[ODCHUDZANIE]: Zazie, a może Ty po prostu chcesz być gruba…?

fat_girl

Kiedy opowiadam szczupłym znajomym o tym, jak bardzo wymyślne i logicznie pokręcone tricki stosuję wobec jedzenia w całym tym moim nieszczęsnym procesie odchudzania, skonsternowani biedacy patrzą na mnie, niemo poruszając ustami i próbując sformułować w miarę delikatne i taktowne pytanie, które koniec końców sprowadza się do jednego:
– A nie możesz po prostu mniej żreć?

No do kroćset! Gdybym mogła, to bym żarła. Mniej. Zresztą o czym my tu rozmawiamy, ja naprawdę nie jem aż tak dużo. Serio. To złudzenie optyczne! Po prostu mój entuzjazm i zaangażowanie w czynności oralne w obliczu pożywienia – mogą sprawiać wrażenie, że pochłaniam jakieś ogromne ilości wszystkiego, kończąc taką sesję gastronomiczną w pozycji leżącej, napchana po kokardę. Otóż nie.

Jeśli spojrzeć na moją aktualną “dietę” (a raczej jej brak), która na przestrzeni ostatnich tygodni doprowadziła do ponownego nabierania masy, to okazuje się, że nie ma w niej większości rzeczy odpowiadających za tycie – słodyczy, pieczywa, makaronów, śmieciowe jedzenia. Tymczasem tyję sobie w najlepsze.

– Ty po prostu już tak masz! Taka twoja uroda! – pocieszają życzliwi, dyskretnie napinając mięśnie brzucha i poklepując mnie po plecach idealnie wyrzeźbionym ramieniem.

big_fat_fabulous_life

No być może “już tak mam”, ale dlaczego?! What went wrong?! Dlaczego po ukończeniu 30-tki, moje ciało samowolnie rozpoczęło tę przerażającą metamorfozę i z 50. kilogramowej wiotkiej kijanki popłynęłam w stronę 85 kilogramowej ropuchy błotnej, aktualnie zatrzymując się gdzieś pomiędzy – z wagą 70kg. No dlaczego?! I jak przerwać ten zjazd po równi pochyłej?!

Restrykcyjna dieta (a raczej skrajnie eliminacyjny program odżywiania) Metabolic Balance (czytaj…) – owszem – działa, ale z perspektywy czasu widzę, że wytrwanie na MB pierwszych tygodni jest nie lada wyzwaniem.

Wspomagałam się “Myśleniem wyszczuplającym” dr Beck (czytaj…), ale po kilku miesiącach okazuje się, że choć poznawczo-behawioralne tricki wydają się skuteczne na poziomie świadomych racjonalnych pertraktacji z samą sobą, to jednak kiedy do gry wkraczają emocje, psychika, stres, lęk, poczucie zagrożeia i reszta naszych “reakcji z automatu”, to rozsądne zasady idą się gonić. A ja wpierdalam.

Dlatego tym razem – rozpoczynając kolejny etap moich niekończących się przygód z odchudzaniem – postanowiłam “przydybać” samą siebie także od tej drugiej strony: podświadomej, irracjonalnej, emocjonalnej i nieprzewidywalnej; najgłębiej związanej z moim ciałem, jego kształtem i ciężarem.

i_wanna_be_fat2

Choć mam zdrowy dystans do wszelkich cudownych metod uzdrawiających ciało i ducha, a przed popadnięciem w odmęty sekciarskiej pseudofilozofii ratuje mnie wrodzony sceptycyzm, to jednak w sytuacji, nad którą ciężko mi zapanować racjonalnie, jestem gotowa i otwarta na eksperymenty. Nawet te z pozoru absurdalne.

Nie ukrywam, że do “METODY GABRIELA” autorstwa Jona Gabriela, podchodzę bardziej niż sceptycznie. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, nikt mi jej nie polecał, nikt nie zaświadczał o jej skuteczności. Ot, po prostu jego książka wpadła mi w ręce i jakoś przykuła moją uwagę, być może nieco absurdalnym podtytułem: “Jak schudnąć bez diety?” oraz prowokacyjnie brzmiącym zdaniem ze wstępu: „Moje ciało chce być grube i dopóki ten stan trwa, nie mogę w żaden sposób stracić na wadze”.
Ej, no bo coś w tym jest…

Książki jeszcze jej nie zaczęłam, wszystko przede mną. I przed Wami, bo chcę się nią z Wami podzielić. Być może w połowie pierwszego rozdziału ryknę śmiechem i publicznie przeproszę Was za swój kretyński pomysł z odchudzaniem według metody jakiegoś amerykańskiego przygłupa. Nie wiem, zobaczymy. Na razie zostawiam Wam tu zdjęcia Jona.

jongabriel2

Słyszeliście w ogóle o tym gościu?

