kilka dni temu powiedziałam sobie, że żadne jedzenie
nie jest warte cierpienia, jakie przeżywam od wielu miesięcy
w związku ze swoją dramatycznie rosnącą wagą.
i tak jak trzeźwiejący alkoholicy proszą w zaprzyjaźnionym barze,
by pod żadnym pozorem nie sprzedawać im alkoholu – tak ja niniejszym
proszę was na wszystko, Dziewczyny Posłańcowe, abyście nigdy
i pod żadnym pozorem nie sprzedawały mi ciastek, słodkości, deserów,
tart z bitą śmietaną, musów czekoladowych oraz bezy z lodami.
proszę, błagam, zaklinam was – bądźcie twarde nawet wtedy,
gdy będę mieć łzy w oczach, robić żenującą minkę biednego Pikusia,
obiecywać rychłą poprawę albo sowity napiwek,
walić pięścią w kontuar i domagać się rozmowy z kierownikiem,
straszyć kontrolą sanepidu lub rzuceniem klątwy,
próbować na was hipnozy, telepatii i czarów albo po prostu
pierdolić głodne kawałki o “pożeganiu z jadłospisem” (tych pożegnań było już 666).
lojalnie uprzedzam, że w “biegu po ciasteczko” nie cofnę się przed niczym:
będę ściemniać, kłamać, brać na litość, oferować korzyści majątkowe
oraz opowiadać niestworzone historie na poparcie tezy
o koniecznym i natychmiastowym spożyciu cukru.
nie dajcie się zwieść – tak naprawdę ciastko jest mi potrzebne do szczęścia
jak rybie rower.
z myślą o waszym zdrowiu psychicznym, komforcie osobistym
oraz naszych wzajemnych relacjach towarzyskich –
przygotowałam specjalny pakiet obrazków [link – klik!],
który dostarczę Wam w formie drukowanej.
jeśli po pierwszej odmowie sprzedaży ciasteczka
nadal będę napierać – bardzo proszę o dyskretne
wręczenie mi powyższego pakietu wizualnego. dziękuję.
zwracam się także do moich bliskich, przyjaciół i znajomych,
z którymi zwykłam biesiadować – o niemydlenie mi oczu
szkodliwymi tekstami typu:
* od jednej bezy nie utyjesz,
* daj spokój, od lodów jeszcze nikt nie umarł,
* ale przecież nikt nie musi o tym wiedzieć,
* zasłużyłaś na nagrodę!”
albo – the best of:
* jedz! Syd nie patrzy!
naprawdę, komu jak komu, ale mi nie trzeba dwa razy powtarzać,
żebym poczęstowała się ciasteczkiem, fryteczką, czipsikiem czy innym szitem.
więc – proszę, błagam, zaklinam – nie kuście mnie!
wielkie DZIĘKUJĘ.
Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu
tak, na szczęście Syd mnie pilnuje, ale przez to ja bywam dla niej bardzo niemiła, kiedy prowadzę „wojnę o ciasteczko” :(
Zazie, a ja studiuję psychologię i powiem to tak: wszystkie te głosy na temat pomocy specjalisty są jak najbardziej trafne, ale nie wierzę tak do końca w psychoterapię zawsze i dla każdego.
Studiuję w mieście, które jest królestwem psychodynamiki (+/- psychoanaliza). Może jeszcze nie jestem specem w temacie, ale mam silne wrażenie, że królująca u nas terapia psychodynamiczna jest przereklamowana i przypomina przyjaźń za pieniądze. Są oczywiście głosy za (mój ulubiony: mało kto ma prawdziwego przyjaciela, więc psychoterapeuta jest potrzebny), ale badania wskazują skuteczność równą placebo (czyli: lepiej robić coś niż nic, ale w sumie wszystko jedno czy to będzie prawdziwa terapia czy udawana, bo klient leczy sam siebie).
Po różnych doświadczeniach (np. obserwacji terapii grupowej w szpitalu psychiatrycznym) to wrażenie się pogłębia. Myślę, że nie każdy potrzebuje babraniny w konfliktach. Jeśli komuś to pomaga ustawić sobie życie i zmienić rzeczywistość oraz odzyskać spokój ducha i szczęście, to jak najbardziej polecam, bo najwyraźniej tego potrzebował. Jeśli jednak na myśl o terapii robi Ci się słabo, to może zamiast analizować swoje relacje z otoczeniem do trzeciego pokolenia wstecz spróbuj terapii poznawczo-behawioralnej, która pomoże Ci wytresować swój organizm/mózg jak psa. To są często łopatologiczne sposoby (typu: moczysz się w nocy? ostatnie picie przed 20:00, potem siusiu przed snem i budzik nastawiony na 3:00 po którym wstajesz do łazienki), ale działają. I to jest potwierdzone eksperymentalnie.
Jeśli więc nie czujesz pociągu do terapii spod znaku Freud & co., to nie ma sensu się zmuszać, bo ktoś uważa, że to dla Ciebie będzie dobre. Nie będzie, dopóki sama nie poczujesz, że chcesz się zmierzyć, poznać ukryte konflikty. Jeśli się okaże, że konieczna będzie terapia, to celuj w poznawczo-behawioralną i integracyjną.
moim zdaniem największą zaletą CBT jest to, że osoby, które mają odrzut od terapii wszelkiego rodzaju, mogą ją sobie same wykonać na sobie po przeczytaniu pewnej ilości literatury i przydatnych materiałów, które są łatwo dostępne (w sieci choćby). tutaj CBT walą po oczach wszędzie. do wyrzygania. coś mam wrażenie, że nie mogłaś, zaz, się z CBT nie spotkać. wysłać Ci coś?
kremówko, piszesz z usa?
"* jedz! Syd nie patrzy!", syd cie pilnuje? dobrze. mi paulina sama przynosi ciasteczka, nawet jak mowie, ze nie.
tak, na szczęście Syd mnie pilnuje, ale przez to ja bywam dla niej bardzo niemiła, kiedy prowadzę „wojnę o ciasteczko” :(
Zazie kochana poczytaj prosze o leptynie i jej wplywie na otylosc.Mysle,ze warto ja zbadac.Antydepresanty chociaz pomagaja to nie sa obojetne dla naszego zdrowia.Wiem to po sobie,ale jak nie ma innego wyjscia to trzeba brac i tyle.Dziwne,ze tu wiekszosc probuje Cie wpasowac w obraz bulimiczki.Dla mnie to ewidentnie jakis problem hormonalny.Trzymam kciuki:)
Ania, DZIĘKUJĘ !!!! wstyd sie przyznać, ale nigdy w życiu nie słyszałam o leptynie. własnie zgłębiam temat i jestem zaskoczona tym, jak bardzo do mnie „pasuje”. Czy takie badania mozna wykonac w zwykłym laboratorium – i co dokładnie badać?
czytam, czytam i … rozumiem (niestety)…
Uzależnienie od cukru jest fatalne.
Ale mam wrażenie, że to nie my chcemy tego cukru tylko niestety candida, nasz osobisty rozpanoszony wewnątrz organizmu grzyb. Obawiam się, że samo odstawienie słodyczy jest tutaj zupełnie niewystarczające. Grzyby są strasznie odporne :[
Dieta polega na odstawieniu: jakiegokolwiek cukru (nawet owoców), pszenicy i nabiału.
No tragiczna dieta, tragiczna.
Oczywiście przewidziana na pewien czas ale jednak. Potrzebna jest też masa suplementów aby wspomóc organizm w czasie nieprzyjemnej detoksykacji i
Czyli jemy warzywa, mięso, jajka. Najlepiej gotowane.
Wytrzymałam tydzień. Myślę, że to jest właśnie to. Przerwałam, bo nie dałam rady.
Ale podejmę wysiłek ponownie. Bo wydaje mi się, że wszystko inne to mydlenie oczu.
