strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Jak pewnie zdążyliście zauważyć, ostatnia notka o naszych mopsiczkach pochodzi sprzed kilku miesięcy [tutaj], choć facebookowa stronka Kumoka i Miszura jest aktualizowana niemal codziennie
… więc już zapewne większość z Was wie, co u nas słychać od początku listopada. A słychać dużo, głośno i emocjonująco, choć nie zawsze wesoło.
Na blogu wspominałam już w grudniu, że Kumoczek poważnie zachorowała [TUTAJ], a teraz w końcu zebrałam się w sobie, żeby pokrótce Wam to opisać – poniekąd także dla samej siebie, bo blog nadal jest dla mnie rodzajem pamiętnika i foto-skrawków z naszej codzienności, a Facebook ma to do siebie, że dziś jest, a jutro to już niekoniecznie. Tyle tytułem przydługiego wstępu.
Dodam jeszcze, że cała historia choroby Kumoka pojawi się na blogu w dwóch wersjach: – tej naszej codziennej emocjonalno-domowej oraz w wersji medyczno-weterynaryjnej jako informacja ku przestrodze dla wszystkich właścicieli mopsów (i nie tylko mopsów, bo takie dolegliwości mogą spotkać każdego psa i w każdym wieku).
Wszystko zaczęło się pod koniec października, praktycznie z dnia na dzień, bez żadnego ostrzeżenia i objawów “zwiastujących” nadchodzące problemy.
Zaledwie kilka dni wcześniej Kumok z Miszurkiem w najlepsze tłukły się po ryjach:
i oklepywały rączkami po pleckach:
standardowa mopsia napierdalanka każdego wieczora i poranka…
a do tego – leniwe pochrapywanie w jesiennym słońcu
słodka buzia Miszurka wtulona w miękką pupkę Kumeczka
Kumeczek cierpliwie znosi wszystkie wyrazy miłości Miszurka
zwróćcie uwagę na piękne różowe paznokietki Miszki
Kumciu uwielbia sennie wygrzewać się na słoneczku
Kumeczek w klasycznej pozie białego chlebka
jęczenie i łasowanie kanapowe :) nic nadzwyczajnego – dzień jak co dzień i dzień za dniem…
wieczorne pochrumkiwanie i senne mlaskanie mopsim dziobkiem…
A ż w końcu w nocy z 29 (czwartek) na 30 października (piątek) – ok. godz. 3.00 – Kumok gwałtownie przebudziła się z głębokiego snu, zeskoczyła z kanapy i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju, nie do końca panując nad swoimi tylnymi nóżkami: ślizgała się po podłodze, wyrzucała nóżki na boki, potykała się o nie. Wydawała się przytomna, rozpoznawała nas, reagowała na nasze głosy, ale była wyraźnie przestraszona, nie wiedziała co się z nią dzieje dzieje.
Kiedy wzięłyśmy ją na kolana, poczułyśmy, że przez całe jej ciało przebiegają pojedyncze drgawki – jakby spazmy, gwałtowne spięcia wszystkich mięśni i konwulsje idące od głowy przez tułów ku tylnym nóżkom – w seriach: 5-7 spazmów, potem ok. 10 minut przerwy i znów kolejna seria. Ponieważ te drgawko-spazmy nie ustawały, zawiozłyśmy ją na ostry dyżur do całodobowej lecznicy weterynaryjnej.
W lecznicy przy ul. Gagarina, gdzie o dziwo objawy nagle ustąpiły, stwierdzono, że drgawki i wyrzucanie kończyn najprawdopodobniej pochodzą od kręgosłupa – lekarka sugerowała, że Kumok mogła niefortunnie zeskoczyć z kanapy i doszło do przesunięcia krążka międzykręgowego. Ta wersja brzmiała dla nas całkiem logicznie, zwłaszcza, że już kiedyś Kumok miała problem z krążkiem międzykręgowym i podejrzenie spondylozy, które jednak później wykluczono. Tej nocy pani weterynarz zdecydowała, że poda jej silny zastrzyk sterydowy z deksametazonu, a następnego dnia wykonamy RTG kręgosłupa, żeby dokładnie sprawdzić, co się tam w Kumeczku dzieje. Dostałyśmy zalecenie, aby przez cały dzień ją obserwować.
