prowadził ślepy kulawego.

instynkt samozachowawczy podpowiada mi, że to jest właśnie ten moment, w którym powinnam jebnąć się w łeb, wziąć głęboki oddech i kurcgalopem zapierdalać po pomoc. a raczej – sama sobie jej udzielić, zanim poskładam się na dobre. bo wtedy – zamiast ratować Syda – sama pójdę kamieniem na dno, ciągnąc ją za sobą.

chyba po raz pierwszy piszę o tym wprost:
tak, obie od lat zmagamy się z depresją, która – jak to bywa z chorobami przewlekłymi – nie ma nic wspólnego z miłością, szczęściem osobistym, cudownymi mopsami i codziennym pajacowaniem.

ma za to dużo wspólnego z kredytem hipotecznym na 30 lat, bieżącym zadłużeniem na kilkadziesiąt tysi, codziennymi rachunkami, rosnącymi wydatkami, niezapłaconymi fakturami, nieprzychodzącymi przelewami, chujową sytuacją polityczną, chorobami mopsów oraz chorobami Syda (niedoczynność tarczycy, niedoczynność kory nadnerczy, podejrzenie przewlekłej boreliozy).

piszę o tym wprost, bo jestem pewna, że doskonale wiecie, o czym mówię. bo macie tak samo, podobnie albo o wiele gorzej. bo wszyscy żyjemy na kredyt i na słowo honoru; boimy się wszystkiego i wszystkich, bo każda – najmniejsza nawet bzdura, jak mandat czy nieprzewidziany wydatek – rozjebie nam misternie planowany budżet, trzeszczący w szwach i siłą woli naciągany od pierwszego do pierwszego. polska, mieszkam w polsce.
nikomu z nas nie starcza kasy albo siły, żeby ogarnąć cały ten bajzel. a przecież i tak nie jest źle – powtarzam sobie. wszyscy żyją, nikt nie głoduje, nie wybuchła żadna wojna. więc o co ci chodzi? jest super.

hyperboleandahalf

 

jasne, tylko czasem sił już brak. balansowanie na granicy absurdu i czarnej komedii działa, owszem, przez kilka tygodni, a potem wszystko się sypie i znów czujesz, że nic nie ma sensu.

oczywiście, że ma, wszystko ma sens i trzeba iść dalej, ale weź to wytłumacz komuś, kto właśnie padł bez sił i czeka na twoje wsparcie. prowadził ślepy kulawego.

nie żalę się, tylko wywnętrzam. w przestrzeń, sobie a muzom.
nie powiem tego nikomu w twarz, bo przecież każdy ma swoją historię: lepszą, gorszą albo zupełnie beznadziejną. nikt nikogo nie uratuje, nikt nikogo nie wyciągnie za włosy z bagna. ale czasem dobrze jest powiedzieć to wszystko na głos, nawet jeśli tylko wirtualnie i trochę na niby.

a wy? jak sobie radzicie?

 

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

19 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
tadzio

Przynajmniej się chujowo czujesz i fajnie o tym piszesz. Ja się chujowo czuję i ni wuja pożytku z tego nie widzę.

Właśnie oglądam tv i oni się tam wszyscy tak spontanicznie cieszą. Kurfa jak oni tak potrafią chorzy jacyś czy co. Radość, pewność siebie i spontaniczność zamiast smutku, lęku i napinki. Wtf.

Na ch*j ewolucji neurotycy, gdzie jest ich ukryta misja we wszechświecie ja się pytam. Po kiego faka to niepotrzebne cierpienie, tyle lat ewolucji wpizdu, człowiek to taka genialna maszynka a tu taka emocjonalna sraka.

flo

bardzo mnie podniósł na duchu Twój wpis, serio, i to, że wszystko ma jednak sens, uwielbiam Twojego bloga i obserwuję na fb, wszystkiego dobrego:*

Ania

Taaa….
kredyt na 30lat, zaległości rzędu kilkadziesiąt tysiaków … ja bym do tego dorzuciła dwójkę małych dzieci, bank który wypowiada umowę i zaległości w US z napierdalającymi odsetkami….

jednakowoż….czasem przez chmury przebija promyk słońca – nieśmiało czy też w chuj ostro po oczach, ale jednak …