Bardzo pozdrawiam i wierzę w nas :D
Joan, kilkoro moich znajomych jest/było na takiej specjalnej 6-tygodniowej diecie, podczas której odstawili nie tylko cukier-cukier, ale i wszelkie węglowodany, owoce, itp. A o jakie suplementy dokładnie chodzi? Czy mogłabys podac ich nazwę?
polecanych preparatów i specyfików jest mnóstwo
ja zaczęłam od srebra koloidalnego 20 ml na czczo oraz olejku oregano (2 krople na wodę)rano i wieczorem. plus probiotyk raz dziennie.
zdaje mi się, że to nawet osłabiało nieco mój apetyt bo wytrzymywałam tą dietę bez jakiegoś wielkiego ssania… ale wtedy nie jadłam nic cukru, owoców, mąki więc co konkretnie osłabiło apetyt nie wiem. Raz dziennie jadłam też słynną kaszę jaglaną :-D No ale silnej woli starczyło na tydzień… Widać to była dobra droga ale jeszcze niedoskonała… Może powinnam więcej pić przy tym… Piłam herbatę mistrzowską Korżawskiej, pokrzywę. Ale płynów chyba jednak za mało przyjmowałam. (Kawę piłam a chyba nie wolno!) Ech…
A jak idzie Twoim znajomym? Dają radę, lepiej się czują?
POzdrawiam :*
normalnie jak to czytam, mam ochotę podrzucić Ci megazdrowe ciastka migdałowo-sezamowe (skład: migdały, sezam, syrop z agawy) albo tartę amarantusową. chociaż… tarta jest tak paskudna w smaku, że może to Cię zniechęci ;-)
kochana, ja bacznie śledzę wszystko, co wypisujesz na fejsbuniu – te wielodaniowe mega zdrowe obiady, te frykasy, te cuda-wianki! Ty chyba w ogóle z kuchni nie wychodzisz! :D
Zazie, a masz może konto w serwisie Vitalia.pl? Nie reklamuję, nie spamuje, ale polecam. Moja przyjaciółka długi czas walczyła z nadprogramowymi kilogramami i właśnie na Vitalii znalazła wsparcie dziewczyn i motywację. Może powinnaś spróbować?
tak, mam konto w Vitalii i własnie rozpoczynam dietę! :))
Rzadko komentuję, ale czytam Cię Zazie regularnie. Bardzo zainteresowała mnie Twoja dyskusja z czytelniczkami na temat nadwagi, otyłości i prób wychodzenia z niej. Temat jest mi bliski, ponieważ jestem internistą (woj.pomorskie) i często się z nim stykam u swoich pacjentów. Ale teraz poruszę inną kwestię, bo szczerze podziwiam Ciebie za otwartość i konstruktywne podejście do rozmaitych problemów, z którymi się mierzysz. Nie uważam, żebyś jak to sama nazywasz „jęczała” czy żaliła się, a raczej stawiasz sprawy jasno, nazywasz problem po imieniu i próbujesz z nim walczyć. Pamiętam, że wielokrotnie już poruszałaś na blogu temat odchudzania i porzucałaś go po chwili, ale za jakiś czas znów podejmowałaś problem. Twój upór jest dobry, a kolejne próby coraz bardziej konstruktywne. Piszące tu osoby mają rację, że tym razem powinnaś podejść do sprawy kompleksowo i gruntownie się przebadać. Poproś internistę o skierowanie na pełna morfologię z rozmazem ręcznym oraz badanie przeciwciał tarczycowych aTPO czyli TSH, fT3, ft4, aTPO oraz aTG. Samo oznaczenie TSH nie wystarcza do wykluczenia chorób tarczycy!!!! Z wynikami koniecznie idź do endokrynologa, bo lekarz pierwszego kontaktu zazwyczaj tylko patrzy czy wyniki mieszczą się w zakresach referencyjnych, natomiast nie wylicza ich wzajemnego stosunku procentowego, a to ma kluczowe znaczenie przy ocenie stanu tarczycy. Druga sprawa to USG gruczołu tarczowego! Koniecznie! Nie musisz mieć wcale widocznie powiększonej tarczycy, a mimo tego może toczyć się w niej rozległy proces zapalny albo występować guzki. Kolejna sprawa to badanie wątroby poprzez oznaczenie enzymów AlAT/AspAT oraz USG jamy brzusznej. A następnie pomiar w surowicy krwi hormonów (FSH, LH, progesteronu, prolaktyny, estradiolu, testosteronu oraz DHEAS), a także lipidogram i pomiar wydatku energetycznego.
Niestety muszę Cię ostrzec, że wielu lekarzy pierwszego kontaktu bagatelizuje problem otyłości, nie zlecając specjalistycznych badań a jedynie polecając pacjentowi zmianę diety. W tym momencie musisz być uparta i nalegać na wydanie wszelkich niezbędnych skierowań. Jak rozumiem płacisz ZUS jako przedsiębiorca i masz pełne ubezpieczenie zdrowotne, więc takie badania po prostu Ci się należą, zwłaszcza że powoli wchodzisz w wiek, kiedy kobiety szczególnie powinny monitorować swoje zdrowie. Jeżeli zdecydujesz się wykonać wszystkie badania i przytoczyć tutaj na blogu (lub w prywatnej wiadomości, niniejszym zostawiam swój adres mailowy) to być może będę mógł coś doradzić i zasugerować. Pozdrawiam serdecznie, Robert
A co zrobić jeśli lekarz pierwszego kontaktu zleca wykonanie badanie TSH i to wszystko, tłumacząc że oznaczanie pozostałych parametrów tarczycowych nie mieści się w koszyku usług refundowanych przez NFZ? Czy mogę zmusić internistę do zlecenia mi pozostałych badań w ramach ubezpieczenia?
do Roberta:
bardzo dziękuję za zainteresowanie moim problemem! :) oczywiście wybieram się do internisty i endokrynologa – poproszę więc o wykonanie tych badań, które pan wymienił. niestety też mnie trochę martwi fakt, że czasem lekarz sam z siebie nie wpadnie na to, żeby zlecić kompleksowe badania, a kiedy się go o to wprost poprosi to się obrusza i stwierdza, że nie ma takiej potrzeby :(
No a z tym Posłańcem to masz całkowitą rację – cofam i przepraszam. Nie mam pojęcia, czym to miejsce dla ciebie jest. Zmylił mnie ten alkoholik w zaprzyjaźnionym barze, rozumiesz, reakcja 1 do 1.
ALE kiedy czytam tu twoje odpowiedzi do różnych nas tutaj, kiedy opisujesz swoje uczucia – to widzę siebie. Stąd moje radykalne reakcje. Prawda jest taka, że możesz jeść słonia z cebulką na śniadanie, mam to w gdzieś. Ale EMOCJE jakie temu towarzyszą to jest jakiś koszmar. I
I O TO MI CHODZI: Nie widzę powodu, dla którego człowiek ma się sam zmagać z takim piekłem Przecież ty opisujesz piekło.
A chodzenie na terapię (mam za sobą odwyk, wzmacniające poprawiny i terapię DDA – w sumie 5 lat terapii,) uważam za: ciężką orkę. Brudną, żmudną, brzydką robotę dla TWARDZIELI. Idziesz, wypierdalasz się, wstajesz,otrzepujesz, idziesz, krok do przodu, dwa w tył, trzy do przodu. żadnych fajerwerków, spektakularnych przemian, fanfar. Bez nadmiaru głasków – to jest nauka chodzenia na nowo. Dla mnie pójście na terapię było największym wyzwaniem życiowym i najtrudniejszą rzeczą, na jaką kiedykolwiek się zdobyłam.