Niestety po powrocie do domu – ok.4.00 – objawy powróciły ze zdwojoną mocą: drgawki znów pojawiały się seriami 5-7 spazmów co 10 minut. Przez kilka godzin siedziałyśmy na kanapie w pełnym rynsztunku, w każdej chwili gotowe do ponownego rajdu do kliniki, na wypadek… no właśnie – czego?
Kumok była cały czas przytomna i kontaktująca, choć lekko zdezorientowana i bardzo przestraszona tym, co dzieje się z jej ciałem. Dla mnie wyglądało to trochę jak atak padaczki, ale raczej „petit mal” – czyli bez typowych objawów ślinienia się, toczenia piany, niekontrolowanego wypróżniania się i utraty przytomności. No ale wetka sugerowała kręgosłup…
Drgawki Kumoka nie ustawały. Głaskałyśmy ją i uspokajałyśmy, cały czas mówiąc do niej i tuląc. Ataki trwały aż do godz.7.00 rano, kiedy to Kumok zmęczona zasnęła…
Po całej nocy widać było, że jest wymęczona…
ale – jak to Kumok, z wrodzonym sobie optymizmem i jak zwykle na przekór wszystkiemu – zachowywała się normalnie; była wesoła, przy jedzeniu standardowo grymasiła, kupka-siczku elegancko, bawiła piłeczką, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
Ponieważ dostałyśmy od wetki zalecenie, aby bacznie się Kumokowi przyglądać, zaczęłam przy okazji nagrywać filmiki telefonem, żeby – przy odrobinie (nie)szczęścia – zarejestrować niepokojące objawy i być może kolejny atak.
Jednak Kumok najwyraźniej nie miała ochoty prezentować swoich problemów zdrowotnych, więc powstało wiele dzieł filmowych obrazujących codzienne Kumocze aktywności, które wrzucam Wam poniżej:
Czy tak wygląda mops, który jeszcze kilka godzin wcześniej wydawał się być ciężko chory…?
– Dawaj osiołka, Misur!
Bo Kumok, rozumiecie, chce się pobawić ;)
a jak się już pobawi, to przez chwilę sobie poodpoczywa….
a potem chce „na rączki”… ♥
bo w objęciach Mamy jest najlepiej na świecie ♥
no ale potem znów się trzeba było pobawić – nie ma lekko:
no ja się może nie znam, ale chory pies wygląda odrobinę inaczej…
pytacie, co w tym czasie robiła Miszur.
Miszur szybko nudzi się sportem…
z dezaprobatą patrzy na ciągłe podskoki Kumeczka
woli w tym czasie poleżeć i poczytać sobie książeczkę o konikach
oraz zajmować się swoimi sprawami:
o 21:45 Kumok zaczyna z łaską konsumować swoje śniadanie, a Miszur wciąż zajmuje się czytaniem książki o konikach
Cały dzień oraz wieczór przebiegał spokojnie. Na wszelki wypadek tej nocy czuwałyśmy przy Kumoku.
I całe szczęście, bo znów doszło do podobnego napadu drgawkowego.
W nocy z piątku na sobotę – znów ok.3.00 – Kumok gwałtownie przebudziła się z głębokiego snu i zaczęła krążyć po kanapie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, próbowała się jakoś ułożyć, ale w każdej pozycji było jej niewygodnie. Była wyraźnie zaniepokojona. Po chwili znów pojawiły się pojedyncze drgawki – nieco silniejsze i wyraźniejsze niż poprzedniej nocy, spazmy obejmowały całe ciało i pojawiały się w seriach co 10 minut. Kumok była przytomna, kontaktująca, ale bardzo pobudzona i wyraźnie przestraszona. Drżenie i drgawki trwały do 6-7.00 rano, kiedy to Kumok zasnęła. Matka Zazie również. Najbardziej oczywiście zmęczył się Miszur.
[ Od kilku nocy Matka Nasza Czarownica Zazie psi z nami parufkami na kanapie i pilnuje, żeby Kumok nie miał drgafkuf padaczkowych. ale paczcie ona chyba sama ma drgawki, bo siem tak podusi kurczowo trzymie…]
następnego dnia – znów zadaję to retoryczne pytanie: Czy tak wygląda chory mops?
