zawieszam się co chwilę, przykładam głowę do czegokolwiek i zamykam oczy,
wcale nie pragnąc snu. po prostu odpływam. daleko, gdzie indziej, inaczej. byle nie tutaj.
chociaż tutaj jest wcale pięknie i zaiste najlepiej. ja to doceniam. kocham. trwam. wierzę.
ale wciąż jest we mnie ta wielka ucieczka, parada szaleńców, jakiś durny pęd
do niewiadomego, wahadłowy lot ćmy do ognia, pełzanie po powierzchni w poszukiwaniu
namiętnie wymyślonego, cudownie nierealnego, obezwładniająco zgubnego.
ciągłe pulsujące dążenie, które w każdej chwili staram się poskramiać;
podświadome lgnięcie do gorącego, przywieranie całym ciałem do ostrych krawędzi,
obsesyjne pragnienie, które duszę w zarodku i tęsknota, której mimowolnie się oddaję.
Nie wiem, co powiedzieć… tak wiele razy czułam coś tak mocno podobnego. Znam ten stan.
Dark Passanger.
nie mogę aż tak odpłynąć, choć bardzo bym chciała … teraz
A ja czytam.
Nasłuchuję
I zastanawiam się jaka byś była bez tych chorób.
Potrafisz odpowiedzieć na to pytanie?
Jaka bym była? Nie wiem, na pewno spokojniejsza. Może byłabym nikim. A może człowiekiem sukcesu.
Ale tak na serio, to mimo istniejących, zdiagnozowanych i „klinicznie opisanych” zaburzeń – nie czuję się chora. Zawsze taka byłam. Nigdy nie żyłam inaczej.
smutne to jest – to diagnozowanie i tym samym opresjonowanie „pacjenta” w imię tego, co jest, a co nie jest społecznie wygodne / niewygodne.
aż mi ciara przeszła, jak to przeczytałam.
Bliskie mi to. Strasznie.
Ale kochajmy, trwajmy, wierzmy dalej. Hm?
Tylko to nas uratuje.
I nie da się nacisnąć reset…
Problem w tym, że ja nawet nie mam przycisku „reset” ;)
A ja jestem, jestem, czytam, przemyśliwuję, nic nie odpowiem bo nie wiem co, ale podbijam kartę, komentuję, obiecałam.
Chcę.
Bądź.
Karta podbita! Dorysowałam Ci na niej ufoludka ;)