Więc nie, w ogóle nie kojarzy mi się to z „użalaniem się nad sobą” – raczej z wytrwałym odzyskiwaniem siebie i to bardzo powoli. (wiesz, co to oznacza dla kompulsywnego człowieka, który chce natychmiast :)))
Proszę państwa, osoby chodzące na terapię to kandydaci na pelerynkę superbohatera (a nie jakiś tam goguś fruwający nad miastem)
p.s. Zazie- idż na odwyk – tam jest pełno FACETÓW, którzy bardzo chętnie mówią: „Pojebało cie? co ty, kurwa, robisz?” – tam jest to, czego szukasz! :)))
za dużo mówię.
pa
Witaj!Chcialabym sie zapytac czy nadal bierzesz paroksetyne?Ja bralam i jadlam na potege.Po zaprzestaniu waga zleciala nawet nie wiem kiedy.Bralam najnizsza dawke ,ale skutki uboczne w postaci tycia masakra.Pozdrawiam
Aniu, niestety nadal biorę paroksetynę w dawce 40mg na dobę. I póki co chyba nie mam szans na odstawienie, bo paroksetyna jest JEDYNĄ (naprawdę jedyną, bo brałam już wiele leków) substancją, która trzyma w ryzach moją nerwicę natręctw i związane z nią obsesyjne myśli. Paroksetynę biorę od 15 lat (z przerwami) i wiem o jej „tuczącym” działaniu, ale przez wiele lat udawało mi się go uniknąć – biorąc duże dawki paroksetyny ważyłam 52-55 kg (max.57 kg). Dopiero 2-3 lata temu moja waga „ruszyła z kopyta”, a ja w żaden sposób nie mogę jej zatrzymać :(((
dziękuję za wszystkie komentarze pod tą notką – dopiero teraz je odczytałam i nie ukrywam, że… strasznie poważnie się tutaj zrobiło, a ja zaczęłam wyglądać jak jeden wielki (sic!) problem. hmm… być może mam do siebie zbyt duży dystans, żeby poczuć „powagę sytuacji”, ale doceniam, że potraktowaliście temat na serio. za chwilę spróbuje odnieść się pisemnie do każdego z komentarzy, ale stanowczo podkreślam, że nie mam zamiaru robić z siebie osoby „chorej na” otyłość, bulimię czy inne zaburzenia jedzenia. nie chcę mieć diagnozy: „bulimiczka”. nie dodam jej do kolekcji moich rozlicznych diagnoz, bo chyba mam dosyć etykietek w stylu „mam nerwicę, depresję, adhd”. chyba każdy COŚ ma – problemy, kompleksy, traumy, nałogi, paranoje, obsesje – i jakoś każdy z tym żyje, radzi sobie, ciągnie ten swój wózek wypełniony śmieciami. przyznanie się do problemu z jedzeniem i wagą jest dla mnie momentem, w którym muszę się STARAĆ JESZCZE BARDZIEJ, a nie usiąść i płakać, że jestem biedna i potrzebuję jeszcze większej pomocy. sama sobie pomogę. zamierzam zbadać ten temat, przyjrzeć się problemowi, zrobic coś konstruktywnego. dziękuję za wasze opinie – poniżej odniosę się do każdego z komentarzy. ściskam was, Zazie
Strasznie to smutne :((( Myslałam, że Zazie wychodzi na prostą, a jednak widzę problem tkwi głębiej. Wiem że to nie moje życie i się nie znamy, ale jakoś mnie to wszystko tu i teraz podłamało :(((
Po co to piszesz? Zazie też ma się załamać i przestać o siebie walczyć?! Ona potrzebuje teraz tylko wsparcia, a wszystkie płaczki niech idą gdzie indziej i nie robią tu dramatu.
Hano, to nie płaczka. to tro;; ;)
do JaJakJasna:
Jasna, gratuluję jasności w temacie Zazie ;) Nie podłamuj się, bo po co? ;) Ja nie zamierzam się podłamywać ani załamywać. Co najwyżej przełamać i zająć się w końcu problemem z wagą i odżywianiem.
UWAGA! PRZECZYTAJCIE TO KONIECZNIE
Mieszane zaburzenia odżywiania {tzw. EDNOS}
Współcześnie coraz częściej spotykana forma zaburzeń odżywiania. Nie podlegają one typowym kryteriom diagnostycznym specyficznych zaburzeń odżywiania (anorexia nervosa tzw.jadłowstręt psychiczny oraz bulimia nervosa tzw.żarłoczność psychiczna).
Przykładowe zaburzenia EDNOS:
Zespół gwałtownego objadania się, bulimia atypowa. Zaburzenie znane jako nietypowa forma bulimii.
Obecnie trwają spekulacje na temat uznania go jako trzecie specyficzne zaburzenie odżywiania.
Objawy to połączenie tych charakterystycznych dla uzależnienia i żarłoczności psychicznej (bulimii).
Występuje brak zachowań kompensacyjnych (wymioty, przeczyszczanie się,intensywne ćwiczenia fizyczne,głodówki). CHOĆ SAMA ZAZIE WSPOMINAŁA O SWOICH GŁODÓWKACH !!!
Częstotliwość zapadania na tę chorobę jest taka sama lub zbliżona zarówno u kobiet, jak i mężczyzn.
Najczęściej współwystępuje: depresja, zaburzenie osobowości, fobie, zespoły lękowe. Waga jest zmienna, najczęściej w normie lub zbyt wysoka.
Charakterystyczny brak kontroli nad ilością spożywanego pokarmu, poczucie winy i obrzydzenia, napady żarłoczności, stosowanie diet, jedzenie w samotności itp. czyli, zachowania wspólne dla większości zaburzeń odżywiania.
Carbohydrate craving = Wilczy apetyt na słodycze/czekoladomania
Reakcje osoby chorej na słodkie produkty żywnościowe można porównać do odczuć osoby uzależnionej od narkotyków/alkoholu.
Sacharoza powoduje zwiększenie serotoniny w organizmie wywołując chwilowe poczucie szczęścia.
Zaburzenia dotyka najczęściej osób zmagających się z depresją bądź przeżywających cięższe chwile w swoim życiu.
ZAZIE NIESTETY DLA MNIE TWÓJ PRZYPADEK JEST OCZYWISTY.
SZUKAJ POMOCY PROFESJONALISTÓW, BO EWIDENTNIE TO JEST COŚ WIĘCEJ NIŻ „TROSZKĘ MI SIĘ UTYŁO”.
WYGLĄDA NA TO, ŻE MASZ DUŻY PROBLEM, KTÓRY OBEJMUJE KILKA SSFER TWOJEGO ŻYCIA RÓWNOCZEŚNIE [DEPRESJA I NERWICA, ZABURZENIA JEDZENIA]
I prośba do Syd oraz Twoich bliskich, żeby potraktowali Ciebie jako osobę CHORĄ, której trzeba pomóc, a nie kogoś kto „lubi sobie podjeść” i ma słaby charakter. Pretensje i wymówki tylko pogarszają sprawę, a Ty czujesz się coraz bardziej winna i tracisz motywację do wszystkiego a przede wszystkim do odchudzania. Niestety mam w tym doświadczenie, bo przez kilka lat „wyprowadzałam” z bulimii swoją siostrzenicę. Ona też chorowała bez wymiotów, bez leków przeczyszczających i drakońskich środków, więc mało kto zauważył, że to była choroba duszy i ciała, a nie zwykła „miłość do jedzenia”.
Powiedz mi tylko CZY LUBISZ GOTOWAĆ I PRZYGOTOWYWAĆ SOBIE POSIŁKI?
Jeśli odpowiedź brzmi NIE, a jestem tego prawie pewna w Twoim przypadku to już masz odpowiedź.
Wcale nie kochasz jedzenia, przeciwnie, ono jest Twoim wrogiem i boisz się go. I jesz, jesz, jesz, jesz, zapychasz się i wcale nie czujesz się najedzona, bo to nie o jedzenie chodzi tylko u uciszenie jedzeniem wewnętrznego strachu i problemów. A potem czujesz się winna, brudna, masz do siebie pretensję, czujesz porażkę i obrzydzenie do samej siebie i wszystko się zapętla i nakręca.
no tak to dokładnie wygląda :( kurw@ poryczałam się ;(
do EB:
Nie płacz! Damy radę! Obiecuję! :*
do WAŻNE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
tak, masz rację, moje nadprogramowe 30kg to jest znacznie więcej niż „troszkę mi się utyło” – to jest niemal waga dodatkowego człowieka w moim ciele. człowieka, którego nie znam i nie chcę znać – którego jak najszybciej chcę się z siebie pozbyć…
Zazie jesteś piękną i mądrą kobietą! Wierzę że możesz mieć wszystko czego chcesz i co postanowisz. Trzymam kciuki!
do Hany:
z tą pięknościo-mądrością to nie szalejmy, ale chcę wierzyć, że mi się uda! dzięki!
wierzę w Ciebie.
wierzę, że skorzystasz z podpowiedzi eli i bogny i udasz się do speca od diety, hasimoto, zaburzeń jedzenia, itp. Dały dobry trop.