Kumok nie ma czasu chorować! No bo kto inny zagra w piłkę mordo-nożną?!
mój mały ukochany piłkarz
uwielbiam ten jej mały dziobek i różowy języczek!
moja najsłodsza buzia
– Masz tu Kumciu piłeczkę!
– Mama, gramy!
Mimo że wcześniej chciałyśmy czekać do poniedziałku na konsultację z Naszym Doktorem…
to już w sobotę pojechałyśmy do naszej „zaprzyjaźnionej lecznicy”, której lekarze (z „Naszym Doktorem” na czele) prowadzili i leczyli Kumoka od przeszło 6 lat.
a jak od 6 lat widzi się Kumoka 3-4 razy w miesiącu, to można go już całkiem nieźle poznać…
i wiedzieć, że to dziecko naprawdę jest bardzo dzielne i jeśli już reaguje drgawkami, to znaczy, że naprawdę dzieje się coś złego…
O tym, jak wyglądała ta oraz kolejna (poniedziałkowa) wizyta u naszych „lekarzy prowadzących” możecie przeczytać TUTAJ.
Nie będę już więcej tego komentowała, bo i tak spotkałam się z oskarżeniem o „niesłuszne pomawianie i oczernianie weterynarzy”, którzy z najwyższą starannością i profesjonalizmem wykonywali swoje obowiązki. Uhm.
za to Miszur się chętnie wypowie:
Podsumowaniem przeprowadzonej „diagnostyki” w Naszej Lecznicy było ostatecznie odesłanie nas do domu z nieprawidłowymi wynikami badań krwi
receptą na leki przeciwdrgawkowe oraz stwierdzeniem, że: „Kumok jest zdrowy, tylko za gruby. Poza tym wszystko jest w porządku, nic mu nie będzie, co najwyżej można go odrobaczyć”.
że Miszur jest gruba, to wiemy, nie da się ukryć.
ale ilekroć pytałyśmy o wagę i gabaryty Kumoka, za każdym razem słyszałyśmy, że jest idealna, silna i wysportowana
aż tu nagle – z dnia na dzień – okazała się za gruba. do tego stopnia, że jej rzekoma otyłość znalazła odzwierciedlenie w nieprawidłowych wynikach krwi (surowica lipemiczna), zaś drgawki wzięły się znikąd i w zasadzie nic nie znaczą, do widzenia.
Na szczęście nie uwierzyłam i chyba dzięki temu Kumok nadal żyje.
Po pierwsze – ataki nie ustały, mimo podawania leków przeciwdrgawkowych.
Po drugie – adnotacja laboratorium badającego próbkę krwi Kumoka dała mi do myślenia: „surowica lipemiczna”.
Otóż okazało się, że lipemia w próbce krwi oznacza:
A. poważne problemy z wątrobą
B. sytuację, kiedy pies nie jest na czczo
C. sytuację, kiedy próbka krwi była źle przechowywana
Ponieważ punkty „B” i „C” zostały wykluczone (Kumok była na czczo, a próbka została natychmiast wstawiona do lodówki), pozostawała niezbyt optymistyczna opcja A czyli poważne problemy z wątrobą.
Dlatego zdecydowałyśmy się na skonsultowanie Kumoka u innego lekarza w innej lecznicy (dzięki, Wanda! ♥)
I to był nasz szczęśliwy strzał – w sam środek tarczy.
W całodobowej klinice przy Puławskiej 509 przyjęła nas dr Ściskalska, która na podstawie ponad godzinnego(!) wywiadu na temat dotychczasowego stanu ogólnego Kumoka i objawów z ostatnich dni, poddała Kumoka dokładnej diagnostyce różnicowej: właśnie w kierunku zaburzeń pracy wątroby, choć kwestia padaczki nadal pozostała otwarta.
Ponieważ potrzebne były specjalistyczne badania krwi – m.in. na poziom amoniaku oraz test stymulacji kwasów żółciowych – zostałyśmy odesłane do laboratorium SGGW…
Odtąd poczekalnia Kliniki Małych Zwierząt przy SGGW
staje się naszą cotygodniową „stacją kontroli pojazdu” czterokołowego marki Kumok
który w przeciwieństwie do szalejącego Miszura – reprezentuje stan absolutnego zen
bo po co się bać w poczekalni przed gabinetem zabiegowym, skoro w tym czasie można sobie uciąć smaczną drzemkę?
