odchudzanie to nie tylko długotrwały proces, ale i stan umysłu. permanentny.
inaczej niż z treningiem, kiedy jednego dnia dasz z siebie wszystko, a drugiego możesz trochę odpuścić.
diety nie da się poluzować – przynajmniej w moim przypadku, bo wtedy następuje reakcja łańcuchowa i…
poszły konie po betonie, a Zazie – myk!myk! – wpierdoliła cztery banany i tartę z kremem.
nie, nie zrobiłam tego, bez jaj. ale wiem, że mogłabym, gdybym tylko spuściła siebie z oka.
nie ufam sobie. traktuję siebie trochę jak alkoholika na detoksie.
kiedy słyszę, że w diecie trzeba być dla siebie dobrym i dopasowywać dietę do siebie,
a nie siebie do diety – to przyznam szczerze, że trochę się wkurwiam.
przecież to właśnie owo „wygodne dopasowywanie” rzeczywistości do siebie, naginanie jej na swoja modłę,
pobłażanie sobie i każdorazowe wybaczanie jedzeniowych grzechów doprowadziło mnie do opłakanego stanu,
z którego teraz usiłuję się podnieść. żarcie było zawsze moim pocieszeniem, ukojeniem, wybawieniem i przekleństwem.
bez przesady, jestem dla siebie dobra podczas diety – nie każę sobie jeść gwoździ ani tłuczonego szkła,
nie głodzę się, nie poję octem, nie polewam wrzątkiem ani nie wykańczam morderczymi treningami.
ale jeśli ideą diety jest wyregulowanie poziomu cukru w organizmie poprzez stałe pory posiłków,
to nie ma bata – nie mogę być dla siebie „dobra” i pobłażać sobie w kwestii godzinowego rozkładu porcji.
gdybym chciała „dopasować dietę do siebie” to najchętniej chudłabym na leżąco,
jedząc Nutellę, masło orzechowe i makaron z pesto.
a poza tym: kilka tysięcy wejść na bloga dziennie i nikt nie ma odwagi
opierdolić mnie – tak jak prosiłam – za brak codziennych raportów z jadłospisu i treningów?!
nooo pliiiz. po prostu wam się nie chce.
foch.
Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu
o jesuuuu Zazie – nie wrzucaj gifow z frytkami…. prooooosze!!! Ja mam silna wole ale sa pewne granice a frytki kocham i oplakuje za kazdym razem jak ktos sie nimi objada (jest to jedno z nielicznych dan jakie mi zostalo jako „trigger” wiec unikam jak ognia) a poza tym dalej kibicuje i zagrzewam do walki (z soba sama i lodowka;)
Do tego dążę! :)
Z tą całożyciową świętością to prawda, aczkolwiek liczę na to, że po 6 miesiącach wstrzemięźliwości gastronomicznej umiar wejdzie mi w krew i nie wrócę do dawnych nawyków i żywieniowego rozpasania ;)
Zazie, Twój blog od dawna robi takie psikusy, że wchodzi się codziennie, przez dziesięć dni nie ma nic, aż tu nagle! Zaglądam, osiem postów z datą wsteczną. Nawet Ci kiedyś o tym pisałam, ale nie pamiętam, czy to jest w końcu wina Twoja, serwera, internetów czy mojego przywieszonego komputera.
Gdyby były inne posty, to pewnie ktoś by Cię upomniał, a przy takiej długiej zupełnej nieobecności przyszło mi do głowy, że może wszystko padło i dieta poszła się paść tartą i babeczkami z kremem. Że za tydzień wejdę i dowiem się, że pełna poczucia winy wyjechałaś na tydzień do Bułgarii i niniejszym zamieszczasz osiem postów o lalkach, mopsach, podróży i spacerach po plaży.
ja chcę do Bułgariiiiiii!!!!!!!!! :D
Ja, natomiast mam tak, że cukier może dla mnie nie istnieć. Jak kupię kilogram do celów specjalnych, to starcza mi na rok. Kawy i herbaty nie słodzę od dziecka, słodycze, owszem lubię, ale tylko te nie za słodkie, ciasta przesłodzone mi nie smakują, tak samo jak wszelkie kremy. Mięsa nie jem od szesnastu lat. Ale żeby nie było tak pięknie, ostatnio też mi się przytyło, może nie jest to nadwaga, ale jest mi już niewygodnie, dlatego dołączam do Ciebie z odchudzaniem.