A za rok będzie z ciebie smukła i szczęśliwa łania! najedzona po kokardę ale racjonalnie!!!
do IWONAW:
:))))
„wierzę w Ciebie” – to jest jak porcja dobrego, ciepłego, pożywnego i zdrowego jedzenia, z którego się czerpie siłę, a nie fałdy tłuszczu :) dziękuję!
Errata: po tym, co napisałaś Bogna, cofam mój kategoryczny ton : W MOIM odczuciu to nałogowe objadanie się. Ale mogę się mylić, a lekarzem nie jestem. Co, jeśli to bulimia? I w ogóle? Tak czy owak, wtóruję Bognie: daj sobie pomóc Zazie, rozważ wizytę u dobrego psychologa. Znam dobre miejsce w Warszawie. Jakbyś zaczęła szukać.
I już się nie wtrącam. pa
do ELI:
Ela, a mogłabyś podać tutaj w komentarzach namiar na tego psychologa? Może samo nazwisko, a ja i tak napisze do Ciebie maila na priv.
Po komentarzach dziewczyn widzę, że nie tylko ja zmagam sie z takim problemem, więc każdy trop jest na wagę złota. Dziękuję Ci i odezwę się mailowo!
jasne. Właśnie do ciebie pisałam, ale wolę mailem, ponieważ zaczęłam dzielić się z Tobą moja historią – żebyś wiedziała, skąd moje reakcje i radykalizm:) a tu jednak mi głupio o sobie. w końcu to nie mój blog:)
ALE dla innych dziewczyn: ja chodziłam do poradni PERSPEKTYWA. w warszawie. Blisko Filtrow (tyły pl. Zawiszy) DOBRZY LUDZIE. GAY FRIENDLY
Agata Bujalska jest specjalistką od zaburzeń żywienia.
nie znam niestety miejsc z NFZ.
już jestem na ich stronie i czytam, czytam… Super, bo to bardzo blisko mnie. Dziękuję! Pewnie pójdę na wstępną konsultację do p. Agaty, bo od czegos trzeba zacząć… od której strony ugryźć ten problem… dzięki! :))
bo z tą przychodnią to jest, Droga Zazie, PRZEZNACZENIE, jak śpiewa wybitna polska śpiewaczka na wygnaniu Aldona Orlowsky. Jeśli nie znasz, w co szczerze wątpie, to przynajmniej do zwrotki dotrwaj. Boska Aldona śpiewa nam na pocieszenie.
http://vimeo.com/9233054
Zazie kiedyś napisałam do Ciebie dlugi mail o tym, co moim zdaniem jest przyczyną Twoich problemow z wagą, ale mnie przekonywałaś że to nie to. Wtedy ważyłaś o wiele mniej, więc dałam spokój. Teraz jestem przekonana na 100% o zasadności wcześniejszej „diagnozy”. Zazie, to jest bulimia, przykro mi. I wymioty (a raczej ich brak w Twoim przypadku) wcale nie są kryterium diagnostycznym!!! Dziewczyny, i Ty Zazie, zrozumcie, że bulimia może przebiegać BEZ PROWOKOWANIA WYMIOTÓW. Bulimia jest zaburzeniem psychicznym, a nie fizycznym. Zazie, napiszę do Ciebie zaraz kolejny mail i proszę zgłoś się do lekarza po fachową pomoc. Nie radzisz sobie, a osiągnęłaś już wagę, która może zagrażać Teojemu zdrowiu. Zaufaj mi, jestem praktykującym lekarzem. Resztę napiszę Ci w mailu. Trzymaj się! Bogna
Ja też to mam ;( bulimię bez wymiotów, to się nawet jakoś tam nazywa. Po 3 latach super radzenia sobie z tym demonem jestem od pół roku w nawrocie. Zupełnie nie panuję nad obżarstwem i tyję w astronomicznym tempie;( Psychiatra dopiero w październiku ;(
do EB:
A jak sobie dotąd radziłaś przez te 3 lata? Co Cię trzymało w pionie? terapia? dieta?
ściskam Cie mocno i trzymam kciuki, żebyś wróciła do swojego dobrego rytmu :*
Po drugiej ciąży przeszłam rozpędem na modną wtedy dietę Dukana. Ponieważ mój stan wyjściowy był tragiczny i miałam maleńkie dziecko udało mi się znaleźć w sobie siłę do walki. Schudłam 25 kg, ale później podczas stabilizacji już zaczęły się jazdy z kompulsywnym jedzeniem. Zaczęłam leczenie farmakologiczne fluoksetyną i terapię grupową z psychologiem. Terapia nic nie dała, przerwałam ją tuż przed zakończeniem kursu. W formie trzymała mnie obsesja uprawiania sportu, czyli jak to jest w bulimii, zamiast wymiotować to do przegięcia uprawiałam sport, minimum 6 dni w tyg, codzienne biegi po 10km, konie, zumba, salsa, cossfit, joga. Nawrót rozpoczął się w lutym, kiedy za namową psychiatry odstawiłam prozak. Z początku wszystko wyglądało niegroźnie i rozkręcało się pooowoli. Ale jak już poszłoooo to z rozmiaru 36 wskoczyłam w 46 aktualnie :( Od lutego mam 30kg do przodu i mocne postanowienie że JUTRO idę do internisty po skierowanie na badanie tarczycy a później będzie psychiatra…
Też nie mam wsparcia w chorobie, mąż zamiast na mnie nakrzyczeć to kupuje mi kolejne tabliczki czekolady, ale takiej wiesz, minimum 200g ;(
A ja potrafię zjeść takie 3 za jednym zasiadem po czym przegryźć jabłkiem i wciągnąć kolejne dwie. I nawet mnie nie zemdli ;( To jest KOSZMAR.
do EB:
Ja się nawet boję myśleć, jak bardzo oszalałby mój apetyt w ciąży… :(
Co do restrykcyjnych diet, to wiem, że potrafię się „ZMUSIĆ” czasowo i hardkorowo (vide: master cleanse / lemon detox diet), ale potem jak odpuszczam to wszystko wraca ze zdwojoną mocą :(
Zazdroszczę Ci powera do uprawiania sportu – u mnie nie jest tak łatwo w tej kwestii :((
Co do internisty to ja tez się wybieram, ale kurczę robiłam juz badania tarczycy i mam wszystko w normie, więc chyba żadne organiczne/hormonalne zaburzenie nie usprawiedliwia mojego stanu…
Amen. Serio. Jestem psychologiem. Proszę Cię, spróbuj iść po pomoc.
Madre slowa, Bogna! Ale psycholog nie pomoze schudnac… Natomiast moga pomoc madre wczasy odchudzajace, gdzie czlowiek nie musi ze soba codziennie walczyc bo dostaje pod nos przemyslane, niskokaloryczne posilki i jest z dala od domowych pokus. A kiedy sie na tych wczasach troche schudnie i podpatrzy jak gotowac dalej w domu, wtedy latwiej sie zmotywowac do dalszego odchudzania, chociazby dlatego, ze zal zaprzepascic to, co sie juz osiagnelo. Wiec moze tak schudnac, a potem prosto isc na terapie, zeby z powrotem nie przytyc?
Tak, psycholog pomoże schudnąć, jeśli problemy z jedzeniem biorą się z braku akceptacji siebie i próby dania sobie „miłości” właśnie poprzez jedzenie. To sama dieta nigdy nie pomoże schudnąć człowiekowi z zaburzeniami odżywiania.