Pierwsze wyniki badań z SGGW okazały się alarmujące. Poziom amoniaku we krwi Kumoka trzykrotnie przekraczał normę. Było już po 22.00, kiedy przesłałyśmy te wyniki smsem do dr Ściskalskiej, która poleciła nam natychmiast przyjechać z Kumokiem do kliniki:
a sama zadzwoniła do lekarzy dyżurnych, aby przygotowali dla Kumoka kroplówkę z płynu Ringera oraz Ornipuralu (leku ratującego wątrobę).
I tak rozpoczęłyśmy wielodniowe „płukanie” Kumoka kroplówkami, które trwały czasem po 4-6 godzin.
Ich celem było wypłukanie z krwi Kumoka nadmiaru amoniaku, którego źle pracująca wątroba nie była w stanie przerobić na łatwy do wydalenia mocznik.
Napady drgawkowe okazały się objawem encefalopatii wątrobowej – zaburzenia neurologicznego będącego skutkiem „zatrucia” mózgu toksynami pochodzącymi z wątroby, które przedostają się do krwi, a wraz z nią do komórek mózgu (w tym wypadku toksyną był amoniak). Skrajna encefalopatia wątrobowa może zakończyć się śpiączką i śmiercią, zarówno u zwierzęcia, jak i człowieka.
Tak wygląda mops z nocnymi napadami drgawek i trzykrotnie przekroczoną normą toksycznego amoniaku we krwi. Wystarczyło naprawdę zainteresować się stanem pacjenta i opisywanymi przez nas objawami; następnie chwilę pomyśleć, odwołując się do swojej wiedzy weterynaryjnej i doświadczenia; a następnie zlecić wykonanie specjalistycznych badań, dzięki którym można wdrożyć natychmiastowe leczenie ratujące życie psa. I to zrobiła dr Ściskalska z kliniki przy ul. Puławskiej.
Niestety nie zrobili tego panowie z „naszej zaprzyjaźnionej lecznicy” z Umińskiego – i nie ma się co oburzać, że mówię o tym otwarcie, ani tym bardziej oskarżać mnie o publiczne podważanie kompetencji i oczernianie zacnych medyków. Takie są fakty.
Jeśli chodzi o życie i zdrowie moich psów – nie liczą się dla mnie osobiste sympatie, dziwnie pojmowana lojalność czy osobliwie rozumiana dyskrecja. Przeboleję fakt, że panowie doktorzy są na mnie oburzeni, rozżaleni moją postawą i rozgniewani publiczną reakcją. Takich rzeczy nie załatwia się po cichu i w kuluarach na zasadzie: „Psssst, panowie… Spieprzyliście sprawę… Te nic nie znaczące drgawki Kumoka okazały się jednak bardzo poważną sprawą…”.
Skoro przez ostatnie 6 lat polecałam wszystkim lecznicę przy Umińskiego, namawiając znajomych i zupełnie obcych właścicieli mopsów (którzy – jako czytelnicy przygód Kumoka i Miszura – bardzo często piszą do mnie maile, radząc się w kwestiach zdrowotnych) do korzystania z usług tej przychodni, to wybaczcie, ale po takiej akcji nie mam zamiaru milczeć. I tyle.
świńskim truchtem popiernicza po trotuarze
[ – Dżemdobry siem spaństfem! Ledwo co żem oczki otforzyła, a jusz mnie do weterynarzu ponieśli… O tej porze to ja żem gram fpiłke mordo-nożno! Oburzenie miljon!!! Ja te szyskie kroprufki rozszarpiem ich moimi kszywymi zompkami wielkości ziarenek ryżu!!!! ]
Tymczasem w klinice przy Puławskiej trwało codzienne przepłukiwanie krwi Kumoczka – nie przesadzę, pisząc, że lekarze dwoili się i troili, żeby zapewnić jej najlepszą opiekę
siedziałysmy pod kroplówkami dzień w dzień (noce także) po wiele godzin, a Kumok bez przerwy była przez nich doglądana
(a to kroplówka leci za wolno, a to za szybko; a to Kumok zaczyna nagle ziać, a to się trząść; itp itd)
Kumuś z dumą prezentuje przyznaną mu (w formie pirackiego bandaża) odznakę dzielnego pacjenta…
siedząc w poczekalni Kumok ma szalone powodzenie u płci przeciwnej. Niestety jest nieskora do odwzajemniania afektów.