A może znacie jakieś inne cudowne, magiczne i czarodziejskie metody, które mogłabym wypróbować?

Tylko żebym nie musiała wydawać za dużo kasy (książkę J.Gabriela kupiłam za 19 zeta, więc nie będzie dramatu jakby co…).
 

 

 
 

Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu

     

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

28 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anonimowo

Czesc Zazie, czytałam Gabriela i to sa naprawdę dobre rady. Ale przede wszystkim uważam, ze nic nie dzieje sie i nie „wpada w ręce” bez powodu. Bardzo podobna jest książka „Wyobraź sobie, ze jesteś szczupła”. Te książkę poleciła mi rewelacyjna terapeutka, Barbara Antonowicz. Praca z energia (ustawienie Hellingerowskie, na szczęście nie wśród ludzi a na lalkach, niesamowite) wyprowadziła mnie z naprawdę czarnej dupy.
O pracy z pania Barbara sama mogłabym napisać książkę. W każdym razie w moim zyciu przewrót.
Sama znalazłam inna książkę i te chciałabym bym ci bardzo polecic „Transerfing rzeczywistości”. Chyba główne przesłanie można ując „nie nadawaj niczemu ważności”. Jestem dopiero po pierwszym tomie i NAPRAWDE czuje zmiany. Mysle tez, ze Metoda Gabriela ma podobny przekaz, tylko mowi o samym odchudzaniu, a Transerfing o calym zyciu. http://www.transerfing.pl/index.php/o-autorze.html
Ale tez z drugiej strony czytam to po półrocznej pracy z terapeutka, która odkryła, ze to co myślałam, ze jest moim problem nie do konca nim jest. Jest,ale nie az tak bardzo. A to co myślałam, ze juz sobie przerobiłam i zracjonalizowałam to jest moja blokada. Jestem ze Szczecina i przyjeżdżam do Wawy tylko raz w miesiącu, a i tak to dużo daje.
Trzymam kciuki za Ciebie!

aja

http://www.cialowpsychoterapii.pl mi tez to powiadomienie wyskakauje.
Nie wiem czemu. Napisalam do pani Barbary na fejsie.
W kazdym razie numer: 601334441. Szczerze polecam.
Wydaje mi sie ze Metoda Gabriela to jest takie wlasnie amerykanskie, troche prymitywne przedstawienie teorii Transerfingu.

Trylinka

Naprawdę wierzysz że na zdjęciu jest jeden i ten sam facet?

bela63

Kocham Cię ZAZIE,ubierasz w słowa moje myśli i wywlekasz na powierzchnię uczucia nawet te „niepomyślane”:)
Nie znam żadnej cudownej,magicznej,ani czarodziejskiej metody:( Ale staram się podnosić wciąż i wciąż. Bo to łatwiejsze mimo wszystko niż akceptacja siebie z nadprogramowym tonażem. Nie wiem ile półek zajmują mi pozycje z kategorii ” Schudnij z dietą i bez diety”…Ostatnio zawiesiła mi się klapka w mózgownicy na detoksach-zakupiłam pewnie z 6 pozycji:) Właśnie kończę siódmy dzień ajurwedyjskiego detoksu Maćka Szaciłły-wytrzymałam!!! Czasami potrzeba człowiekowi namiastki sukcesu,jakiegoś światełka,że jednak potrafi cokolwiek zrobić ze sobą( wynik racjonalnych pertraktacji z drugim „ja”) Usiłuję skorzystać z Twoich rozkmin kognitywno-behawioralnych:) Poluję na myśli sabotujące a czasami jestem jedną,sabotującą myślą:))
Jutro ciąg dalszy detoksu. Wybiorę pewnie coś z kolejnych siedmiodniówek Szaciłłów. Dla mnie najważniejsze,żeby nie popadać w obsesję gastronomiczną( to również Twoje słowotwórstwo Zazie:))). Proste,nieskomplikowane zasady,proste potrawy. Nadmierne myślenie w tej dziedzinie mi nie służy:))
Słyszałam o metodzie Gabriela ale nie kupiłam książki( 63-ciej???? z cyklu ….) w ramach temperowania wybiórczego zakupoholizmu:)
Uwielbiam Twoje pióro-pisz! Bo nie każdemu dany „giętki język” w zespoleniu z myślącą głową:))
Po raz kolejny wchodzimy do tej samej rzeki i jeszcze raz i jeszcze raz…
Po to,żeby przez jakiś czas znowu pożyć w akceptowalnej dla nas powłoce fizycznej:)

bela63

W temacie detoksu ajurwedyjskiego:) Trwa 7dni.
Dzień rozpoczynamy wodą z cytryną i imbirem