Spotkaliśmy panią negocjator – wzięła na siebie nasze kontakty z bankiem – polecam, bardzo – przestałam się wstydzić, że moje zarobki w porównaniu z rokiem 2008 spadły na łeb na szyję, przestałam się bać telefonów z banku, listonosza pukającego do drzwi…
taka osoba moze REALNIE pomóc – pokazać bankowi, że masz kłopoty, ale chcesz nadal spłacać zobowiązania (w mniejszych kwotach, bo na pierwotnie ustalone w tym momencie Cię nie stać)

wynagrodzenie to jest zazwyczaj % od wynegocjowanych kwot – mniejsze na pewno, niż Wasze zaległości …. warto – dla spokoju ducha, naprawdę…

duchowo, pewnie niewiele Wam pomogę, ja leczyłam lata temu stany lękowe (tylko :) i aż):
na początku jazdy pewnien stary pan dok udzielił mi lekcji na życie „dbaj o siebie dziecko, odżywiaj się zdrowo, wypoczywaj i dużo ruszaj – nie przez przypadek starożytni mówili, że w zdrowym ciele zdrowy duch” – po latach tabsów, poszukiwań i eksperymentów to właśnie przyniosło mi spokój…dziś prawie o tym nie pamiętam…odżywianie jest ważne, bo leki zażywane przy depresji niszczą florę jelit, a ostatnie badania wykazują, że flora jelitowa ma bardzo duży wpływ na reakcje biochem zachodzące rownież w mózgu i łączą ze sobą depresję i nasze jelita – poszukałabym pod tym kątem…
sen i relaks, wiadomo
ruch!
codziennie, bez wymówek – trzeba na początku stać sie troche swoim katem osobistym, i nie ma że pada, że but ociera, że chciałabym albo i nie….Bieganie polecam!!! ja na początku tez nie robiłam Chodakowskiej, przebiegłam dwa kilometry w 20 minut i ryczałam za szczęścia :)
rożne dyscypliny powodują wydzielanie rożnych ilości endorfin ( bieganie zrobi duuużo endorfin) – trzeba sobie cos znaleźć i z uporem maniaka robić i robić i robić do usrania …

wiem wiem
mądrzę się jak nie wiem co….
mnie też bywa kurewsko ciężko, sometimes….
kredyt wielki jak kosmiczny ch.j, US do spłacenia, dzieciaki …..
pierwszy raz od 6 lat kupiłam sobie w tym roku buty…

US zgodził sie na raty – tylko trzeba sie do nich samemu odezwać i poprosic, to nie jest akurat trudne….

Dziewczyny Najukochańsze i Najpiękniejsze, jedno co chcę Wam powiedzieć, to to, że w najczarniejszej dupie mozna sobie słońce wyczarować – trzeba pracy i cierpliwości, ale da się ….

Ściskam za Was kciukasy :)

Silence

Zazie. Życie na serotoninie to podobno raj :) Piguła szczęścia i poukładane wszystko. Ba! Tyko pozazdrościć szczęśliwcom! A gdy wciśnie Ci ją rodzinny, bo akurat przedstawiciel farmaceutyczny wpadł z super promocją, i zniknie nagle nerwica lękowa – człowiek głupieje z wręcz z radości:) Po 4 latach na paxtinie myślisz…. oj tam, oj tam jest super przecież. Po 7 latach – wpada po raz kolejny do uzdrowionej cudownie główki natrętna myśl – ja coś mało czuję. A gdzie moje wrodzone humanistyczne zachwyty nad światem i ludźmi, a gdzie wzruszenia i łzy? Da się żyć? No przecież da. Ale to, że i Ty i ja próbujemy jednak rozstać się z tableteczką świadczy o tym, że „da” to jednak nie to samo co „chce”.
3 miesiące bez. Taki mam właśnie wynik. Różnie bywa. Skoki nastroju czy nagłe niepokoje to znów nowość cholera:) Ile jeszcze wytrzymam? Nie mam pojęcia. Strasznie uparty ze mnie osioł:) Pozdrawiam serdecznie. Ps. Uściski dla Syda. Połączenie tarczycy i depresji czy nerwicy to niestety częsty układ. Też od tarczycy zaczęłam. Wyciszenie głowy – wiem z doświadczenia – bardzo wycisza tarczycę. Ja zrobiłam samolocik ze skierowania na zajodowanie tarczycy (polecane przez 3 endokrynologów) i uspokoiłam łeb. Po 3 miesiącach – wyniki okazały się być w normie. No popatrz. A od 7 lat powinnam połykać letrox czy tyreostatyki – w zależności od tego jakby się hormony bujnęły. Wiem, że tym wpisem Wam nie pomogłam. Szczerze jednak ściskam. Nie dajcie się!