Zgoda, ale schudniecie przez stopniowe opanowanie objadania sie moze potrwac dlugo. A Zazie chyba chodzi o to, zeby sie wyrwac z blednego kola teraz. Jesli stosowanie diet na wlasna reke zawiodlo, alternatywa to sprobowac w przyjaznych warunkach, z dala od domowych nawykow, na poczatku zdejmujac z siebie ciezar wyczarowywania zdrowych posilkow kilka razy dziennie. To daje pozytywnego kopa, chyba mocniejszego niz rozmowa o samoakceptacji. Oczywiscie to dopiero poczatek drogi, potem jeszcze duzo pracy nad wzmacnianiem tych nowych zdrowych nawykow razem z akceptacja siebie. Zazie, skoro poradzilas sobie z taka ekstrema jak lemon detox (niezaleznie od tego, czy to bylo dobre czy nie), to znaczy, ze siedzi w Tobie wielka moc. Trzymam kciuki!!
do KA:
no wiem. brak akceptacji siebie. deficyt miłości własnej, który niestety nigdy i niczym nie zostanie wypełniony. i to jest chyba nie do nadrobienia. przynajmniej dla mnie…
do SPACE COOKIE:
Syd poruszyła ostatnio kwestię wczasów odchudzających. wzbraniałam się jak dzika. dzika świnia.
ale może powinnam jeszcze raz to rozważyć…
zazie, niezły dzisiaj masz zapierdziel z tym odpowiadaniem na komcie
troszkę kalorii przy okazji spalasz;)
ale tak serio- wczasy odchudzające polecam z całego serca- byłam w Jastrzębiej Górze wiele lat temu ważąc 54 kg;)
byłam zachwycona- żarcie 1000 kcal pod nos, masaże, treningi, marszobiegi 10 km/dziennie, bicze wodne, elektrostymulacje, świetna atmosfera, pogodni ludzie, cały dzień człowiek jest skoncentrowany na sobie i na swoim zdrowiu
nie wolno było pić alkoholu, ale ci co pili winko schudli więcej, od tych grzecznych i posłusznych;)
ludzie chudli bez większych wyrzeczeń, a moja koleżanka dla której się tam znalazłam schudła tam 7 kg w 2 tygodnie, a potem trzymając się zasad następne 15 i tak już się trzyma do dzisiaj
jedźmy razem, Zaz!
http://cetniewo.cos.pl/wczasy2.html
Raz już tam byłam: pięknie nad samym morzem, HC na siłowni, nordic walking po plaży, basen, dieta 1000 kcal – daje kopa energetycznego i trochę układa w głowie. No i historycznie – tam Ałganow grał z Kwaśniewskim tego słynnego gema;-) mówię serio! nawet MopsoKsiężniczki mogą jechać!
do KA:
obiecuję, że przemyślę kwestię fachowej pomocy. na pewno będę rozwiązywać ten problem. DZIĘKUJĘ CI!
do BOGNY:
Faktem jest, że nie mam odpowiedniej wiedzy o doświadczenia, by dyskutować z praktykującym lekarzem. Dziękuję za twoją opinię oraz maila. Nie ukrywam, że diagnoza: BULIMIA jest dla mnie przerażająca i chyba na tym etapie nie jestem w stanie jej zaakceptować i unieść. To jest dla mnie „too much”.
Wizja całościowego zaburzenia, które jednak zawłaszcza wiele sfer mojego życia, z którym to zaburzeniem miałabym się mierzyć, walczyć, leczyć, chodzić na terapię, wałkować temat na jakiejs terapi… – przerabiałam to juz tyle razy, że aż ręce mi opadają na sama myśl…
do BOGNY:
Faktem jest, że nie mam odpowiedniej wiedzy o doświadczenia, by dyskutować z praktykującym lekarzem. Dziękuję za twoją opinię oraz maila. Nie ukrywam, że diagnoza: BULIMIA jest dla mnie przerażająca i chyba na tym etapie nie jestem w stanie jej zaakceptować i unieść. To jest dla mnie „too much”.
Wizja całościowego zaburzenia, które jednak zawłaszcza wiele sfer mojego życia, z którym to zaburzeniem miałabym się mierzyć, walczyć, leczyć, chodzić na terapię, wałkować temat na jakiejs terapi… – przerabiałam to juz tyle razy, że aż ręce mi opadają na sama myśl…
To jest bardzo proste, do Poslanca powinnas chodzic najedzona, ba przejedzona samymi zdrowymi i nietuczacymi przysmakami, wysoki poziom cukru we krwi gwarantuje obojetnosc na te cuda, no i regularne posilki to sprawniejsza przemiana materii, powodzenia!
to jest bardzo, ale to bardzo sensowne zalecenie! dzięki!! na pewno wypróbuję.
te cholerne żarcie.
uhm.
za mało żarcia – umierasz.
za dużo żarcia – umierasz.
straszna chujnia, gdy się nie potrafi znaleźć złotego środka.
I jeszcze, przepraszam, ale z całym szacunkiem -alkohol nie jest, nie- nie jest tym samym co słodycze, jedzenie. Jest to lepsza sytuacja. Jedzenie samo w sobie nie jest substancją uzalezniającą. Marihuana nie jest tym samym co papieros, a dzoint tym co heroina. Kokaina nie jest tym co ciastko. w taki sposób upraszczając, nie robimy pozytku, takie usrednianie.
Tutaj – jest sprawa inna, nie jest to fizyczne uzaleznienie i detoks jakis potrzebny.
i dwa- tak, ja bym na miejscu koleżanek, jesli mam inaczej dajmy na to poukładane, odmawiała. a co to za problem? w dodatku jesli przyjaciel/przyjaciółka prosiliby mnie o to?Jesli moge i nie jest to kłopot, ani nieludzki wysiłek, a w moim odczuciu- nie jest – to to robie.
To nie jest dilerka ani chlanie na umór. Na boga. Przyjaciele robią i więcej dla siebie. ( A Zazie idzie w tym czasie do specjalisty jakiegoś może, żeby było łatwiej/?)
Noo, a jak nie- to normalnie – :) wsiadam w pociag sz-n- w-wa zbieram wszystkie mewy z okolicy, po drodze uczę je spiewać, wpadamy do posłańca i tam, mewy spiewają piosenki aż Zazie pęka ze smiechu i mówi, że nie chce byc już Kopciuszkiem! ;-)
przepraszam, ale muszę: kokaina i marihuana są takie same jak ciastko – jest to tylko i wyłącznie uzależnienie psychiczne. co nie znaczy, że łatwiej sobie z nim poradzić. oj nie!
Nie są. Zupełnie. Mimo, że jest Ci z tym trudno ;-)
więc TAK: DETOKS. DETOX z cukru.
nie rozumiem Twojego przekazu, Aśko.
do Aśki i Schronienia:
Nie jestem biochemikiem, neurologiem czy dietetykiem, żeby wdawać się w merytoryczną dyskusję na temat uzależniających „parametrów” jedzenia.
Wiem natomiast, że biorąc narkotyki czy pijąc duże ilości alkoholu – miałabym jednak od początku świadomośc, że NISZCZĘ swój organizm. Odmienne stany swiadomosci w 1 fazie przyjmowania substancji psychoaktywnych napawaja mnie ogromnym lękiem, bo mój nadwrażliwy układ nerwowy szalał za każdym razem, gdy próbowałam mu cokolwiek zapodać (czyli całe 2 razy w życiu, z czego 1 raz – po skunie – wylądowałam w szpitalu z ostrymi zaburzeniami neurologicznymi i przez 2 tygodnie byłam leczona, więc sorry, ale nigdy więcej). Natomiast w 2 fazie – czyli „po” – czułabym się straszliwie zeszmacona fizycznie. A ja nienawidzę objawów typu osłabienie, mdłości, kac czy inne sensacje.
Niestety jedzenie nie ma tak ekstremalnych i bolesnych skutków ubocznych, a jego „niszczycielskie” działanie na organizm jest rozciągnięte w czasie, więc łatwo „nie zauważyć” bezposrednich skutków chwilowej słabości.
Tak, Aśka, to prawda – moja czujność od miesięcy usypiał fakt, że objadanie się to nie jest „bełkot po upiciu się, spektakularne rzyganie do kosza na smieci na ulicy, czy seksualne ekscesy z nieznajomymi” Bo jesli po alkoholu czy narkotykach wyczyniałabym takie takie hece, to otoczenie błyskawicznie zauważyłoby, że „Ej, masz duży problem!” i bezpośrednio zaalarmowałoby mnie, że powinnam sie ogarnąć, bo będzie ze mną źle.