Co do raportów, to zauważyłam ich brak, ale stwierdziłam, że nie chce Ci się ich codziennie pisać, więc uznałam, że tak ma być. Ale jeśli mówisz, żeby upominać, to posłużę się dialogiem z Potworów:
Mike: Dzień dobry Roz, ślimaczku ty mój najdorodniejszy. Kogo będziemy dzisiaj straszyć?
Roz: Wazowski nie wypełniliście wczoraj raportów.
Mike: Ach, te przeklęte obowiązki. Nie kusi cię czasem, żeby wsiąść do pociągu… byle jakiego?
Roz: Jeszcze raz i Kaukaz.
A jak będziesz miała ochotę iść na długi spacer, albo pojeździć na rowerze, to chętnie Ci potowarzyszę ;)
capra ibex! :))) ha, myślałam o Tobie ostatnio – że już tu nie bywasz :) ale jesteś – jak miło!
rower już schowałam, ale spacer – chętnie! a jaka dzielnica? ;)))
Jestem cały czas, tylko siedzę cicho :) Z tą dzielnicą, to też ciekawa sprawa, bo jak Ty mieszkałaś na Tarchominie, to ja mieszkałam na Ochocie (dokładnie przy Placu Narutowicza), a jak Ty przeprowadziłaś się na Ochotę, to ja wyniosłam się na Tarchomin :)
Oczywiście wchodziłam, brak notek martwił, ale jak ja mogłabym Ci nawrzucać za niekonsekwencję, skoro sama wielokrotnie poległam w walce z nałogiem palenia:/
Mogę się tylko cieszyć z Twoich sukcesów, lub współczuć gdy ich nie ma
Trzymaj się !!!
:*
dzięki, Viki! :*
mowiac szczerze jak trzeci dzien z rzedu widzialam tylko pana z zegarem to nabralam podejrzen, ze juz po diecie a Ty siedzisz gdzies w kacie, zaplakana i zasamrkana z ciastkiem w jedym reku i czipsami w drugim;)))
hahaha, piękny obraz i bardzo w moim stylu – ale nie tym razem! ;P
to ja jestem przyczynkiem do tych tysięcy i jako te marny przyczynek nigdy w życiu bym Cię nie szkalowała za nic, a już najbardziej za nieprzestrzeganie diety, bo nie wiem, czy poczucie winy pomaga w dalszej diety kontynuacji. zresztą ja jakoś nie umiem opierdalać i strofować ludzi za nic. sorry, Zazie. marny ze mnie, widać, czytacz. jakby co, banuj mnie :-P
oj tam, oj tam, Schronku :*** Ciebie zawsze z otwartymi ramionami tutaj wyczekuję :)))
Dobre;-) ale i prawdziwe! ale czasem po prostu mozna oduczyc sie jeść:)
Do tego dążę! :)
Ależ oczywiście, że jesteś dobra dla siebie. Bo niczym innym, jak nie miłością czy szacunkiem do siebie jest rezygnacja z trucizny. Jeśli przyjmiemy za pewnik (a powoli można uznać, że tak jest), że cukier ma właściwości uzależniające, a dla organizmu skutki katastrofalne, to odmawianie sobie cukru, czy wręcz rezygnacja z niego, jest czystym objawem nie tylko rozsądku, ale mądrej miłości do siebie samej. Natomiast odstępstwa i uleganie pokusom – niestety autodestrukcją. I wynika z uzależnienia. Ja też mam problem z wagą. Napisałaś, że czujesz się jak alkoholik na detoksie. Oczywiście – jesteśmy cukrowcami na detoksie. Jestem chora na skłonność do tycia i chcąc wyzdrowieć, muszę odstawić cukier (ja odstawiłam jeszcze gluten i tłuszcze trans). Trudno. Inni mogą jeść wszystko i nie tyją – ja nie mogę i muszę się z tym pogodzić, tak jak chorzy na celiakię z dietą bezglutenową do końca życia, czy alergicy pokarmowi. I jak alkoholicy i narkomani po detoksie. Aż przychodzi taki dzień (u mnie przyszedł po 10 miesiącach), kiedy posłodzona herbata czy kawałek ciasta wydaje się być tak samo słodkoohydny jak ta glukoza wypita podczas badania. To znak, że organizm zdrowieje. Tylko trzeba wytrwać, bo każdy dzień słabości, oddala Cię od tego poczucia wolności, uwolnienia od cukru.
