tu i teraz

wieczór. już zamknięte wszystkie wesołe miasteczka. siadam przed komputerem,
trzymając ostrożnie w dłoni pusty kubek z suchą torebką zielonej herbaty.
biorą pierwszy łyk. a raczej nie biorę, orientując się, że nie zalałam herbaty wodą.
wstaję, idę do kuchni. po drodze niechcący kopię porcelanową miskę Miszura. pęka na pół.
myślę sobie, że jestem beznadziejna. tak samo beznadziejna jak wczoraj,
kiedy musiałam zostawić w sklepie zakupy, zapomniawszy wziąć z domu pieniędzy.
tak samo jak przedwczoraj, kiedy jadąc metrem, zapomniałam dokąd jadę i gdzie powinnam wysiąść. 
śmieję się z Miszura, że ma niedowład mózgu, bo skacze z kanapy, nie wysunąwszy kółeczek i ląduje na pyszczku. sama robię dokładnie to samo. wszystko i nic. mój największy życiowy problem 
polega po prostu na tym, że MYŚLAMI JESTEM ZAWSZE GDZIE INDZIEJ. tu i teraz nie istnieje, 
albowiem trwa międzygalaktyczna gonitwa. siadam do pisania, właściwie to czysta formalność myślę sobie, 
bo tekst mam już napisany i to świetny, ale w głowie – wczoraj mi wpadł, kiedy szłam. 
ale dokąd szłam, nie wiem, pamiętam, że wiał wiatr. teraz muszę usiąść wtłoczyć myśli 
w zwarte koleiny składni, chociaż nie mam już czasu, bo myślę o następnym. 
coś miałam zrobić albo zadzwonić. zaraz sobie przypomnę. o, ale fajne! co to? chcę to. 
a, przypomniało mi się, że widziałam coś takiego w… zaraz, gdzie? gdzieś. dobra, jadę na spotkanie. 
albo pójdziemy do kina. chcę pić. miałam ugotować. zjem cokolwiek. wyjść? gdzie? 
nie mam czasu, piszę. ale co? jutro, potem, zaraz. ek, Kumok! łaaaap! czekajcie, idę po aparat! 
dobra, spokój. bo ja pracuję. boli mnie noga. amputacja? dr google. o, ciekawe. artykuł o mózgu. 
noga? nie pamiętam. bolała? która? niewygodnie mi. przeniosę się do kuchni. słońce w oczy. 
wracam. o, bałagan. posprzątam. przemebluję. tak, już wysyłam tekst. miałam zadzwonić. 
psy, acha. piłeczka. proszę! jestem jak Miszur, który bawi się w tak zawrotnym tempie, 
że aż nie wie, w co się bawi i w ogóle nie ma czasu się bawić. nawet kiedy siedzi, 
to kombinuje, przewraca oczami, ryje w dywanie. boże, muszę się położyć. 
pęknie mi głowa. nie chcę. nie mogę uleżeć. wstaję.

najulubieńsza z Asiek mówi: 
– Ty jesteś […] kolorowa papuga, co gada, kiwa się na drążku, lata, żre, sra, wali dziobem, głośno się śmieje…

no jestem. najgorsze jest jednak to, że nawet kiedy siedzę spokojnie, kiedy milczę, 

kiedy gapię się w okno lub studiuję czubki własnych butów, w mojej głowie trwa gonitwa, 
kręci się kołowrotek, pędzi rollercoaster. to męczy, nuży, frustruje.

"

ileż to razy próbowałam się zatrzymać, zamknąć oczy i wziąć głęboki oddech, 
czołem dotknąć kolan albo podłogi, wsadzić łeb pod kran albo palec w oko, plasnąć się z liścia. 
oprzytomnieć, zwolnić, skupić się.


Podczas zmywania naczyń powinniśmy być tylko zmywaniem naczyń, co oznacza, że zmywając 
powinniśmy być w pełni świadomi faktu, że zmywamy naczynia. 
Na pierwszy rzut oka może to wydawać się trochę głupie: 
dlaczego przywiązywać tyle znaczenia do tak prostej czynności? Ale o to właśnie chodzi. 
Fakt, że jestem tu i zmywam naczynia, jest cudowną rzeczywistością. 
Jestem całkowicie sobą, podążając za oddechem, świadomy swej obecności 
i świadomy swoich myśli i czynności. 
Niemożliwe jest wtedy, bym miotał się nieprzytomnie tam i z powrotem 
jak butelka unoszona przez fale oceanu.
Kiedy zmywamy i myślimy o herbacie, która na nas czeka – to śpieszymy się, 
żeby sprzątnąć naczynia, tak jak gdyby nam przeszkadzały. 
Wtedy nie można powiedzieć, że „zmywamy dla zmywania". 
Co więcej, nie żyjemy w chwili, w której to wykonujemy. Właściwie jesteśmy zupełnie niezdolni do tego 
by stojąc przy zlewie urzeczywistniać cud życia. Jeśli nie umiemy zmywać naczyń, to wszystko wskazuje, 
że również nie będziemy umieli pić herbaty. Podczas picia będziemy myśleli o innych rzeczach, 
ledwie zdając sobie sprawę, że trzymamy w rękach filiżankę. 
W ten sposób będziemy wsysani w przyszłość, 
niezdolni do prawdziwego przeżycia nawet jednej minuty.

Thich Nhat Hanh, "Cud uważności"

truskawki strawberries

kupuję sobie książki do medytacji i poradniki 'jak żyć’. słucham chińskiej relaksującej muzyki, 
podczas której roznosi mnie odśrodkowo jeszcze bardziej.




I’m a shooting star leaping through the skies
Like a tiger defying the laws of gravity
I’m a racing car passing by like Lady Godiva
I’m gonna go go go
There’s no stopping me

I’m burning through the skies!
Two hundred degrees
That’s why they call me Mister Fahrenheit
I’m trav’ling at the speed of light
I wanna make a supersonic man of you

I’m a rocket ship on my way to Mars
On a collision course
I am a satellite I’m out of control
I am a sex machine ready to reload
Like an atom bomb about to
Oh oh oh oh oh explode




[Queen, Don’t stop me now]





jestem zmęczona. 
naprawdę zmęczona.







komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl









Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x