ktoś mi ostatnio w komentarzach zarzucił, że język na bloguniu jest jak z rynsztoka
i nie da się tego wszystkiego czytać.
chcąc się ustosunkować to tej jakże ważkiej kwestii, powiem tyle:
– no japierdolę, bez przesady ;)
a teraz pytanie retoryczne:
– iloma “kurwami” można rzucić podczas jednej sesji porządkowania gratów w piwnicy?
standardowo to około setką na godzinę, ale dzisiaj chyba pobiłam swój rekord,
bo poleciało ze trzysta plus jakieś sześć kresek głośniej.
wchodząc w mroczne czeluści, zaciągnęłam się głęboko światłem i poprosiłam o pomoc przygruntowe bóstwa…
wszystko na nic. poległam, a potężny wkurw sponiewierał mnie przeokrutnie.
cóż tak gwałtownie podbiło mój bębenek? – zapytacie.
niby nic. oprócz tego, że sprzątanie piwnicy z definicji niejako
obfituje w rozpaczliwą walkę z oporem materii,
która przeważnie jest brudna, zakurzona i nieprzyjemna w dotyku,
zaś dramatycznej szamotaninie z sankami (rocznik’53), lodówką turystyczną,
snopowiązałka do frędzli dywanowych, kontyngentem pudeł i pudełeczek,
kilometrami kabli, hektarami tektury i tonami wszelkiego badziewia
towarzyszą rozliczne frustracje związane z mnogością dylematów w stylu:
“a-co-to-jest-do-*uja-pana?! – nie-mieści-się-już-nigdzie-ale-na-pewno-się-przyda”.
pikanterii tej zawiłej egzystencjalnie sytuacji dodaje fakt,
iż szarpaninę ową oraz pobieżny rachunek sumienia i stanu posiadania
uprawiałam w stroju bardziej niż „niedbałem” – rzeknę wręcz, że mocno niekompletnym.
dlaczegóż?
otóż odczuwalna temperatura w naszych katakumbach to zaledwie – o bagatela! +60*C,
ale w naszej akurat komórce jest zapewne jakieś 87*C,
bo przebiegają tamtędy (świńskim truchcikiem) rury z ciepłą wodą,
zaś wysycenie atmosfery tlenem plasuje się w okolicach dolnej kreski oraz tuż pod nią.
czemuż? temuż, iż
lokatorzy niechętni są otwieraniu okienek (a raczej lufcików o wymiarach 20cm x 15 cm)
z obawy przed kradzieżami i wysokim ryzykiem wyniesienia przez takowe okienko cennej wersalki z 1976 roku,
tuzina słoików z pajęczyną oraz przeterminowanych konfitur lub zapleśniałej skrzyni z roczną prenumeratą
gołych bab z Twojego Weekendu z wczesnych lat 90. albo kociaków emerytowanych – takich jak TUTAJ
zagrożeniem są także bezpańskie koty, które – o zgrozo! – mogłyby znaleźć w lokatorskiej piwnicy
zaciszne schronienie w czasie burzy lub Wielkiej Pardubickiej gonitwy z udziałem okolicznych psów.
a taki kot to wiadomo – zaraza wszelka i brak kultury osobistej. przyjdzie, nakruszy, naszcza
i zostawi niedopałki Klubowych lub puste puszki po Lechu Shandy.
takie rzeczy to nie u nas, o nie! w kocie sprawy to niech się na Mianowskiego bawią,
u nas porządna kamienica! mamy więc w piwnicy saunę fińsko-ochocką.
i dlatego nie powinno nikogo dziwić, że po 5 minutach przerzucania
rozmaitych form ukształtowania materii – ociekając potem i wkurwieniem –
rozebrałam się do majtek i kontynuowałam kretyński proceder sprzątania.
nie wiem tylko, czemu – i naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić
w żaden racjonalny sposób – wyśpiewywałam sobie pod nosem
tę oto wzruszającą pieśń. ostatni raz słyszałam ją chyba 15 lat temu
i naprawdę nie mam pojęcia, skąd nagle – w środku lata roku 2013,
w głębokich czeluściach ochockiej piwnicy – z piersi mej wydarła się
ta rzewna nuta z towarzyszeniem lirycznej frazy.
mniejsza o to. nastała bowiem piwniczna ciemność. nagle i niespodziewanie…
zamrugałam nerwowo oczami, wykonałam szybki skan dookolnej rzeczywistości
moim telefonicznym noktowizorem, a następnie wymacałam zastępczy włącznik światła.
uff…
zapomniałam wam bowiem powiedzieć, że oprócz Komory Wysokich Temperatur
i festiwalu piosenki krakowskiej – mamy w naszej piwnicy także duchy…
nadmienię tutaj, że moje oficjalne stanowisko w sprawie duchów brzmi: “a daj spokój, nie wierzę”,
zaś nieoficjalne: “okurva, pacz, on tu idzie!!!!”