Śniadanie od 7-9 Wyłącznie owoce
Obiad 12-14
Kolacja 17-19
Na obiad i kolację jemy porcję kitchari ( gotujemy raz i zjadamy na 2 razy)

Kitchari sporządza się prosto.
Na łyżce masła ghee albo oleju kokosowego prażysz pół łyżeczki kuminu i 2 liście laurowe.
Jak zapachnie – dosypujesz sproszkowaną kolendrę i kurkumę.

Wsypujesz do garnka ryż basmati i mung dal( wyłuskana fasolka mung-jest łatwiej strawna)
Po 100 g czyli po 1/2 szklanki(ok) Dodać wrzątku tak dwa razy więcej niz ziaren.
Troche soli i po ok 40 minutach gotowa zupa ajurwedyjska oczyszczająca

Zamiast ryżu basmati można kaszę jaglaną. A zamiast mung dalu – fasolkę mung ( tą trzeba moczyć więc nie wybrałam:) albo czerwona soczewicę.

Tylko dobrze wybrać jeden rodzaj kitchari i trzymać się tego 7dni

Do kitchari można dodać( na etapie dolewania wrzątku) warzywo: marchewkę albo batat albo dynię. Ale niekoniecznie

Wybrałam ryż basmati i mung dal. Wychodzi smaczna breja -połowę brałąm do pracy a drugą odgrzewałam po powrocie. Właściwie minimum fatygi. W trzecim dniu znałam proporcje przypraw i ilość ziaren. W międzyczasie woda i herbaty.

To pierwszy plan,jaki udało mi się zrealizować od baaaarrrdzoooo dawna. Dzisiaj dzień ósmy a znowu uwarzyłam kitchari bo nie miałam czasu i pomysłu na nic więcej.

Ale mam ochotę na detoks chiński:))
Gotuje się congee – codziennie inne ale je się 3 razy dziennie po 1/3 ugotowanej potrawy
Np. congee z brązowego ryżu z fasolką azuki

100 g ryżu +2 łyżki fasolki+2 małe marchewki+2 gałazki seleranaciowego+1/2 pora+2 łyżki sezamu+przyprawy(sól,pięć smaków,pieprz) Posiekany pęczek pietruszki

Albo congee z komosy ryżowej i buraków. Jutro spróbuję.
I na każdy dzień inne.
Nie przeszkadza mi monotonia. Im mniej kombinuję w kuchni tym lepiej . Lubię zupopodobne wytwory. O,jest congee z kaszy jaglanej,jabłek i maku. Congee z płatków owsianych i gruszek.

Brzmi zachęcająco. A zawsze to łatwostrawne ,sycące i nie powodujące u mnie żadnych sensacji.

Także wychodzę z ajurwedyjskiego i wchodzę w chiński:)) Nie wiem tylko jak przetrwam trzy weekendy imprez pod rząd:)) Na razie o dziwo ” nic mnie nie woła” ze sklepowych półek. A na niedzielnej wyprawie rowerowej miałam powera niczym Włoszczowska:)

Nienawidzę duszą i ciałem ograniczeń a tu proszę…
Mam wrażenie,że jednak zatrzymałam się w połowie pochylni…:) Trzymam się jakichś ram, bardzo tego potrzebowałam na ten moment.
Wiem,że jedzenie nigdy nie będzie dla mnie czymś neutralnym ale do diabła- nie może być betonowymi butami w morzu kulinarnych atrakcji:)
No cóż,nie będę ustawać w wysiłkach na rzecz…(wiadomo:)))
Przemeblowywanie w łepetynie priorytetem niekwestionowanym.
Powodzenia Zazie w MB :))

Anonimowo

Autorzy( Maciek i Karolina Szaciłło) twierdzą,że ryż i fasolka mung mają naturę termiczną wychładzającą( O!) Dla wyziębionych dodatek imbiru. Polecają jadać to oczyszczające kitchari z dobrymi ogórkami kiszonymi. Jestem rasowym zmarzluchem ale to menu w żaden sposób mnie wyziębiło:) Tak czy owak pyszna paciaja:) Wprowadzam na stałe do jadłospisu. Choć może nie w ciągu siedmiodniowym:)) Fakt-węgli w cholerę to to ma:))

iska

Ja sie zawzielam i 5 tygodni na Mb bez odstepstw i z mnostwem wody i 5kg mniej-waga docelowa 59kg przy 174cm osiagnieta.Na fb jest zamknieta grupa metabolic balance przepisoprzepisoeniawnia-mozna popisac z dziewczynami,podpytac o cos…powodzenia.

