Niestety nie będzie to malownicza i rzewna historyjka – w stylu “Przerwanej lekcji muzyki” – o tym, jakaż to ja jestem skomplikowana, wyjątkowa i ekscentryczna. Przepraszam, nie jestem już nastolatką, nie kupuję takich bredni. Nie będę też ich sprzedawać. Zadowalam się stwierdzeniem, że mój mózg funkcjonuje źle. Po prostu źle. Nieprawidłowo. Moje płaty czołowe sobie nie radzą. Właściwie od zarania życia, wschodu świadomości, zadzierzgnięcia kontaktu ze światem. To się zdarza. I zdarzyło się mnie. Nie ma się czego wstydzić. Trzeba tylko nauczyć się z tym żyć i jako tako sobie radzić.
Zaczęłam w wieku lat niespełna 10 od Amizepinu. Przez kilka ładnych lat przeciwpadaczkowa karbamazepina miała regulować moje nocne napady “odmiennych stanów świadomości” oraz narwane fale mózgowe, które rozpieprzały każdy zapis elektroencefalograficzny, a lekarze nie potrafili dociec czemu. Czemu, czemu… No temu. I już. Przed leczeniem i poleczeniu zapis EEG był dokładnie taki sam. Czyli nieprawidłowy. Ostatnie badanie – sprzed kilku lat – potwierdza stan faktyczny. Ja po prostu tak mam i nie będę miała inaczej.
Wiesz, potrafię mieć taki strzał kosmiczny we śnie
Co tak mnie porazi, że potem świecę w ciemnościach
Więc nie budź mnie. Wolę w snach swych pozostać.
Obudzę się, kiedy dorosnę.
Za to dzisiaj jestem wściekła i mam żal do sławnego doktora Eibla, że przez tyle lat musiałam łykać truciznę. Po co? Dlaczego? Bo miałam “inaczej niż inni”?
Miałam inaczej “po całości”, ale na szczęście w latach 80. i 90. nie leczyło się jeszcze “bujania w obłokach”, “myślenia o niebieskich migdałach”, codziennej niegrzeczności i wiecznej niespokojności, dziwactw i wariactw, życia w świecie wyobraźni i upośledzonego kontaktu z ludźmi i światem zewnętrznym. ADD/ADHD zdiagnozowano u mnie dopiero w wieku dorosłym. Przez całe dzieciństwo i nastoletniość byłam po prostu niedobra, upiorna, buńczuczna, pyskata i narowista.
Z kolei pierwsze objawy nerwicy natręctw pojawiły się w wieku lat 12. Wierzyłam święcie we wszystkie obsesyjne myśli, które pojawiały się w mojej głowie i nie dawały mi normalnie żyć. Tamten czas – od 12 do 19 roku życia – wspominam jak bezradne brodzenie w czarnym bulgoczącym bagnie, które wciągało mnie coraz głębiej i głębiej. Pierwsza poważna kilkumiesięczna depresja pojawiła się w wieku 17 lat. Trafiłam na terapię, a potem do bioenergoterapeuty, homeopaty, księdza z oazy oraz pani uzdrowicielki ze Wschodu. Pomogli mi jak jasny chuj. Tonęłam, nie chwyciwszy się żadnej z podsuwanych mi z brzytw.
W wieku lat 20 – kiedy czułam, że dłużej już nie wytrzymam – trafiłam do psychiatry i zaczęłam farmakoterapię. Od Anafranilu, którego minimalna dawka zwaliła mnie z nóg i na 2 tygodnie unieruchomiła w łóżku. Schudłam przez ten czas 7 kilo i doszłam do wniosku, że leki zabiją mnie prędzej niż nerwica natręctw i depresja razem wzięte. Odmówiłam dalszego leczenia. Jednak moja lekarka nie dawała za wygraną i przetestowała na mnie absolutnie wszystko – od fluoksetyny (Seronil, Bioxetin i Prozac) i fluwoksaminy (Fevarin), przez sertralinę (Asentra i Zoloft) i wenlafaksynę (Efectin i Symfactin), po citalopram (Cipramil, Cital i Aurex) i escitalopram (Elicea i Lexapro) – w każdej z możliwych dawek, od oryginałów przez generyki. Miotało mną od chemicznej euforii do neurologicznego stuporu, zaliczyłam wszystkie objawy uboczne, niestety działanie terapeutyczne na moje zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne było znikome. Rzygałam tymi lekami, płakałam, buntowałam się, przerywałam leczenie, zmieniałam psychiatrów i terapeutów, awanturowałam się, trzaskałam drzwiami, wracałam. Aż w końcu ktoś trafił w punkt.
