przedostatni dzień mijającego roku przepłakałam sobie rzewnie i gorzko,
wyznając ostatnie grzechy zaniechania, unikania, wycofania i wszelkiej wsobności,
schyłkowa spowiedź dziecięcia wieku szła mi zresztą jak po grudzie,
bo wciąż brakuje mi najprostszych słów. niby mam je na końcu języka,
ale kurczowo trzymam go za zębami – dla dobra ogółu i własnego bezpieczeństwa.
prawda jest taka, że w tym roku, podobnie jak w latach poprzednich,
byłam nikim. a ponadto osiągnęłam nic, jak również niczego nie dokonałam.
wciąż się czaję i czekam, niby na odpowiedni moment, ale przecież
wszyscy wiemy, że każda kolejna chwila jest gorsza od poprzedniej.
a tych minionych już nikt mi nie odda.
więc proszę:
wynoś się ze mnie, bekso.
spierdalaj, tchórzu.
ogarnij się, słabeuszu.
Mam dosyć wspomnień,
że ktoś mnie goni,
że brak mi tchu
BEKSA!
Wciąż słyszę
i zasłaniam, się zasłaniam się.
Zawinięty w środek z cieniem wokół powiek,
Strach rozpycha, zaciśnięte dłonie
BEKSA!
Już, już, już,
Nie wytrzymuję tempa,
wszystko, kurwa, skręca
BEKSA!
Straszna chała, w głowie,
Więdną nasze lilie, więdną gdy odchodzisz
Tak mam
Nie rozmawiam z nikim, z nikim się nie dzielę
Tak mam
Zachowaj resztę, wynoś się ze mnie