Tymczasem jedzenie to usmiechnięty i cichy zabójca. Taki Dexter Morgan, który przed zadaniem ciosu jeszcze z Toba pogada o Twoich zyciowych wyborach, poglądach i problemach. Łatwo dać sie uwieśc takiemu sympatycznemu psychopacie.
Żarty żartami, ale DETOKS z CUKRU naprawdę ma swoje realne uzasadnienie. Juz kilka razy przeprowadzałam go na sobie i naprawdę w efekcie potrafiłam przez kilka miesięcy W OGÓLE NIE JEŚC SŁODYCZY. i nie tęskniłam za nimi! nie myslalam o nich. naprawdę. a jak tylko złamałam „post” to cukrowa spirala nakręcała sie błyskawicznie. tak więc odpada nawet „jedna kostka gorzkiej czekolady”, bo niestety mam status „niesłodyczującego słodyczoholika”
ps. Aska – wizja spiewających mew nad warszawą mnie rozbroiła! ;)))
1. CUKIER to substancja PSYCHOAKTYWNA, która uzależnia. Ma bezpośrednie działanie na nasz mózg. W mózgu jest chemia – chemia działa in plus in minus. Dopytaj Zazie o serotonine na przykład.
2. nie trzeba chlać na umór, żreć być alkoholikiem. W OGÓLE nie trzeba nic pić, żeby uzależnić sie od gier w karty, sexu, wyrywania włosów z głowy – znowu: CHEMIA.
3. niebezpieczny nałóg zaczyna się wtedy, kiedy mimo strat, które są dla nas bardzo bolesne nie potrafimy przestać robić tego, co nam szkodzi. Jeśli Zazie nienawidzi tego, jak wygląda, chce schudnąć i nie może, bo nie potrafi opanować jedzenia – to jest to książkowy przykład uzależnienia. To jest JEJ substancja uzależniająca. (I błagam, bez porównywania nałogow – „łatwiej/ trudniej” – problem to problem. Każdy ma swój)
4. TY mozesz pić soczek w „posłańcu” – i nie zjesz ciastka. A możę zjesz, ale nie zruinuje ci ono diety, wagi, samopoczucia, i czego jeszcze chcesz. A komuś innemu tak.
5. Przyjaciele robią czasem mało przyjemne rzeczy, żeby człowieka wesprzeć w jego staraniach o lepszą przyszłość. Może niech ekipa z Posłańca wpadnie DO ZAZIE – bez ciastek? Wilk syty, owca cala:)
do ELI:
ad. 1) To prawda, potwierdzam z autopsji. Bardzo często jestem na fizycznym wręcz „głodzie cukrowym”. Potrafię wtedy wyjadać ten nieszczęsny cukier, dżem, cokolwiek. Od 20 lat mam problem z neuroprzekaźnikami w mózgu (zwłaszcza z serotoniną, dopaminą i noradrenaliną) – potwierdzone przez lekarzy i obficie „suplementowane”. Dbam o regularne branie leków, ale cukier i jedzenie są takimi „podświadomymi” katalizatorami chwilowej przyjemności, zaspokojenia, wyciszenia lęków.
ad. 2) To prawda. Nie zjadam na raz litra lodów, słoika Nutelli, kubełka skrzydełek KFC czy 5 porcji frytek z sosem, ale w mojej głowie trwa nieustanna WALKA – myslę o jedzeniu, biję się z tymi myslami, szantażuje sama siebie, obiecuję poprawę i zaraz łamię dane sobie przed chwilą słowo. Tym sposobem jedzenie ma mnie w swojej „władzy”. I ten mechanizm jest moim zdaniem uzależnieniem, a nie ilość, objętość czy kaloryczność spożywanych rzeczy. Jedzenie mnie koi, pociesza, wycisza – przez chwilę – by zaraz stać się źródłem rozpaczy, złości i nienawiści do samej siebie.
ad. 3) Tak, właśnie – ponoszę ciągłe straty, a nie potrafię przestać, powstrzymać się, zacząć funkcjonować w nienaruszalnych bezpiecznych granicach jedzeniowych.
I O DZIWO – TYPOWE SUBSTANCJE UZALEZNIAJĄCE (ALKOHOL, PAPIEROSY, NARKOTYKI, LEKI) – nigdy nie stanowiły mojego problemu i jestem na nie CAŁKOWICIE ODPORNA.
ad 4) Tak, każdy popełniony „grzech” jest dla mnie ciosem, który rujnuje mój misterny plan postanowień, obietnic, diet itp. Czuję wtedy do siebie zal, niesmak, pretensję. Momentalnie tracę do siebie szacunek i mam juz „wyjebane” na wszystko, czego do tej pory się trzymałam. Tak więc jedna kostka czekolady = sniezna kula, ktora pociąga za sobą wszystko inne (kolejne kostki czekolady, kolejne tabliczki, zarzucenie diety i rozpacz). To chyba tak jak z alkoholem – nie da się „będąc w nałogu” wypić pół kieliszka i odstawić go spokojnie z powrotem na stół. W mojej głowie uruchamia się lawina, ktora trwa przez kolejny tydzień. Nigdy, ale to NIGDY nie kończy się na jednej kostce czekolady, jednej gałce lodów, jednym kawałku pizzy czy jednej kanapce z żółtym serem.
ad 5) i teraz NAJWAŻNIEJSZE: – myślę, że bardzo potrzebowałabym kogoś, komu nie potrafiłabym się sprzeciwić; to własnie ta notka o potrzebie posiadania „starszego brata”, który by mnie rąbnął w łeb i bez słodzenia zapytał, co ja kurwa mać wyprawiam. tak bez żartów, śmichów-chichów, głaskania po główce i bullszitu.
nie chcę ustawiać Syd w takiej roli, bo liczę się z tym, że taka ostra postawa mogłaby wzbudzać we mnie sprzeciw, żal czy agresję – choć koniec końców dawałaby mi jednak upragnione oparcie.
nie mam kogoś takiego. mój brat jest młodszy, nie darzę go respektem, ani też nie mamy ze sobą bliskiego kontaktu (no dobra, praktycznie żadnego kontaktu) :(
dlaczego myślę o facecie w tej roli?
bo faceta bym nie „czarowała”, nie próbowałabym kretyńskich sztuczek z „urokiem osobistym” i „emocjonalnymi zwierzeniami”, które zwykle mam w relacjach z kobietami. byłaby to krótka piłka w stylu: „Co ty wyprawiasz? Pojebało cię? Nie żryj. Obiecałaś sobie, a teraz dajesz ciała. Weź się ogarnij!”.
terapeuta w takiej roli się niestety nie sprawdza, a ja rzygam juz tekstami: „Rozumiem, pani Olgo. Przeanalizujmy ten problem…”
rozumiem, ze rzygasz takim tekstem ale moze dlatego, ze czujesz opor przed analizowaniem tego problemu- a bez zrozumienia- swiety boze nie pomoze; przeciez nie ma mozliwosci bys miala kolo siebie osobe, ktora za kazdym razem jak bedziesz chciala siegnac po ciastko bedzie dawala Ci w leb;) ale to ciekawe co wymyslilas- gdybys rzeczywiscie miala kolo siebie taka osobe to co by sie stalo gdyby ona jednak stanowczo reagowala? sluchalabys bys sie, podporzadkowywala czy raczej rzucia- pierdol sie, mam ochote i niczego sobie odmawiac nie bede; ciekawe jak taka konfrontacja gdy ktos Ci czegos zabrania lub zwraca uwage na slabosc by na Ciebie wplynela
Ginger, to prawda, że się jeżę, kiedy ktos mi „mówi co mam robić”, ale instynktownie czuję, że potrzeba mi „godnego siebie przeciwnika”, choc zaprzyjaźnionego.
Tak naprawdę to tylko mrzonka, bo chyba nie miałabym odwagi angażować kogoś w moje zmagania i oczekiwać, że mnie z dobrej woli „uratuje” przed sama sobą.
