po kolejnej nieprzespanej nocy podkurwiłam się już nie na żarty –
no bo co to ma być, do jasnej cholery?! czy ja wyglądam
jakbym miała czas i siłę na takie zabawy?! gonitwo myśli, spierdalaj.
z tej całej rozpaczy włamałam się do Sydowego opakowania krówek
i zapodałam sobie mega wielkiego cukrowego szota. spektakularna porażka.
przez resztę dnia piję siekany korzeń imbiru – parzony z dużą ilością cytryny –
oraz walczę z wiertarką i drewnianą etażerką przytarganą ze śmietnika,
a przy okazji stwierdzam, że oto spleśniały mi 3 kilogramy kasztanów
do jesiennej scenografii.
dzwoni telefon.
Klientka: – Cześć, mam dla ciebie nowe zlecenie? Zajęta jesteś?
Ja: [No trochę jestem, bo właśnie poleruję kasztany, które mi spleśniały i je odkaziłam alkoholem do czyszczenia głowic magnetycznych,
masakra, śmierdzi w całym domu, Syd na mnie krzyczy, a ja klęczę nad wanną, wdycham opary i masuję chusteczką te kasztanki,
bo wiesz zbudowałam sobie taki ogród jesienny dla lalek…] – Nie, spoko. Jestem wolna. Biorę to zlecenie!
dobra, Olga, skup się.
apdejt z 21:24
idę spać.
błagam, proszę, potrzebuję snu. trzymajcie kciuki. buziaczki. za rączkę. cokolwiek.
do jutra, pa!
na wojtusia z popielnika iskiereczka mruga, chodź opowiem Ci bajeczkę, bajka będzie długa
i tak dalej, i kotki dwa
śpij dobrze :)