Mute

Jestes boska! Twoje odejscie od MB martwi mnie. Miala byc to przeciez cud miod oferta. Mssz racje – nie do przezycia na dluzsza mete – ilez mozna wazyc i czekac by znowu wazyc? Ja tez niewiem w co dalej wejsc, bo 10 kg mniej ale zycie mniej cieszy na widok stalej zawartosci talerza :(

mute

Wiesz, płynąc nieco na fali Gilberta, natknęłam się na Agnieszkę Maciąg (teraz myślę że nie był to przypadek i książka miała mi wpaść w ręce) i jej metodzie niełączenia. I powiem Ci szczerze – jestem na MB od stycznia, spektakularny spadek mam 10 kg ale to okres luty – marzec. A potem stoję w miejscu i nie tyję dzięki Maciągowej. Pilnuje 5 godz. przerw, i tak Ci powiem że ten MB to kompleksowo ujęcie Paleo + nielączenia Maciągowej. A dalej idąc to to Paleo to dieta niełączenia, a na Paleo jesteś najedzona, zadowolona. I pozwalam sobie na batona, ale to zamiast posiłku.

Dorota

nie znam Gabriela, ale bardzo do mnie przemawia założenie, że nasze ciała wiedzą lepiej, czego nam trzeba, ale mamy z nimi słaby kontakt – bo nasza cielesna powłoka ma nam dzielnie i bezawaryjnie służyć, a jak nie, to w dziób.

no i dajemy „w dziób” tabletkami, dietami, różnymi rzeczami, co mają spacyfikować nasze nieposłuszne cielesne powłoki. by piękne i zdrowe były.
a one, nie wiedzieć czemu, ciągle lubią się burzyć…

kiedyś Ci pisałam, ze jestem terapeutką Metody Bowena – to rodzaj pracy z ciałem, nieco podobny do masażu, ale dużo bardziej delikatny. nawet sobie nie wyobrażasz, ile może powiedzieć ciało, jeśli w końcu damy mu dojść do głosu… i jak bardzo nie umiemy tego robić.

jest taka teoria, że nadwaga do „pierzynka”, którą sobie fundujemy, gdy świat nas nie rozumie i wcale z nami nie śpi; taki miękki buforek… póki nie zaopiekuję się skutecznie sama sobą, nie składając tego na barki nikogo innego, moje ciało zawsze będzie sygnalizować, że czegoś mu trzeba.
kręci mnie ta teza i czuję, że ma spory potencjał.

Dorota

no ja bym Ci zrobiłą za darmo, ale za daleko mieszkasz ;-)
w Wawie mogę polecić Ewę Pętlak, 609218042.

wiesz co, jak mnie dopadają pierdolce, to próbuję do siebie z miłością, jak do dziecka.
to trudne na początku, bo nikt nas tego nie uczy i niby nic prostszego, ale mamy blokady.
ułóż się gdzieś na spokojnie i wsłuchaj w swoje ciało, bo ono do nas zawsze coś gada. w których miejscach masz błogo? gdzie Cię spina? jak znajdziesz coś niemiłego, zatroszcz się o to miejsce w myślach, pogłaszcz, poczuj, że je chronisz i jest dla Ciebie ważne…

to takie trochę słabe w opisie, brzmi może infantylnie, ale jak zaczniesz od tego, że nikomu nie zależy na Tobie tak, jak powinno Ci samej (i to jest ok!), to możesz poczuć, o co chodzi.
tak jak się troszczysz o mopsiaki, masz dla nich wiele serca i czułości – spróbuj o siebie.
a próbowałaś kiedyś stanąć przed lustrem i powiedzieć z uśmiechem „kocham cię”?

poza tym oddech – zwykle oddychamy płytko, pospiesznie, niedbale, a bez dotlenienia komórek nie ma mowy o prawidłowym funkcjonowaniu ciała. zamknij oczy, pooddychaj uważnie, czując, jak dajesz energię całej sobie, wydychasz złogi i śmieciuchy, a wdychasz nowe i świeże.

nie przejmuj się, jeśli na początku nie będzie wychodzić albo będziesz się szybko rozpraszać – to normalne. ale nie porzucaj oddychania i troszczenia się o siebie od środka – serio, to działa!

3mam kciuki, nikt nie jest wolny od problemów, każdy ma swoje ciemne zakamarki – dobrze je od czasu do czasu przewietrzyć. powodzenia :-)

Dorota

tak, tak, tak :-)
bardzo ładnie piszesz o ciele – właśnie o to chodzi :-)
no bo pomyśl – jak można być taką nieczułą, żeby zaniedbywać kogoś, z kim spędzisz absolutnie całe swoje życie? ;-)

próbuj, próbuj, wstydź się i śmiej ze swojej nieporadności, ale to tylko kwestia przestawienia się, a jakie fajne efekty!

oddychanie obojętnie czym – możesz uszami ;-)
chodzi o to, żeby dobrze rozciągnąć i wypełnić płuca, a potem je opróżnić – i tak na przemian.
na pewno dasz radę ;-)

aja

Dziewczyny musze wam to napisac. Jak Wy pieknie ujmujecie w slowa sedno sprawy!
Jedno z pierwszych cwiczen na terapii bylo wlasnie takie: Objac sie rekami i powiedziec Odpuszczam.Odpuszczam i kocham cie moja mala Agniesiu. Mozna nawet wziac zdjecie z dziecinstwa i wyobrazac sobie, ze przytulasz te mala dziewczynke.
Trudniejsze bylo dla mnie powiedzenie z przekonaniem Jestem z siebie dumna. Sprobujcie powiedziec to na glos. Zawsze jest cos do zarzucenia sobie.
A powiedziec i poczuc „Jestem kobiecą kobietą” kiedy czujesz, ze jestes wielką babą?
Ale slowa maja moc. („Mam tę mooooooc!) i maja wibracje.
Jest tez taki specjalny sposob chodzenia, i z tym spotkalam sie tez na jodze. Chodzi o to, ze wypchnac klatke piersiowa. Nie wyprostowywac plecy, tylko jak mowi pani od jogi „otworzyc oczy pod piersiami”. Wiecie, ze ludzie inaczej traktuja osobe z taka postawa? Nawet do sklepu wchodzi sie inaczej z wypchnieta klata :)

Dorota

dziewczyny, opowiem Wam anegdotkę.
mam takiego t-shirta z czerwonym sercem i napisem: KOCHAM SIĘ.
odwiedziłam w nim pewną starszą panią, z którą bardzo się lubimy.
zerknęła mi na koszulkę i mówi: „o, jaka ładna. ale zaraz… SIĘ? to innych nie kochasz? a czemu?”
trochę mi zajęło tłumaczenie, że to się absolutnie nie wyklucza, a wręcz doskonale uzupełnia. niestety, obawiam się, że obie pozostałyśmy przy swoich zdaniach ;-)

widzicie, ile jest do zrobienia?
helołł, dziewczyny, kochać mi SIĘ, ale już!! :-)

Anonimowo

:D świetne
Kocham mię!

xyz

Ostatnie miesiące polegały u mnie na siedzeniu murem przy komputerze i „dawaniu paliwa mózgowi” czekoladkami w ogromnej ilości. Plus smakowe, słodzone piwa, samo zło. Efekt: z 54 kilo, które miałam całe dorosłe życie, 62. Pokryte cellulitem uda i wylewające się boczki. Myślałam, że to kwestia wieku (grubo po trzydziestce).

Wyjechałam na trzy tygodnie wakacji, gdzie zapewnione miałam tylko śniadanie. Obiady (niezbyt wielkie) jadłam na mieście, a kolacja (z lenistwa i, co tu kryć, braku kasy) to codziennie dwa banany. Zero podjadania pomiędzy (jakoś nie przemawia do mnie wizja pięciu posiłków dziennie – cały dzień w kuchni). Prawie wcale nie byłam głodna, czekoladki przestały mnie kusić. Zero alkoholu. Prawie już wróciłam do poprzedniej wagi :-)

Kążdy jest inny, ale mnie pomogło coś takiego. Dosyć niespodziewanie.

xyz

Faktem jest, że łatwiej znosi mi się głód, gdy nie muszę pracować, a przy pisaniu muszę być najedzona czymś kalorycznym. Będę się teraz pilnować, żeby waga ponownie nie wzrastała bo wiem już, że bardzo szybko można przestać mieścić się w stare ciuchy. Trzymam kciuki za Twoje dogadywanie się z ciałem :-)

Scroll to top
28
0
Would love your thoughts, please comment.x