Reguły są u niej proste: „albo gramy w piłkę, albo spierniczaj w podskokach!”
W procesie leczenia i zdrowienia Kumoczka główną rolę odgrywa Miszurek
która dzielnie i wspaniałomyślnie po raz pierwszy w życiu zostaje ZUPEŁNIE SAMA W DOMU
i zamiast w rozpaczy demolować nasz lokal mieszkalny – spokojnie idzie sobie w kimę.
Nie zabieramy jej do kliniki, bo próbuje tam wszystkich rozszarpać – zwłaszcza upodobała sobie zawodników wagi ciężkiej, którym skacze do gardeł z jazgotem godnym kombajnu zbożowego marki Bizon.
oto nasz Misiaczek – najmłodsze dziecko w rodzinie :)
Kumok pociesza Misiaczka, że wcale nie jest tak fajnie:
kroplówka jest strasznie męcząca, ale Kumoczek za każdym razem znosi ją bardzo dzielnie
i stara się po prostu spać…
Syd w przerwach między trzymaniem Kumoka na kolanach – usiłuje pracować
przerwa na chrupka!
nocna edycja kroplówki – Kumciu próbuje spać, ale z oddziału szpitalnego dobiega rozpaczliwy szczek psiaka, którego w żaden sposób nie da się uspokoić…
Po powrocie do domu Kumok natychmiast uderza w kimono – nasze Mapeciątko odpoczywa po kolejnym wielogodzinnym „płukaniu wątroby”
a jak już odpocznie…
to standardowo zaczyna się drzeć na wszystko i wszystkich, dokazywać i rozkazywać – nawet swojej piłeczce!
potem musi pomóc Mamie w gotowaniu
oraz zatwierdzić smaki wszystkich potraw:
no a potem zająć się Miszurkiem…
bo Miszurek jest bardzo stęskniona….
sami zobaczcie…
– Kumecek…
– Czoo…?
– Koham ciem!
– Ciho! Wiem…
Kumeczek dużo śpi
i dużo odpoczywa
żeby rano mieć siłkę do bawienia się
oraz do jeżdżenia z matkami na konsultacje do kolejnych weterynarzy…
W obliczu wciąż rosnącego poziomu amoniaku – pojawiło się podejrzenie wady anatomicznej: zespolenia wrotno-obocznego żył wątroby (tzw. shunt) czyli brak zamknięcia naczynia krwionośnego, które w życiu płodowym łączy szczeniaka z łożyskiem matki, a po narodzinach samoistnie zamyka się. Jeśli na skutek wady anatomicznej to naczynie nie zamknie się, to dochodzi do przenikania do krążenia substancji pokarmowych z jelit, hormonów oraz toksyn. Shunt jest leczony operacyjnie, ale ten skomplikowany zabieg nie zawsze kończy się sukcesem.
Na szczęście w przypadku Kumoka hipoteza została szybko wykluczona: wyniki testu stymulacji kwasów żółciowych wyszły prawidłowo, a konsultująca nas w klinice przy Puławskiej świetna radiolog – dr Kosiec-Tworus na podstawie USG dopplerowskiego (przepływowego) całej jamy brzusznej, nie stwierdziła żadnych nieprawidłowości – ani anatomicznych, ani krążeniowych – w żadnym z organów.
Mimo braku widocznych zmian w wątrobie nadal nie było wiadomo, skąd u Kumoka tak wysoki poziom amoniaku zatruwającego cały organizm i niszczącego układ nerwowy
Kumok cały czas dostawała 45mg Luminalu (fenobarbitalu) dziennie podzielonego na 2 dawki co 12h – ataki drgawkowe ustąpiły, ale weterynarze nadal nie mieli pojęcia, jak zapobiec dalszym objawom encefalopatii wątrobowej
Wraz z wdrożeniem leczenia kroplówkami i Ornipuralem, zaczęłyśmy podawać Kumokowi preparaty wspomagające wątrobę (m.in. Hepatiale Forte, mielony Ostropest)
oraz karmę weterynaryjną Royal Canin Hepatic o znacznie obniżonej zawartości białka oraz miedzi – stosowaną właśnie przy encefalopatii wątrobowej oraz chorobie spichrzeniowej wątroby.
pokłute łapki i wymęczone żyłki Kumusia
Po 10 dnia codziennego „płukania” kroplówką z Ornipuralem, jeszcze raz zbadałyśmy poziom amoniaku we krwi Kumoka.