Ale pomarzyć dobra rzecz ;)
tak, to mrzonka; czytam ostatnio duzo literatury psychoterapeutycznej i niestety jest tak, ze wszystko jest w czlowieku powiazane i wydawaloby sie glupie schudniecie bywa zupelnie niemozliwe jesli jest sprzezone z innymi podswiadomymi konfliktami; a wydaje mi sie, ze u Ciebie( u mnie zreszta tez)to niekontrolowane jedzenie i ciagle podjadanie ma tlo emocjonalne; ja np zawsze gdy pojawia sie we mnie ochota na ciastko zaczynam zywic glebokie przekonanie, ze zycie i tak jest dla mnie wyjatkowo brutalne i trudne, ze naprawde musialaby na glowe upasc zeby sobie jeszcze dokladac frustracji i odmawiac glupiego ciaseczka; i wlasnie to majac w glowie ide do cukierni radosnie pogwizdujac i majac w dupie wszystkie diety swiata; no i niestety z tego wynika, ze ciasko jest tylko wtornym problemem a podstawowy problem to poczucie, ze moje zycie mnie rozczarowuje, ze czuje totalne niespelnienie w wielu dziedzinach etc
Bzdura, pewnie, że nie wolno brać/zrzucać odpowiedzialności za dorosłych ludzi, ale..własnie czasem tak robimy, bo trzeba. Z wyczuciem. Bo każdy inny jest,hym.
Ja bym powiedziała tak: czego się nie robi dla przyjaciół. Tutaj, sprawa jest delikatna, a ja nie jestem specjalistą :(
Ale np. żeby się nie katować, chodz tam, spotykaj się z przyjaciółmi ale bierz sobie np, koktajl owocowy czy coś tam innego z trudkawkami do picia , może te zielone super soczki?nie wiem, oczywiście, tak tylko..’
I nie karaj/katuj siebie- BŁAGAM
Chodzi mi o to, że super że wychodzisz, super, że masz radość, i super – że sie wkurwiłaś, w sensie, że podejmujesz walkę o siebie. Nie taką, jak ktoś chce, i mówi co jest ładne. walczysz o siebie, na swoich zasadach. Chyba?Jak czytałam ten wpis, przypomniałam sobie o jednej znajomej – przez całe lata była z nadwagą, 36 kg? Przyszedł dzień, że ona po prostu się wkurwiła, wściekła w chuj, na maksa i postanowiła coś zmienić. Udało się jej. Ponieważ jej nie znałam za czasów jej szczupłego rozmiaru- powiem,że teraz wyglada 5 razy lepiej i jakos jasniej, młodziej. dziewczyna jest twarda:) a nie była. I dwa- ona sama mówi, że chodzi o to żeby jeść a nie żreć, ale je wszystko, równo:)
Czyli, uważam, że się Tobie- droga Zazie- uda. Serio. Zmienisz to, co chcesz. Może to właśnie jest ten moment?
w ogóle, to ten poprzeddni wpis, – taki sensowny – (pewnie wiesz?:)) – ja czytam: nie akceptuję czegoś, i nie zamierzam, to jest chore- chcę to zmienić. To moje ciało i Moje zasady.:)
(Jesli za duzo gadam, i w dodatku wkurzam lub wtórnie plotę trzy po trzy- proszę daj mi znać.)
pozdrawiam
do Aśki:
:)))
Nie trzeba być specjalistą. Wystarczy BYĆ. Tak po prostu, zwyczajnie. Bez smutnej i przerażonej miny typu „Ojezu, ona jest grupa, ma problem i zaraz nas wszystkich pożre. Musimy ja powstrzymać, bo światu grozi zagłada!” – ale właśnie tak jak piszesz: normalnie, po ludzku, wśród znajomych i przyjaciół.
„Ej, Zaz! Nie jest ciasta, herbaty się napij!” – myślę, że to nie przekracza ani kompetencji ani zaangażowania moich znajomych. Nie oczekuję monitoringu i trzymania mnie za głodny pysk przez 24/7, tylko reagowania, gdy już-już mam zamiar przegiąć z jedzeniem.
I chyba najbardziej motywuje mnie: „Wierzę, że ci się uda!” – a nie – „Ojezu, współczuję”
ps. i uwielbiam jak mi tu „gadasz” i „pleciesz trzy po trzy”! :)) dziękuję! zaraz odpiszę na maila.
:))))
Dopiero przeczytałam Twój komentarz:)
Pewnie, że Ci się uda! Ha!Ba!
Pozdrawiam bardzo i czekam na nowy post z lalkami ^-^
I jeszcze dodam, że w moim odczuciu sprawa jest bardzo bardzo poważna. 30 kg znienawidzonego nadmiaru ciała i nadal jesz. I wszystkie emocjonalne tego konsekwencje.
Rozważyłabym poszukanie wsparcia. Mam na myśli psychologa (i specjalistę od zaburzeń żywienia w jednym).
Nie skazuj się na samotność w tej kwestii – kanałowego leczenia zęba też sama sobie nie robisz Idziesz do profesjonalisty.
A tu masz problem wielki jak stąd do Irkucka i z powrotem. I wiesz już, jak wiele razy próbowałaś sama(666?), i że nie dałaś rady. Jeśli faktycznie chcesz dokonać zmian – zmień metodę. Dotychczasowy eksperyment 666 prób powiódł się – wiemy już, że to nie działa:)
Najlepsze, co dla siebie w tej chwili możesz zrobić, to zainwestować w fachowe wsparcie.
bo z TAKIM problemem emocjonalnym nie możesz zostać sama. Se daj pomóc Dziewczyno:)
do ELI:
tak, 30 kg to jest niestety „mutant masa”.
aktualnie przestałam już „rozpoznawać” własne ciało, które – widze to dopiero z tej perspektywy – naprawdę było… ładne, a ja sama czułam się w nim dobrze, kobieco, ba! nawet seksownie.
teraz czuję się jakby ktoś mnie siłą zapakował w ciężki kostium „ludzika Michelin”, który nie ma nic wspólnego z moim ciałem. czuję się jak Jonasz połknięty znienacka przez wielką, tłustą i bardzo brzydką rybę.
taką na przykład murenę olbrzymią:
niestety o „fachowej pomocy” myślę z bardzo dużą niechęcią.
w mojej „karierze neurotyczki z problemami” zaliczyłam już wielu specjalistów róznej maści, z których każdemu zostawiałam niezłą fortunę. w obecnej sytuacji nie mogę sobie na to pozwolić.
powtórzę po raz pierdylionenty, że uwielbiam Twoje poczucie humoru, zaz i dałabym się pokroić, by tak pisać, opisywać otaczającą nas rzeczywistość
sprawa jest jednak poważna, bo ważna dla Ciebie i moje wnioski są podobne do wypowiedzi eli, więc omijaj Posłańca w pierwszym etapie, chociaż z lektury wiem, że Posłaniec to nie tylko miejsce wyżerki, więc pewnie będzie Ci ciężko:/
Trzymam kciuki, by załączona metryczka szybko zmieniała cyferki
do Viki:
dzięki, Viki :) ale nie wiem, czy będę w stanie zrezygnować z Posłańca…
dzisiaj rano na niedzielnym śniadaniu byłam twarda i nie skusiłam się na nic zakazanego, ale nie mam gwarancji, że tak będzie za każdym razem…
Moim zdaniem to nie fair zwalać na innych odpowiedzialność za swój problem i oczekiwać od ekipy knajpy że przypilnują twojej diety. Jak sobie nie ufasz, to nie chodź tam gdzie możesz narozrabiać, proste! Hazardzista nie łazi do kasyna pić drinki, a seksoholik do agencji towarzyskiej popatrzeć na dziewczyny. Tak ja to widzę jako facet.
do mt:
Chyba inaczej rozumiemy „zwalanie odpowiedzialności na innych”.
Nie mówię bliskim, że „jeśli utyje, to będzie to wasza wina, bo jecie przy mnie słodycze” (albo w ogóle odzywiacie sie w moim towarzystwie), a jedynie proszę, żeby w krytycznym momencie mojego zawahania podali mi rękę, poklepali po plecach i przypomnieli, że: „Ej, stara! Odchudzasz się!”
