dzień 04, czwartek, 21 stycznia 2016
oj, cieniutko dzisiaj ze mną, cieniutko…
oraz: 90% mojej twarzy zajmuje nos. kurwa.
♦ WAGA: cztery tony w ramach PMS’u :(
♦ ILOŚĆ WYPITYCH PŁYNÓW: półtora litra. zadowolona?
♦ SUPLEMENTY: zapomniałam
♦ POSIŁKI: skromniutkie
śniadanie: gotowana chuda szynka + awokado i sałata
obiad: łosoś na parze z brokułami
kolacja: ciecierzyca ze szpinakiem
wytrzymam. wytrzymam. wytrzymam.
… marze o tym, by się rytualnie PMS’owo nawpierdalać wszystkiego.
ale się trzymam.
♦ AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA: nie mam siły, wazę 4 tony. odwal się!
♦ SAMOPOCZUCIE: wyborne
♦ GRZECHY i WYSTĘPKI: paczka siekanych migdałów
♦ MOTYWACJA: sracja. dupacja.
♦ PIOSENKA DNIA: Did you scream? Did you suffer? Does it help you do more?
♦ KOMENTARZ: takie dni powinny raz na zawsze zostać wycofane z obiegu.
♦ PSYCHOLOGICZNY PROGRAM ODCHUDZANIA wg dr Judith S. Beck – dzień 004
zadanie 4: Nagradzaj się
Ale… za co, Dr Beck? Za co?!
“Zauważyłam, że ci, którzy mają problemy z nadwagą, zwykle są dla siebie surowi. Kiedy zbocza z obranej drogi, stają się bardzo samokrytyczni. Zamiast traktować potknięcia jak błędy, które trzeba naprawiać, wmawiają sobie, że są słabi, beznadziejni i do niczego. Czy ty także masz skłonność do skupiania się na swoich słabościach i karania się za wszystko, co robisz źle?”
Oczywiście, droga Dr Beck! Jestem mistrzynią w obsesyjnym biczowaniu, obwinianiu i karaniu samej siebie. O wszystko i za wszystko. Generalnie jedna wielka smuta i pokuta. Jestem specjalistką od represji i obsesji, więc trochę nie kumam, za co właściwie miałabym siebie nagradzać, skoro najpierw upasłam się do rozmiarów cysterny, a teraz muszę uprawiać orkę na ugorze, próbując schudnąć… Rzeczywiście, jest czego gratulować!
“Aby temu przeciwdziałać, musisz się nauczyć dostrzegać i nagradzać to wszystko, co robisz dobrze. Zacznij od mówienia sobie: “Brawo!” lub wymyśl jakąś inną formę pochwały, którą będziesz stosować za każdym razem, kiedy siadasz do jedzenia. Jeśli będziesz się świadomie nagradzać, wzmocnisz pewność siebie i nabierzesz przekonania, że jesteś silna i doskonale panujesz nad sytuacją. Kiedy zdarzy ci się podjdać między posiłkami albo się przejadać, być może poczujesz się niekomfortowo i pomyślisz: “Nie stać mnie na zrobienie tego, co powinnam”. Nagradzanie się zawsze wtedy, gdy postąpisz prawidłowo, pomoże ci spojrzeć na wszelkie drobne potknięcia jak na zwykłe błędy. Przestaniesz je traktować jako wydarzenia wielkiej wagi, a to złagodzi poczucie porażki”.
Kiedy pierwszy raz przeczytałam o tym przedziwnym „nagradzaniu”, to zrazu ogarnął mnie pusty śmiech, jednak chwilę potem – smutek. Bo tak przywykłam do karania siebie za realne i wyimaginowane przewinienia; tak głęboko wrosła mi w twarz maska niezadowolonej ze wszystkiego „matki”, która przyznaje punkty karne za każde, nawet najdrobniejsze potknięcie, że absurdem nagle wydało mi się to, bym mogła sama sobie powiedzieć coś miłego, łagodnego i afirmującego coś, co robię – nawet nie najlepiej, ale tak, jak akurat w danej chwili mogę lub potrafię. Strasznie ciężko przechodzą przez gardło miłe i dobre słowa komuś, kto przyzwyczaił się, by zwracać się do siebie w myślach per „idiotko, kretynko, tłusta krowo” oraz komentować swoje działania przeważnie w kategoriach „znów zjebałaś; nic ci się nie udaje; do niczego się nie nadajesz; nic nie osiągniesz; weź idź się utop”. Niestety nie przesadzam. Ale dopiero teraz, kiedy piszę te słowa czarno na białym – widzę, jakie są okrutne i niesprawiedliwe. I jak bardzo niepotrzebne. Oraz że nigdy, przenigdy, nie doprowadziły do niczego dobrego. Zamiast motywować – załamywały. Zamiast zagrzewać do działania – odbierały energię na cokolwiek. Ciężko się z nimi rozstać po tylu latach. Ale…
„Brawo, Olga! Dałaś radę.
Dzisiejszy dzień nie był najlepszym z możliwych,
ale jako tako sobie z nim poradziłaś”
Hmm… Same przyznacie, że nie brzmi to jak złota sentencja do wpisania w ładnie wydizajnowanego i motywującego mema na instagramie, ale chyba nie o to chodzi. Szczere wyznania zawsze brzmią trochę niezdarnie.
Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu
Zazie, pisze juz ktorys raz i – zgodnie z Twoimi sugestiami – bede pisac, bo krocze droga dr. Beck. Przepraszam za ten paskudny brak polskich znakow. Moze uda mi sie cos tu naprawic.
Przyspieszylam troche, tj. jestem juz w dniu czwartym – nagradzaj sie. To rzeczywiscie smutna idea, kiedy na codzien ma sie dla siebie zjebki i kopniaki. Moze to najtrudniejszy postulat? Nie od dzis usiluje byc lepsza dla siebie, z malym postepem. A Tobie udaje sie zmienic stosunek do siebie?
Ps. Mialas odpisywac malpiszonie!
Ps.2 Ile wzrostu ma Syd i ile wazy? Ja jestem tez wysoka i chcialabym miec sylwete jak Syd! Mysle, ze mam do zrzucenia ok. 15 kg.
już, już, już! Jestem :)) przepraszam, miałam weekend bez kompa, a z komórki nie mogę się zalogować na bloga :(
ja przez kilka dobrych lat i prób odchudzania – tak samo miałam dla siebie same zjebki, pretensje i najgorsze obelgi, które mnie rzekomo miały motywować do działania i zmiany stylu życia, ale w efekcie tylko mnie pogrążały jeszcze bardziej i odbierały mi siłę na cokolwiek :( No bo czy „gruba leniwa świnia” albo „zaniedbana nieatrakcyjna 30-tka” ma szansę na jakikolwiek sukces? Raczej zerową.
Dlatego zaczęłam – najpierw nieśmiało na zasadzie „fake it till you make it” – próbować chwalić samą siebie, właśnie trochę na wyrost, począwszy od rzeczy najprostszych: „To już coś, Olga, że zdajesz sobie sprawę ze swojego położenia”, „Super, wytrzymałam dzień bez słodyczy”, „Miałam ochotę na kebab, ale się powstrzymałam, więc punkt dla mnie”… I stopniowo, stopniowo zaczęło się okazywać, że powoli wstaję z kolan i zaczynam na nowo uczyć się chodzić.
Trochę wstyd mi się do tego przyznać, ale teraz (po 2 latach „trenowania” bycia miłą dla siebie) potrafię sobie powiedzieć: „Ej, ale masz ładny brzuch, jest juz PRAWIE płaski” (a nie: „Noo, to jeszcze nie to, ale staraj się dalej, grubasko…”. Dawniej się bałam, że komplementy dla samej siebie uśpią moją czujność i przestanę się starać, uznając, że jest OK. Ale prawda jest taka, że ja ze swoją naturą nigdy nie uznam, że „już jest OK”, natomiast miłe słowa sprawiają, że nie uznaję już siebie za przypadek beznadziejny, tylko kogoś kto przy odpowiednim wkładzie pracy jest w stanie coś ze sobą zrobić.
Co prawda to nie działą względem wszystkich sfer mojego życia – np. kwestii ubierania się w byle co i jednoczesnego „oszczędzania” ładnych ubrań (w których wyglądam o wiele korzystniej) na bliżej nieokreślona przyszłość, jakby moje życie dopiero miało się zacząć…
A Syd waży aktualnie 77 kg przy wzroście 186 cm – na przestrzeni ostatnich 3 lat przytyła (bo zwykle ważyła 68 kg), ale ma niedoczynność tarczycy oraz niedoczynność kory nadnerczy i musi brać codziennie sterydy, które niestety zaowocowały wzrostem wagi. Ale moim zdaniem zupełnie tego po niej nie widać i nadal jest patyczakiem :)
Moj facet mowi, ze takie narzekanie na urode jest domena tylko kobiet atrakcyjnych. Cos w tym jest. Tylko ze my, tj. ja i Ty, jedziemy po calosci i nienawistnie. To cos wiecej niestety. Staram sie myslec cieplo o smutnej i zawstydzonej i b. przestraszonej malej dziewczynce, ktora we mnie siedzi i jest ciagle bita wlasnie i – wlasciewie glownie – przeze mnie. Nihil novi i dla Cie zapewne, moja droga :(. Jakie to nieracjonalne i do dupy! Od razu mi sie nasuwa, ze no tak, jesli chodzi o mnie to sa obiektywne powody do niezadowolenia, ale Zazie, to co innego! No i faktycznie, nie wiem co masz na dnie tego „czarnego i splesnialego” serduszka, ale wiem, ze jestes super czlowiekiem. A ja? Ciekawe jest to, ze jestem dalece wyrozumiala wobec innych ludzi, dla siebie nasjurowsza, nieustepliwa. Ale probuje! Nie bede juz tak smecic, bo nie ma co. Jestem nizsza ni Syd, za to ciezsza oczywiscie:). Czesc i chwala dr. Beck!;) i Tobie za te wypisy!
właśnie odmówiłam sobie ciasteczka – brawo JA!
tak to się robi? też się dopiero tego uczę :-)
powodzenia Zaz!
Brawo Ty!
Jesteś o jedno dupo-ciasteczko bliżej wymarzonej wagi! ;))