Paroksetyna (Seroxat, Parogen, Paxtin) poradziła sobie z tym, czemu nie dawały rady długie miesiące terapii, zdrowe odżywianie, oddychanie przeponą, praktykowanie jogi, modlitwy i medytacje, seks i kolejne wielkie miłości, woda z cudownego źródełka, ziółka Bonifratrów oraz najnowoczesniejsze cudowne wynalazki przemysłu psycho-farmaceutycznego.
Zanim się zorientowałam – moje czarne bagno obsesyjnych myśli niepostrzeżenie rozrzedziło się, przestało wciągać i dusić, stając się jedynie brudną kałużą, z której pewnego dnia – jak gdyby nigdy nic – wyszłam na bezpieczny suchy brzeg. Nie mogłam w to uwierzyć. A więc to tak? To wszystko to tylko chemia mózgu? Te natrętne i przerażające obrazy, obsesyjne lęki i zwyrodniałe myśli, które doprowadzały mnie do szaleństwa i rozpaczy – to tylko kwestia zjebanych neuroprzekaźników? I wszystko rozwiążą dwie białe tabletki dziennie brane do końca życia?! Pierdolę to. Wynocha! Wynocha wszyscy! Psychiatrzy, terapeuci, leki, dobre rady. Wypierdalać.
Buntowałam się. Nie chciałam brać paroksetyny. Nie chciałam brać niczego. Przerywałam leczenie, przez jakiś czas w euforii latałam nad ziemią, a potem objawy wracały, leciałam na samo dno bez opamiętania – w obsesję, w depresję, w chaos i wrzask. Za każdym razem wracałam na tarczy – pokonana, zjebana, zrozpaczona – po kolejną receptę. Z perspektywy 15 lat brania paroksetyny – nie popadnę w przesadę, mówiąc, że Seroxat wiele razy uratował mi życie. Ale coś za coś.
Paroksetyna zobojętnia i znieczula na wszystko, zamykając cię w szklanej dźwiękoszczelnej bańce, z której wcale nie masz ochoty wychodzić. Jest ci dobrze, wszystko widzisz, wszystko rozumiesz. Ale nie czujesz potrzeby kontaktu ze światem. Masz swój własny. Niestety nie przekłada się to na sferę fizyczną. Parosketyna, jako jeden z najsilniejszych SSRI, budzi lęk pacjentów z powodu rzekomego obniżania libido – co niniejszym z pełną stanowczością dementuję. Mam w sobie trzy wybujałe elementy: ego, libido i wyobraźnię. Paroksetyna nie była w stanie pokonać żadnego z nich. Stety-niestety.
Pokonała natomiast wszystko inne – poczucie emocjonalnego zaangażowania i bliskości, wolę walki, siłę i motywację do działania, intensywne przeżywanie wszystkiego i wszystkich. Mam wyjebane. Jest mi wszystko jedno. Wzruszam ramionami. Nie płaczę, nie skaczę, nie krzyczę. Stoję, stoję, stoję, czuję się świetnie, ach jak przyjemnie… 40 mg paroksetyny dziennie idealnie wyrównało mnie do poziomu zero, pozbawiło większości euforycznych wzlotów i bolesnych upadków, zobojętniło na niuanse i zdusiło diabła, który przeważnie tkwił w szczegółach. Oprócz powiększenia mojej masy atomowej o blisko 30 kilogramów – seroxat ugrzecznił mnie, przyczesał na gładko i wyprasował. Do tego stopnia, że skrzyżowałam ręce na piersiach i przez ostatnie miesiące siedziałam w bezruchu, zapominając przysłowiowego języka w gębie, odzwyczajając się od myślenia tego co chcę i mówienia tego co myślę. Seroxat odseparował mnie od samej siebie i koniec końców sprawił, że zaczęłam się dusić w jego sztywnym, acz bezpiecznym, gorsecie. Muszę z niego wyjść. Chce się już uwolnić.
Właśnie to ostatnio uświadomiła mi Terapeutka, kiedy wciąż powtarzałam: Nie wiem, co się ze mną stało po ostatniej depresji. Nie jestem już taka, jak dawniej.
