… święto mego wewnętrznego nieznośnego bachora – przywitałam potężnym kacem…
po zapodaniu sobie poprzedniej nocy niezliczonej ilości szklaneczek whisky z colą w towarzystwie Kilkorga Miłych Memu Sercu.
O 3.45 nad ranem zdążyłam jeszcze – na chwiejnych nóżkach i drżącymi rączkami – stworzyć eksperymentalny film amoralnego spokoju ze świergotem ptaków w tle.
Noc czerwcowa, jakże rozkoszna.
Poranek trudny, lecz pouczający. A zatem potrzebny.
Dużo pracy,domowy nieporządek, zbyt dużo słońca dla zmęczonych oczu.
Acha, postanowiłam, że wracam do blogowania – tego pożytecznego, edukacyjno-uświadamiającego
oraz tego pierwotnego, egocentrycznego i zakompleksiono-narcystycznego.
Haters gonna hate. Tak bardzo mnie to nie obchodzi.
Te świergoty były mega… to serio pitoszki a nie nagranie? :D
Pitoszki jako żywo! Stałam tuż przy Parku Wielkopolskim i Sue Ryder – tam jest o świcie koncert i ptasie radio! ;)