kwestia odchudzania leży mi na sercu oraz w jego bezpośredniej okolicy,
dlatego też za radą Ali postanowiłam skurczyć objętość mojego żołądka,
wykorzystując do tego celu… sardynki. albo szprotki.
no te rybie mikrusy w małych puszeczkach, wiecie.
przepis jest prosty: małą puszkę rybek zjadamy rano z dodatkiem zieleniny.
nie czujemy głodu do godziny 14.00, kiedy to spożywamy drugą puszkę tychże.
nic prostszego – powiecie. jednak diabeł tkwi w szczegółach.
nienawidzę małych rybek. więcej – boję się ich.
napawają mnie organoleptycznym obrzydzeniem i ontologiczną odrazą –
te ich tycie ciałka osnute wokół delikatnie chrupiących kręgosłupików… brrr!
moja trauma trwa od czasu, kiedy wiele lat temu – mieszkając samotnie
w pustym mieszkaniu na końcu świata – w środku czarnej jak smoła nocy – poczułam głód.
po omacku dotarłam do kuchni i chwyciwszy widelec, otworzyłam puszkę sardynek, tudzież szprotek…
w chwili, gdy poczułam w ustach te mikre ciałka, te biedne filigranowe korpusiki,
a mój język lekko prześlizgnął się wzdłuż ich rdzeni kręgowych –
uświadomiłam sobie całą grozę tę sytuacji: oto stoję niczym zombie
w mrocznych katakumbach postindustrialnego budownictwa,
rozszarpując zębami małe rybie trupy.
i wtedy moim ciałem wstrząsnął dreszcz. tak silny, że prawie zwymiotowałam.
histerycznie wyplułam korpusy denatów, zapakowałam je razem z puszką do foliowej torebki
i – tak jak stałam – pobiegłam do osiedlowego śmietnika, żeby jak najszybciej
pozbyć się dowodu zbrodni.
dzisiejszego poranka zastygłam w pracowej kuchni
nad puszką rybek, które z wolna zaczęły mi rosnąć w ustach.
pierdolę, nie dam rady.
Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu
Czytam , sledze , lubie naj naj .Z Toronto podpatruje wasza czworke + dols .
Walcz dzielnie Zaz , jestes wyjatkowa . Na dobre I na bardziej dobre.
Hugs sexy Honey ;).
jedz filety w puszkach!, ileż my czytający mamy dobrych rad dla ciebie, ja zaglądam tu sporadycznie, ale jak widzisz i radą potrafię rzucić, no cóż w tych ciężkich czasach gdy różne potwory braku rozumu i empatii szaleją tylko żale i wsparcia.
Ja polecam ale zamiast szprotek, też nie przełkne ich kręgosłupików, poprostu tuńczyka w puszce z wody
Szybki sposob na szprotki z puszki: odlac olej albo nie, pociapciac widelcem na miazge okazjonalnie wyjmujac pletwe albo kregoslup, dodac ketczupu wedlug uznania i na chlebek.
Smacznego.
zgłodniałam;P
Obawiam się że przy kolejnej puszce rybnej przypomni mi się ten tekst.
to pewne :)
Sama nie wiem co jeszcze zrobię z puszką, która leżakuje w mej szafce… ale raczej nie skonsumuję gdyż albowiem wcześniej umrę ze śmiechu na wspomnienie o tekście Zazie.
Przerzuć się na tuńczyka!
Mam 36 lat i po raz pierwszy od 7 klasy podstawówki ważę mniej niż 6o kg – dzięki jako takiemu mniej więcej plus minus stosowaniu się do reguł diety podpatrzonej u Li. Baaaardzo polecam!
A napiszesz coś więcej? Jakie są zasady? ;-)
Sardynki/szprotki w pracy…Oddech zabiłby wspólpracujących.
odchudzam się gdzieś tak od 3 roku życia, spróbowałam już wszystkiego – diety gdzie jadłam kilogramy gotowanych buraków, potem kilogramy suszonych moreli, brałam tabletki po których olej lał mi się z tyłka co uniemożliwiło mi wychodzenie z łazienki i skutecznie ograniczyło żarcie, ale sardynki w oleju??? rozwaliłaś system, dotarłaś na koniec internetów:))))
Zazie, to chyba szprotki? Sardynki to całkiem spore rybki. Miałam koleżankę, która szprotki obierała ze skórki, wyciągała ości (owe kręgosłupiki) i dopiero wtedy jadła. Może tak spróbuj :)
no takie w małych puszeczkach, jak pudełko papierosów… małe ciałka. może i szprotki.
hłehłehłe… internet to nieskończenie wielka kopalnia pomysłów z dupy. Naprawdę ktoś wymyślił obkurczanie żołądka metodą sardynkową?
Myślisz, że obkurczanie żołądka małymi porcjami jakiegokolwiek innego jedzenia nie zadziała i to MUSZĄ być sardynki?
Chyba że chodzi o metodę obkurczeniowo – bulimiczną, czyli zjadasz-rzygasz-żołądek zanika ;)
chyba raczej chodziło o dużo białka i wapnia w stosunkowo małej ilościowo porcji ;)
ok, ok, dużo tego, tamtego, siamtego.
Mam wrażenie, że celowo się katujesz co raz to nowymi sposobami odchudzania – sardynki od których masz odruch wymiotny, orbitrek którego nienawidzisz, lewatywa, oczyszczanie, dieta lemoniadowa (wtf?)… i kto wie co jeszcze wymyślisz.
Od roku już tak cudujesz? Są jakieś efekty?
Może warto jednak przeprowadzić akcję odchudzanie z dietetykiem?