I raporty majo być! Trzymaj się. :)
Taka Tam Jedna, to bardzo rozsądne, co piszesz. I prawdziwe. Ja kilka lat temu odstawiłam cukier krystaliczny i przestałam słodzić kawę i herbatę – i naprawdę mam teraz odruch wymiotny jak mi ktoś posłodzi przez przypadek. A tłuszcze trans to jakie to są? Oświeć, bom jeszcze głupia.
No wszystkie sztucznie utwardzane, np. margaryna, masło roślinne. Odpadają więc wszystkie ciasta i ciastka kupne, słodycze, wiele przetworów, wędlin, a także odpadają ciasta te pieczone w domu na margarynie.
Z dobrych tłuszczy polecam olej kokosowy. Cytuję: „Ze względu na swoją stałą postać olej nadaje się do smarowania pieczywa, można także z powodzeniem zastąpić nim masło w pieczeniu. Idealny do smażenia w wysokich temperaturach, nie pali się, nie jełczeje, a dzięki swoim właściwościom smakowym oraz aromacie nadaje potrawom orientalny charakter.
Praktycznie nie zawiera utleniających się kwasów tłuszczowych, co sprawia, że jest bardzo stabilny podczas smażenia w wysokich temperaturach, a do tego jest o wiele zdrowszy od niektórych, bardziej popularnych olejów. Nie każdy wie, że oleje takie jak: sojowy, słonecznikowy lub z orzeszków ziemnych nie powinny być podgrzewane do wysokich temperatur.
Olej kokosowy jest też pierwszym tłuszczem, który nie przyczynia się do budowy tkanki tłuszczowej, a wręcz przeciwnie, pobudza przemianę materii i wspomaga ubytek wagi przy nadwadze.” Od siebie dodam, że przy smażeniu ulatnia się kokosowy zapach i nie czuje się go w mięsie, rybie czy smażonych warzywach. Drogi, ale ostatecznie nie jada się go litrami i jest wydajny. Najgorsze są węglowodany. Dobry tłuszcz (w rybach, olej lniany czy kokosowy na pewno nie są przeszkodą w odchudzaniu, sprawdziłam na sobie).
Przypuszczam, że ta rada, żeby być łagodną dla siebie jest właśnie po to, by nie karać się jedzeniem za jednorazową niewierność diecie. A w każdym razie mogła by być po to. Bo na całożyciową metę świętości nie da się codziennie utrzymać.
Pozdrowienia, P.
Z tą całożyciową świętością to prawda, aczkolwiek liczę na to, że po 6 miesiącach wstrzemięźliwości gastronomicznej umiar wejdzie mi w krew i nie wrócę do dawnych nawyków i żywieniowego rozpasania ;)
no i to jest konkret, proszę pani! DZIĘKUJĘ!!! obiecuję poprawę! :***
ja tu pacze do Ciebie codziennie i widziałam że nie widziałam wpisów, które pojawiły się hurtem dziś rano :P i ciekawa byłam czy trzymasz się w pionie, no bo przecież… kryzys drugiego tygodnia nadciąga, ale co ja mam Cię opierdalać skoro sama mam swoje za uszami…
kryzys drugiego tygodnia… hm… a ja właśnie zaczęłam gotować! {CUD!!! CUD!!!]
kurde Zaz GDZIE SĄ RAPORTY do jasnej cholery?????
no i to jest konkret, proszę pani! DZIĘKUJĘ!!! obiecuję poprawę! :***