Dlatego odstawiam paroksetynę. Po dwóch tygodniach męki seroxatowego detoxu czuję jak poluzowują się fiszbiny, jak puszczają więzy, jak opada ze mnie kawałek po kawałku grzeczny pancerzyk chemicznego spokoju. Jest mi lekko, oddycham pełną piersią. Boję się. No pewnie, że się boję. Nie wiem, jak długo wytrzymam bez leków i jak szybko moja wolność zamieni się w pędzący rollercoaster, którego nie będę umiała zatrzymać. Jak szybko wrócą obsesje i natręctwa. Bo wrócą. Przecież zawsze wracają. Tymczasem chcę być sobą. Ostatnio wytrzymałam 2 lata. Było ostro, było fajnie, było prawdziwie.
Nie czuję się chora. Ja po prostu taka jestem.
Ja po prostu jestem TAKA. Nie inna.
Olga, już idę, już wracam do Ciebie…
Wzięłam do ręki dziś moją rękę –
myślałam, że to za tobą tęsknię.
Ale się okazało, że jednak nie –
tak bardzo brakowało mi mnie.
Nazywam się Niebo
Mam wszytko co trzeba.
To ja jestem Księżyc i Słońce.
trzymajcie za mnie kciuki!
O! To ja, tyle, że w spódnicy.
Tzn. ja w środku, bo na zewnątrz tylko szumię niczym las.
Tak jest gorzej… znacznie gorzej…
Gorzej to znaczy?
Nadal nie odpowiadasz. Żyjesz ?
ciekawa opowieść,,, jak ? udało się ?
trzymam wszystkimi ręcyma :)
Do depresji w dzisiejszych czasach przyznać się jest łatwo, bo jest na topie mieć jakieś doświadczenia tego typu. Odwagą dla mnie jest przyznać się do zespołu obsesyjno – kompulsywnego, za to ogromne brawa. Wiem, że nie jest łatwo i wiem co leki robią z nami. Trzymam mega mocno za ciebie kciuki!
trzymam mocno, przerobiłam „tylko” Parogen, Alprox, Coaxil, seronil i coś tam antypadaczkowego nie pamiętam
konstatacja „ja taka po prostu jestem” – w punkt.
trzymam :)
trzymam kciukasy!
Hej, odstawiam z nienacka paroksetynę i tak trafiłam na Ciebie. Już się i zryczałam i naśmiałam też nad tym, co tu piszesz i pokazujesz. Bardzo mi miło, że istniejecie! Ty, Syd i wałkowate dzieci i lalki, o których nie miałam pojęcia…Będę już czytać Twojego bloga i będzie to pierwszy blog, który czytam. Ale teraz umieram z braku paroksetyny, kłocę się z wszystkimi, płaczę, cierpię jak cholera i chciałam Cię spytrać, czy odstawiłaś to? Rzucam ją nie z powodu takiej potrzeby, tylko z powodu głupoty, braku recepty, psychiatry na urlopie etc. Przy okazji myślę sobie, że chyba po kilku latach czas już się rozstać, ale obawiam się robienia tego w sposób bezplanowy i nagły. Ty odstawiałaś na wariata, spontanicznie ;), czy jak lekarz przykazał stopniowo? Jak długo cierpi się fizycznie? Czuję się jakbym miała 40 stopni gorączki, jest mi mdło, w głowie szybkie, jeden po drugim „szuu szuu” i jakby przesuw czegoś, mózgu…? Już nie mogę….Tak mi źle! Co robić? Nawet ćwiczę i pracuję, ale też płaczę ciągle. Gdzieś na blogu dziwiłaś się czemu ludzie tu nic nie piszą. Nie wiem, bo nie znam się na zwyczjach blogowych. Ale pisząc teraz czuję się skrępowana, że w ogóle sobie na to pozwalam, zawracać Ci głowę. Jakoś onieśmielasz? O.
Zazie, tak trzymaj, życie bez chemicznego „przystupu” jest możliwe i oby jak najdłużej się udawało!!!
Ola znam Cię od lat jeszcze jak byłaś nastolatką i to prawda że zawsze byłaś inna niż wszyscy ale nigdy bym nie powiedziała że musisz się leczyć albo zmieniać w kogoś innego. Tacy ludzie jak Ty też są potrzebni bo dodają życiu trochę szaleństwa i pikanterii. Dlatego nie staraj się na siłę być komś innym, grzecznym czy sztucznie poważnym. Trzymaj się i pozdrów Mamę! Pozdrawiam Jola
Jedziesz Zazie, dajesz z siebie wszystko!
