poszło! poszło! poszło w cholerę i nie wróci, mam nadzieję. przede mną jeszcze 20kg do zrzucenia – dopiero wtedy osiągnę stan zen: czyli 55 kilogramów, z którymi żyłam do – mniej więcej – 32 roku życia i było mi z nimi całkiem OK, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. nie wiem, czy ubytek 10 kg jest...
chleb. ser. makaron. czekolada. dużo czekolady.
nie dalej jak wczoraj kozaczyłam na blogu, że taka jestem twarda, zdietowana i wcale nie cierpię z głodu. oł jee, wystarczyło poczekać aż nadejdzie PMS – dzisiaj gotowa jestem odgryźć sobie głowę. więc kiedy ssanie w żołądku osiąga poziom krytyczny i zaczynam z nerwowo omiatać rzeczywistość wzrokiem w poszukiwaniu czegoś konkretnego i naprawdę sycącego –...
jasna strona mocy.
na liczniku 76,5kg i waga poooowoli spada. co mnie cieszy, bo startowałam z 84kg uzbieranych od jesiennej edycji odchudzania. jem trzy razy dziennie – w odstępach minimum 5h – precyzyjnie ważone i zbilansowane odżywczo porcje pod pełną kontrolą dietetyka. talia się wysmukla, tyłek znika. nie męczę się jakoś straszliwie, nie cierpię z głodu, nie słaniam...