sami zresztą przyznacie, że w takowej scenerii o duchy naprawdę nietrudno…
zaś moja wyobraźnia wcale mi nie pomaga w zachowaniu zimnej krwi i niewzruszonej miny…
bo jeśli ktoś na co dzień – w wieku lat 35 – we własnym mieszkaniu pogrążonym nocą we śnie,
potrafi wyobrazić sobie jaśnie wielmożnie przerażającego ducha czyhającego tuż za drzwiami łazienki…
i ze strachu nie wychodzić z niej przez dobrą godzinę – to sami rozumiecie,
że piwnica jest dla mnie wymarzonym miejscem uciech wyobraźni.
ps. do praktyk autoprzerażających – uprawianych już w dzieciństwie – zaliczam także:
I. leżenie w łóżku w ciemności i robienie do lusterka krwiożerczych min,
wywracanie gałkami ocznymi i szczerzenie zębów –
póki się sama siebie tak nie przestraszę, że na moment aż przestaję oddychać.
II. przygniatanie własnej ręki celem osiągnięcia stanu odrętwienia,
a następnie obserwowaniu jej, jak leży taka obca i manekinowata na poduszce obok mojej twarzy,
by po chwili zawinąć palce w szpony i chlasnąć nią sobie centralnie w twarz, o tak:
III. a historię o tym, że „będąc małą dziewczynką” ubzdurałam sobie, że w materacu mojego łóżka
kogoś zaszyto (dosłownie!) i w nocy słyszę, przyłożywszy ucho do poduszki, jak ten ktoś oddycha –
opowiem wam innym razem ;)
o ja pierdole! …
Sądząc po dacie wpisu , rozważam udział ducha , a raczej duszyczki odzianej w pomarańczową Chustkę , może chciała psikusa zrobić Ci ?
Czytanie tego tekstu + oglądanie tych porytych zdjątek + jednoczesne słuchanie pieśni o marszałku K = przeżycie meta-metafizyczne
oszołomienie. taaaak. chyba to obecnie czuję. możliwe, że mylę z kociokwikiem.
makoloągwa i lelek kozodój. no i marszałek koniew.
Klimatyczna piwnica! Ja nie mam żadnej, wszystko co zbędne wyrzucam na balkon, a porządki zaczynam jak otwieranie drzwi staje się problematyczne. Wyobraźni nie zazdroszczę;) ale czytam chętnie.
Zazie, czytam Cię od lat i zachwycam się co rusz :) Takich historii do zaśmiewania się jest na blogu co nie miara! Wydaj z tego książkę, to kupię jako pierwsza! :)
ja jebe :D zostaje na dłużej ;p
zaz, Ty wywłoczko leksykalna!
ja mam problem z lustrami po ciemku. to jest najgorsza trauma. dlatego ta dziewczynka a la The Grudge jest koszmarna w moim mniemaniu.
a burzy się boisz? bo u nas zaczyna się nocna rozpierducha…
a czy słowo rozpierducha zalicza się do przekleństw?
zawsze mozna przeczekac upaly I przełozyc piwnice na jesienne wieczory :)
z twoim talentem literackim to nawet przepis na zupę byłby perełką! :)))
Piekne :)
FAKENSZIT NIE ZASNĘ TERAZ.
Ekstra.
(Dziecięciem będąc dwa lęki podstawowe miałam:
– wampiry – do tego stopnia, że podejrzewałam wszystkie lalki z czerwonymi ustami i/lub dziobami o to, że w nocy mnie pogryzą i zakażą,
– że otwierając drzwi do toalety – dowolnej – znajdę tam siedzącego na kiblu martwego mężczyznę, konkretnie blondyna z wąsami. I w sumie trzymało mi się to do wczesnej dwudziestki..)
Touche! :)
Zaz, ty jesteś niemożliwa!!! :-D Ciekawa jestem jak wygląda na codzień życie z Tobą ;)
wygląda na to, że powinnam zacząć pisać bloga z rzeczywistością równoległo-przyległą o pannie Zazie – w sumie może wystarczyłby tweeter
tysiąc tweetów dziennie o tym, jak u nas w domu następuje „rozpopkornienie rzeczywistości”? ;P
racja – musiałabym to wtedy robić zawodowo bo nie miałabym czasu na pracę
Czytauabym.
nieźle – ale doszłam do wniosku ze nie moze to byc tweeter bo liczylabym na feedbak – jak sobie z danym problemem radzic
Ani razu nie wspomniałaś o smrodzie :-(
Zaczytuje się w Twoich tekstach. Są rewelacyjne ;-)
:)))))))
oj, żebyś Ty zobaczyła moją minę, gdy powoli przesuwając tekst w dół strony nagle zobaczyłam te cy dychy;)))
jak zwykle zajebisty tekst:)))
swoją drogą, czemuż, aż czemuż wybrałaś sobie tak wyqrfiście ciepluni dzień na te porządki ?
czy może po to, by nie zmarznąć, gdyby przyszło Ci to robić zimą? :P
z przesuwaniem tekstu miałam to samo co Viki [cześć Viki!]
Ajloviu, Zaz.
iwonaw @, plisss:)
Uwielbiam.