Celinorra

Och, och… Także samo chujowo, ale bez zmian od kilkunastu lat. Długów nie przybywa, ale i nie ubywa, niestety. Jednakowoż wciąż żyję , mam dach nad głową i głodna ani obdarta nie chodzę.
Mam tak samo jaaaaaaak Tyyyyyyyyy – chciałoby się zaśpiewać ;)
No więc chuj wielki i bąbelki – idę się napić, bo co mi zostaje?

Joanna Matloňová

Miewam tak samo… :(

Ilona Sawczuk

Ja dziś też mam gorszy dzień, dla podratowania humoru wpie…..rdalam herbatniki maślane zanużone w śmietanie 36%, więc za rogiem czaii się cukrzyca z miażdżycą

Mi

Hej Zazie! Czytam Twojego bloga od dawna, komentuję cokolwiek chyba po raz pierwszy w życiu. Ja też mam niedoczynność tarczycy oraz pierwotną niedoczynność kory nadnerczy- wyrazy współczucia dla Syd- gdybym nie doświadczyła na własnej skórze, jak fatalnie można się czuć zarówno fizycznie jak i psychicznie przy tych dwóch chorobach, to nigdy bym nie uwierzyła (czy Syd leczy się w jakikolwiek skuteczny sposób? Bo ja odnoszę wrażenie, że na mnie nic nie działa). Kiedy czytam Twoje teksty, to czuję się, jakby gdzieś tam żyła moja mentalna siostra bliźniaczka syjamska, autentycznie. Odkąd żyję, mam depresyjne myśli, poczucie, że mało co ma sens (jeśli cokolwiek go ma), ludzie mnie dziwią i nierzadko drażnią; od zawsze się odchudzam, od zawsze mam grubą” w głowie. Od dwóch lat chodzę regularnie, raz w tygodniu, na terapię indywidualną…w chwilach największej rozpaczy, chyba właśnie refleksje „poterapeutyczne” stawiają mnie do pionu. Mam to szczęście, że trafiłam na naprawdę wspaniałego psychoterapeutę. Czasami na serio mnie czymś podbuduje (jakąś myślą, uwagą, zrozumieniem), czasami strzeli mi przysłowiowego liścia w twarz. Ale dzięki niemu uczę się jakiegoś takiego życiowego ogarnięcia i zgody na siebie.
I ja się dołączę do „dzięki” dla Ciebie. Kiedy sobie tu zaglądam, to czuję, że takich jak ja jest więcej, ale z racji naszej natury nie ujawniamy się w codzienności. To spostrzeżenie czasami umniejsza moje lęki i niepokoje.

Mi

Hej Zazie,jasne,do końca tygodnia napiszę do Ciebie maila. U mnie również kiepsko pod względem samopoczucia,więc z autentyczną radością wymienię się doświadczeniami. Ściskam serdecznie!

Ola

„Szczęśliwy, kto cierpi w ruchu” ktoś kiedyś powiedział. Kiedy mam totalny dół, przestaję się ruszać, leżenie osłabia, więc do beznadzieji ducha dochodzi zamieranie ciała, dalej obrzydzenie do samej siebie itd. Mam częściowo wolny zawód, więc mogę się po cichu, ale legalnie, rozłożyć, bo zawsze na czas wszystko nadrabiam. Przez ostatnie 3 tygodnie pracowałam z konieczności po 10-12 godz. dziennie, również w weekendy (sytuacja wyjątkowa). Spionizowało to mnie bardzo, mimo, że znów mogę „leżeć”, działam, bo się przyzwyczaiłam do stałej aktywności. No i rekordowo długo nie mam depresji, dzięki ruchowi – teraz mam urlop, więc to już nie praca zawodowa, ale w domu, dla rodziny i dwóch psów. Kiedy czuję siadanie nastroju ćwiczę Chodakowską albo biegam. Nie wiem jak Wy, kochane, ale ja powinnam iśc na 2 lata w kamasze do wojska, albo coś w tym stylu. Dla mnie aktywność (jakakolwiek) jest kluczem. Mechaniczne i na siłę wprawianie się w ruch. Po tym hardkorze w pracy strasznie się zaparłam i po kolei porządkuję, co tego wymaga – zewnętrzność, siebie, relacje z ludźmi. Wiem, łatwo mi tak dziarsko radzić, bo nie mam teraz doła, jak mam, to nawet już nie płaczę, bo się już nie buntuję i na prawdę niczego nie chcę i nie oczekuję….popiół, wyschnięte bagno, dupa blada! No więć zalecam aktywność, a jak nie jesteście obecnie do tego zdolne, to lekarza i przypominanie sobie, że to gówno minie – choć wiem, że w złych chwilach nie wierzy się w poprawę i deprecjonuje się to, co było lub może być dobre.
Poza tym strasznie Was lubię i przykro mi, że również Syd ma te nasze problemy. Przesyłam mentalnie wiarę w to, co dobre.