Czesc Zazie.
od jakiegoś czasu nałogowo (sic!) czytam twego bloga.
A teraz do rzeczy:
Jako trzeźwa alkoholiczka spieszę donieść, że niepraktykujący alkoholik o nic nie prosi w „zaprzyjaźnionym barze”, bo do baru z zasady nie wchodzi tak jak trzeźwy narkoman nie patrzy zblazowany jak koledzy wciągają kolejne kreski lub dają sobie w żyłę.
ja nie chodzę do barów, na imprezy, i nie pozwalam na alkohol w domu.
Powód jest taki, że jestem uzależniona od alkoholu – a uzależnienie z definicji oznacza, że NIE UMIEM SIĘ POWSTRZYMAĆ. .
toteż „zaprzyjaźniony bar” to oxymoron. Coś jak „poradnia psychologiczna Mordor”
„Posłaniec,” jest pełen pyszności – pyszności tak pięknych, że jedynie nadludzkim wysiłkiem powstrzymałąm się przed zjedzeniem ekranu komputera (jak się zapewne domyślasz jedzenie jest również moim nałogiem)
I ty zamierzasz iść do tego miejsca, patrzeć na te rzeczy i się powstrzymać przed „wepchnięciem ich sobie we wszystkie otwory ciała”, jak mawia moja niezastąpiona ukochana. Tak jak już wiele razy się powstrzymywałaś, bo przecież nie masz problemu z nałogowym jedzeniem. żadnego. Luzik. Pyszne ciasto z malinami i bitą śmietaną? Nie , dzięki, mam tu wodę. Jest pyszna.
Jeśli jedzenie jest twoim nałogiem i twoim narkotykiem, to nie ma takiej opcji, powtarzam: nie ma takiej opcji, żebyś w którymś momencie się nie złamała. Jeśli twoje ciało i jego wielkość są dla ciebie ważne- a po twoich ostatnich wpisach wnioskuję, że jest to dla ciebie bardzo ważne,naj-kurwa-ważniejsze w tej chwili (i fajnie, że tak masz!), to zrób sobie przysługę: zakaz wstępu słodyczy do twojej przestrzeni i twojego wstępu do miejsc niebezpiecznych (vide Posłaniec) na teraz. posłuchaj nałoga po terapii: to nie jest tak, że ty jesteś na wojnie i masz wygrać walkę ze slodyczami. Ty tę walkę już dawno przegrałaś. Jesteś wobec słodyczy bezsilna. Jak to sobie uświadomisz – przestaniesz się mocować i robić sobie krzywdę wystawiając się na takie tortury. Jest już wystarczająco ciężko, chyba wystarczy?
wrócisz do Posłanca, ale nie teraz, kiedy jestes na samym początku drogi i najzwyczajniej w świecie potrzebujesz wsparcia i bezpieczeństwa, a nie hardcorowych wyzwań.
Moja petycja do Ciebie jest taka: Daj sobie ze dwa miesiące bezpieczeństwa, z dala od pokus słodyczowych. Daj sobie odpocząć. W ogóle daj sobie, kurwa, jakąś SZANSE.
To wszystko dość bezczelne, ale wytłumaczę się tak: BARDZO porusza mnie twoja historia – w wielu punktach się z tobą utożsamiam. To się dzielę tym co mam.
zazie, rozważ to, może to dobry pomysł, żebyś sobie dała spokój na jakiś czas z przysmakami w Posłańcu? chodzenie tam i patrzenie jak Twoi przyjaciele zajadają się kalorycznymi pysznościami będzie dla Ciebie chińską torturą :( wierzę w Ciebie, ale masz jak w banku to że złamiesz się i zjesz :( wiem co mówię, bo ja z kolei mam zakaz jedzenia glutenu, który jest niemal we wszystkim…
do ELI:
Ela, dziękuję za zaangażowanie – także emocjonalne – to dla mnie ważne :)
Tak, masz rację, „zaprzyjaźniony bar” to absurdalny oksymoron (usmiałam się z „poradni psychologicznej Mordor” :D), ale w przypadku Posłańca Uczuć – który jest nie tylko „świątynią smakołyków”, ale przede wszystkim miejscem, w którym gromadzą się wszyscy ludzie, których uwielbiam i na których mi zależy – naprawdę ciężko będzie mi nadać mu rangę miejsca, które mi zagraża.
Chociaż faktycznie – zagrażają mi rozliczne pokusy, których w Posłańcu mnóstwo: przepyszna kuchnia, ciasta, grzane wino itp. Ale coś za coś. Posłaniec jest aktualnie jedynym miejscem, w którym utrzymuję „kontakty ze światem”. Nie chodzę do knajp, nie spotykam się w klubach, nie imprezuję, nie prowadzę bujnego życia towarzyskiego. Nie chcę, nie mam takiej potrzeby, nie jestem zwierzęciem salonowym. Jesli zrezygnuję z Posłańca, zamknę sobie tę furtkę, którą dopiero co otworzyłam na wiosnę. Całą zimę i jesień miałam depresję i prawie nie wychodziłam z domu. Dopiero na wiosnę wyszłam do ludzi, „rozpuściłam włosy i zaczęłam malować oczy”. Kontakt z zaprzyjaźnionymi, „bezpiecznymi” i dobrymi energetycznie ludźmi trzyma mnie w pionie i daje mi siłę. Nie chcę z tego rezygnować. To byłaby ogromna strata dla mnie.
Czy potrafię się oprzeć pokusom? Nie wiem, ale będę się starać i walczyć. Jasno określiłam problem, poprosiłam o wsparcie i pomoc w „utrzymywaniu gastronomicznej wstrzemięźliwości”. Róznica między alkoholem a jedzeniem jest taka, że alkohol możesz próbować omijać, ale niestety jedzenie jest wszędzie tam, gdzie ludzie. W sklepowych witrynach, na ulicznych billboardach, reklamach w prasie i praktycznie wszędzie – ludzie jedzą na ulicy batony, lody, hamburgery, ciastka. Nie mogę zamknąć oczu i udawać, że tego nie ma i że mnie to nie dotyczy. Posłaniec Uczuc jako taki nie jest problemem, bo będąc „na głodzie” potrafię nawet wyjadać cukier z cukiernicy :( Wiem, porażka. Nawet jesli zamknę się sama w domu, to i tak znajdę coś, czym w chwili kryzysu się „zapcham”.
Tak, przegrałam na całej linii – nie tylko ze słodyczami, ale w ogóle z jedzeniem. To nie jest kwestia słodyczy – mogę się zapychać czymkolwiek. Czymkolwiek, co na jedna chwilę mnie „pocieszy”.
Sama wiesz, Ela, że jedzenia – w przeciwieństwie do alkoholu – nie widać (oprócz nadprogramowych kilogramów na finał). Absolutnie nie chcę być niedelikatna, ale kiedy napije się nadmiernie alko, to „widać”: że pił, że za dużo, że nie nie skontrolował w porę ilości wypijanych procentów. Z jedzeniem tak nie ma. Wydzodzę z domu, zjadłszy zdrową porcje kaszy jaglanej, idę ulica ładnie ubrana na spotkanie z klientem i wpadam do drodze do sklepu, gdzie kupuję największą paczke M&M’sów, które pochłaniam w kwadrans (wraz z tysiącem kalorii) nadal idąc ulicą. I nikt nic nie wie, nikt nic nie widzi. Zbrodnia doskonała, żadnych sladów. Nie zataczam się, nie bełkoczę, „nie czuć ode mnie” kaloriami. Usmiecham się, bo mi słodko na języku, ale wewnątrz siebie wyje rozpaczliwie jak zwierzę, bo wlasnie zaliczyłam mega porażkę i nienawidzę siebie za to. Zaliczam spotkanie, a w drodze do domu pocieszam się czterema kuleczkami Rafaello. Niby nic, a chcę umrzeć. Ze wstydu, żalu, złości i frustracji…
ps. mocno trzymam za Ciebie kciuki, Ela!