dzień 1. środa.
dzień jak co dzień, tyle że bez uciech gastronomicznych.
od samego rana myslę o jedzeniu, podziwiając siłę swojego charakteru.
w drodze do pracy mijam tysiąc kiosków i sklepów, w których gdybym tylko chciała
mogłabym kupić monte-dziecka-czas i kinder bueno. oczywiście, że chcę. ale not today, sweetie.
po pierwszych dwóch porannych szklankach lemoniady czuję się euforycznie i lekko.
chcę całemu światu głosić nowinę o cudownym wyciągu z papugi.
słodko-cytrusowa dieta. czy można chcieć czegoś więcej!
można.
staram się nie zauważać Pana Kanapki, który przechadza się po firmie,
szczując mnie koszami pełnymi świeżych bułeczek z serkiem brie, pasztetem i schabem ze śliwką.
kurwasz mać, niech sczeźnie! razem z tymi kanapkami!
tymczasem biurku obok – Magdusia, Córa Szatana – wpierdala ciasteczko.
nienawidzę świata.
czarno to wszystko widzę.
Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu