jadą wozy kolorowe z zabawkami…

oto nadszedł dzień, w którym lwia część moich gabinetów osobliwości,
mojej wielopokoleniowej zoologii fantastycznej i tekturowo-gipsowej architektury,
moich fantasmagorycznych wykwitów plastikowej flory i fauny,
moich artefaktów życia, symulakrów rzeczywistości i reszty przyległości
opuszcza mury naszego staroochockiego mieszkania…
i rusza w drogę, przez park,
po wielkich wiosennie rozmoczonych liściach.

mówiąc wprost: głupi ma zawsze szczęście,
a Zazie ma swoją własną… PRACOWNIĘ!!!
własną. niepodległą. malutką. kochaną.
przytuloną boczkiem do Sputnik Studio, na parterze mikro kamieniczki –
w samym środku parku, który lada chwila zazieleni się i rozkwitnie.
nie da się ukryć, że aktualnie rzeczywistość mi sprzyja –
czerpię z niej garściami, nie kryjąc wdzięczności.
dzięki, Czmu. największe gorące i szczere – dziękuję!

zwykle do tej samej rzeki wchodzę przynajmniej dwa razy.
na dzień dobry zazwyczaj wrzucam do niej granat
i patrzę urzeczona jak zawartość głębin wylatuje w powietrze,
barwnie osiadając na okolicznych drzewach, dachach domostw i reszcie krajobrazu.
jeśli rzeka wytrzyma ten mój wodospad – odbuduje swój ekosystem i za jakiś czas zawróci,
zataczając wokół mnie koło – wtedy wchodzę raz jeszcze. na spokojnie.

oto jest nowy początek wszystkiego. dosłownie.
chcę być grzeczna i pokorna. robić to, co do mnie należy.
pilnować się. nie przeginać. nie dawać się ponieść szaleństwu.
dostałam nauczkę. razem ze mną rykoszetem dostała Syd.

nagle przypomniały sobie o mnie wszystkie działy windykacji długów,
urzędy skarbowe i zusy. jestem na minusie minusów, na dnie finansowego dna.
gdybym mogła ogłosić upadłość, pewnie uczyniłabym to donośnie, wszem i wobec.
ale nie ma lekko. biorę się do roboty i grosz po groszu oddam to,
o czym nie myślałam podczas długich miesięcy depresji przeplatanych epizodami manii,
podczas których brałam kredyt firmowy, licząc, że jakoś to będzie.

jak się okazuje – nie potrafię podejmować rozsądnych decyzji finansowych,
a moje działania w sferze ekonomicznej są impulsywne, pochopne i zazwyczaj chybione.
gdyby nie Syd, która ratuje mnie z opresji i staje na szczycie szczytów,
by opanować ten mój chaos, sajgon i maniakalno-depresyjne zgliszcza –
skończyłabym naprawdę marnie.

oczywiście, że nie pozbędę się nagle całej kolekcji moich zabawek, lalek,
mebelków, domków i dioram, bo równie dobrze mogłabym założyć marynarkę
i iść pracować do korpo, udając, że świetnie się do tego nadaję.
owszem, rzeczywistość wymaga kompromisów, ale nie złożenia broni.
pracuję. zarabiam. piszę. od 10.00 do 18.00 siedzę przy biurku.
reszta czasu jest moja.
myślę, że skoro znalazłam dla swojej lalkowej pasji rynkową niszę,
to będę się tego trzymać – nawet w sytuacji tak trudnej, jak obecna.
może to idealny moment, by moje lalki zaczęły powoli wyruszać w świat…?

a poza tym – jestem zmęczona. jak pies. w miniony weekend
przeniosłyśmy z Syd na własnych plecach jakieś cztery tony mojego mandżuru,
ja zaś do nocy upychałam go maleńkiej pracowni, której metraż w cudowny sposób
rozciągał się z każdym kolejnym wkopywanym nogą pudłem.
przy okazji nażarłam się kurzu i wszelkich środków do czyszczenia czasoprzestrzeni.
mam pod oczami wielkie sine wory i schodzi mi skóra z twarzy.

och przedwiośnie! zdecydowanie przedwiośnie :)

 

 

 

 

 

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
schronienie

halleluyah! zazie uwalnia lale!

ale wiesz, Blythe jest cool, ale Twoja własna linia lalkowa byłaby totalnym szałem pały. o!

aska

Miłosć! do tej pierwszej jakby części tekstu. Do drugiej- żebys wiedziała Zazie jak bardzo mocno trzymam kciuki za Ciebie i Syd żeby wam się udało!

Czekam w sumie na ten moment kiedy będzie – byłoby? mozliwe kupic cos od ciebie/ twojego- lalki niech wyruszają- mocno wspieram, na razie mentalnie – co tu duzo mówić, piekniejszych lalek nie widziałam!serio.
pozdr.

Scroll to top
2
0
Would love your thoughts, please comment.x