Ola

Odpisuję dopiero teraz, ale może jeszcze przeczytasz. Moje początki z Chodkowską – czyli wtedy i zawsze najłatwiejszym Skalpelem – były straszne. Strumienie potu i padanie z krzykiem co chwila na twarz. Ale kondycja szybko rośnie na szczęście. Do niedawna ćwiczyłam zatrzymując co chwila Skalpela, bo nie było mowy o ćwiczeniu „w rytmie”. Gdy dysząc odpoczywałam, robiłam sobie jakieś inne, lekkie ćwiczenia. Po kilku miesiącach ćwiczeń przestało być mi aż tak ciężko i jednocześnie zmniejszył się wyrzut serotoninowy, co mnie na jakieś pół roku zniechęciło :/. Potem znów zaczynałam z ogromnym wysiłkiem, a teraz – PO TYGODNIU WCZASÓW ODCHUDZAJĄCO-KONDYCYJNYCH, którymi Cię molestuję, robie Skalpel prawie równo z Chodakowską! Po tych wczasach też zupełnie inaczej mi się biega – to co było najwyższym wysiłkiem woli i rozpaczliwą męczarnią weszło w sferę komfortu.

Anna

Po tym wyznaniu macie u mnie jeszcze większy szacunek.
Jak ja sobie radzę? Fake it till you make it. Opowiadam znajomym, bratu, rodzicom (a tym samym sobie) o wszystkim dobrym i pozytywnym, co widzę wokół. Pod spodem jest czarna dziura, ale jakoś nauczyłam się żyć balansując nad jej brzegiem.

maddragon

Tak, właśnie tak też czuję. A przynajmniej tak mi się wydaje. Każdy ma swoje osobiste bagienko. Jesteśmy wieloma osobami na raz i czasem jedna z nich bardziej dominuje. Kiedy jestem na dnie – wszystko mnie boli z przerażenia, że tak się przecież żyć nie da. Kiedy wracam do „równowagi” – zapominam i praktycznie wierzyć mi się nie chce, że mogłam się tak czuć. Nie mam jednak kompleksów dotyczących swojej dziwaczności/nieogarnięcia. Uwielbiam relację z moim facetem/ dzieciakami/ przyjaciółmi. I wiem, że to trochę „dziwne” ale mimo, że depresja zdominowała większą część mojego życia, to akceptuję ją, bo nie jestem pewna czy bez niej doceniałabym to co mam/z kim jestem.
Nienawidzę za to „przewlekłej” /3xtyg./ migreny, która wyłącza mnie z bycia człowiekiem, zamienia w roślinkę.
Powiem Ci szczerze Zazie, że nie znam/nie znałam nikogo kto rozumiałby jak postrzegam rzeczywistość. Za to czytam o tym na Twoim blogu i widząc Twoje pisanie czuję jakbyś siedziała mi w głowie. Dzięki.

Anonimowo

ja np wreszcie jeżdże rowerem do roboty, od kiedy to w ubiegłym tyg pani konduktorka o męskim typie urody z satysfakcja wypisała mi mandat na kwotę 160 zł z groszami gdyż JEDEN dzień spóźniłam się z doładowaniem biletu (zwykle mi sie to nie zdarza, ale oczywiście będąc w odmętach deprechy zwyczajnie zapomniałam, ubzdurałam sobie ze mam bilet do piątku ważny a miałam do czwartku, ojej) i chuj, jak w reklamie: kasa mi sie nie zgadza po opłaceniu mandatu (bo z tych uczciwych) toteż pomykam rowerem, a że moje miasto to góry i doliny do biura docieram mokra jak szczur! ave mpk!

Scroll to top
19
0
Would love your thoughts, please comment.x