Ale,ze tak nagle po prostu odstawisz? Czy to dobry pomysł? Nie lepiej pomału schodzić z dawki? Ale trzymam kciuki, oczywiście,ze trzymam :)
Nie masz faceta, nie masz dzieci, nie masz stałej pracy, nie masz kasy, nie masz przyjaciół.A co masz?Masz depresję i resztę tych swoich dziwnych zaburzeń.Może zamiast się wymądrzać to byś coś w końcu zmieniła w swoim życiu?
No tak, bo facet i dzieci oznaczają w tym zacofanym społeczeństwie jakiś standard. Drogi anonimie, jak nie doświadczałeś tego, co autorka wpisu, po co tu zaglądasz? By samemu się dowartościować, jakie to nudne życie musisz mieć? Żałosne.
to jest wlasnie sens zycia. Mam 40 od 20 te zjebane mysli ze cos jest nie tak – lęk. Najwieksze gowno swiata LĘK, nic mnie tak nie trzyma przy zyciu jak rodzina. I dla mniej zjem paro, nawet do konca zycia bede jadł.
Jesteś piękna i odważna Zazie
Będę trzymał!
✌
Uważaj na siebie Zazie :-*
Trzymam mocno, aż paluchy bolą …
Po co o tym wszystkim piszesz?? Chyba sama wiesz, że nie masz się czym chwalić. Po co tak upubliczniać swoje choroby?? A jak przeczyta to Rwój pracodawca albo inna ważna osoba na której ci zależy?? Psujesz sobie opinię i stajesz się nieprofesjonalna bo nikt nie będzie chciał mieć do czynienia z chorą psychicznie wariatką.
A po co to czytasz??? jak mnie wnerwiają takie pytania…
Rosamina, to nie czytaj ignorantko. Gdybys miala minimalna wiedze o zaburzeniach w zakresie neuroprzekaznictwa nie pisalabys takich bzdur
No właśnie, lepiej Zazie żebyś została zdrową psychicznie wariatką ;)
podziwiam i solidaryzuję się, kciuki trzymam, choć ja robiłabym to duuuużo wolniej. polecam: http://www.comingoff.com/
Dziewczyno, bądź dzielna! I podziwiam za odwagę, ja bez moich magic pills rozpadam się na milion kawałków.
Trzymam. Ja zaraz kolejny raz odstawiam sertralinę. Też będzie fajnie.
Nerwica natręctw zawsze wydawała mi się czymś strasznym, bo jednak ma świadomość tego co się z nim dzieje ale nie bardzo może z tym coś zrobić to jakaS masakra
Nie lepiej się konkretnie zabić niż tak męczyć?
„natomiast wszystko inne – poczucie emocjonalnego zaangażowania i bliskości, wolę walki, siłę i motywację do działania, intensywne przeżywanie wszystkiego i wszystkich. Mam wyjebane. Jest mi wszystko jedno.” — Owszem, przejebane. Przynajmniej masz szansę _coś_ z tym zrobić. Niektórzy, w tym niżej niepodpisany, mają tak i bez żadnej chemii (z chemią to już w zasadzie zombie). I wtedy nic zrobić się nie da. Trzym się!
Trzymaj się tam Olga!
dziewczyno z paroksetyną czy bez niej PISZ O TYM JAK NAJWIĘCEJ
Trzymane. Wszystkie możliwe. Pooddychaj. Odetchnij. Poczuj. Jak będzie źle to wrócisz do leków, zawsze można. Nie zamartwiaj się tym teraz, bo jutro może coś walnąć w ziemię i nie będziemy już miały żadnych problemów z antydepresantami ;)
Płaczę; kontekst juz inny
Tak jest, tak po prostu jest i trzeba kochac
i zyc
Trzymam. Trzymam jak jasny gwint!
Trzymam.. Jak cholera trzymam… :)
Piękny i szczery do bólu tekst! Podziwiam Twoją odwagę, bo piszesz o tym wprost i bez owijania w bawełnę. Łatwo jest powiedzieć ^mam depresję i biorę leki^, ale już gorzej się przyznać jak to naprawdę wygląda. Trzymam za Ciebie kciuki dziewczyno!
Zazie popłakałam się czytając tą notkę.