

 

*  *  *

 

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Plazma
milexica

Haha:) a ja własnie dziś weszłam na stronę kampanii i patrzę… i myślę Ty, nie Ty :) i po mopsach Was poznałam :)
Buziaki dziewczyny. Kiedyś w tym kraju będzie normalnie.

domi

Ja zalinkowalam u siebie na FB – mam nadzieje ze nie masz nic „naprzeciw” – uwazam ze artykul jest dosc wywazony (choc mam wrazenie ze profesor troche do Kosciola jednak uprzedzony jest), no i te wazne slowa „To prawdziwy dramat, że te projekty związków partnerskich zostały odrzucone, zanim je przedyskutowano. Posłowie powiedzieli po prostu, że nie będą o nich rozmawiać. Nie będą rozmawiać o sprawie ważnej dla milionów obywateli!” – wiec uznalam ze sie ze znajomymi podziele :)

mallica

o boszzzzz…… ten filmik z wywiadami dla wp.pl jest straszny acz prawdziwy. Czuje sie jako Polka zazenowana… jak te osoby moga mowic takie rzeczy i nie zapasc sie pod ziemie??? I ten oblesny koles co z usmiechem mowi „z latynoska murzynka to czemu nie”… normalnie cycki opadaja…. Chociaz w sumie nie powinnam sie dziwic – na mnie i mojego prywatnego Holendra wystarczajaco dziwnie patrza jak odwiedzamy Polske od czasu d czasu. Trzymaj sie Zazie. Przesylam usciski zza kaluzy!

northern.sky

Kapitalny wywiad. Tak jak, Zazie, napisałaś bardzo mądry i wyważony. Również bardzo odważnie o Kościele. Świetna rozmowa.

Mój ulubiony fragment: 'To prawdziwy dramat, że te projekty związków partnerskich zostały odrzucone, zanim je przedyskutowano.
Posłowie powiedzieli po prostu, że nie będą o nich rozmawiać. Nie będą rozmawiać o sprawie ważnej dla milionów obywateli!
Z jakiego powodu? Ze strachu? Z oportunizmu? Ograniczonych horyzontów? Dla domniemanej koniunktury politycznej?
Szukajmy odpowiedzi! Fenomen wymaga zrozumienia!’

chwilowo z doskoku

widziała, czytała. :) ale Zazie to Zazie, żadna tam Zazi ;)
Na szczęście Syd pozostał sobą :)

ja nie ogarniam światłej blondyny z filmiku wp.pl – gej be, bo to „obleśne”… ale jakie ona ma wyobrażenie, że wpadną jej po sąsiedzku „na chatę” i będą uprawiać seks na dywaniku z Ikei w przedpokoju? straszne ograniczenie…

schronienie

:)

Scroll to top
7
0
Would love your thoughts, please comment.x