Wynik: 38 !!! Udało się!
Niebezpieczeństwo encefalopatii wątrobowej i ataków padaczkowych wydawało się być zażegnane,
a dawka Luminalu została zmniejszona do 30mg na dobę w 2 dawkach.
Wydawało się, że odtąd wszystko będzie już dobrze.
Z tej radości kupiłyśmy Kumokowi nowe wdzianko „Króla Dzielnicy” ze złotym łańcuchem dresiarsko-blacharskim
Jednak nasza radość trwała krótko, bo po objawach typowo drgawkowych –
pod koniec listopada pojawiły się ataki, które wyglądały dokładnie tak, jak na poniższym filmiku, który znalazłam na youtube:
Ataki pojawiają się w czasie głębokiego snu i poprzedzone gwałtownym wybudzeniem się oraz lekką dezorientacją, a polegają na nagłym wysztywnianiu całego ciała z głową nienaturalnie odwiedzioną do tyłu, wyprostowanymi na sztywno przednimi łapkami oraz szczękościskiem i wokalizacją w formie przeraźliwego, niekontrolowanego krzyku/płaczu/wycia – dokładnie tak jak na powyższym filmiku, tylko u Kumoka atak trwa nieco dłużej.
Początkowo sądziłyśmy, że tego rodzaju ataki związane są z przeziębieniem i infekcją górnych dróg oddechowych oraz odwieczną tendencją Kumoka do zapowietrzania się (z typowym szczękościskiem) – że po prostu w czasie głębokiego snu następuje typowy dla niej bezdech, a gdy ten utrzymuje się zbyt długo, Kumok zaczyna panicznie łapać oddech, dostaje szczękościsku i przytyka się, tak jak robiła to do tej pory. Ale zdecydowanie niepokoiła nas ta wokalizacja, która była przeraźliwym i niekontrolowanym “płaczem” Kumoka.
W czasie ataku natychmiast przystępowałyśmy do prób “reanimacji” jakie zwykle stosowałyśmy podczas ataku zapowietrzania się Kumoka – czyli: rozchylanie drewnianą szpatułką zaciśniętych szczęk i wyciąganie języka, odblokowywanie palcami zassanego podniebienia miękkiego, stawianie na czterech łapach, oklepywanie po pleckach i uciskanie przepony w pozycji stojącej. Po kilkunastu sekundach atak mijał, a Kumok – po chwili lekkiego oszołomienia – zaczynała zachowywać się normalnie;, zmieniała pozycję i ponownie układała do snu, albo szła się napić, a nawet poturlać swoja piłeczkę.
W ciągu kolejnych 2 tygodni Kumok została przebadana przez weterynarzy różnych specjalizacji z Kliniki przy Puławskiej i naprawdę byłyśmy pod wrażeniem ich zaangażowania i profesjonalizmu. Cierpliwie i wyczerpująco odpowiadali na wszystkie nasze pytania i wątpliwości, nie lekceważąc żadnego z naszych – nawet najbardziej paranoicznych – podejrzeń i opisów chorób „wyczytanych w internecie”. Żaden z nich nie dość, że nie powiedział – to nawet nie zasugerował – że przesadzamy, że „wszystko jest w porządku i to normalne, że pies miewa drgawki”.
Wręcz przeciwnie! Cały czas czułyśmy, że zależy im (co najmniej tak samo jak nam), aby poznać podłoże niepokojących objawów Kumoka. Poziomu amoniaku we krwi – mimo podawania leków ratujących wątrobę, suplementów i karmy Hepatic – w kolejnym badaniu znów przekroczył normę, tym razem dwukrotnie. Byłyśmy załamane.
Cały czas szukając przyczyn coraz bardziej dramatycznych objawów Kumoka, przedyskutowałyśmy z dr Ściskalską i innymi specjalistami niemal wszystkie możliwości: od zaburzeń metabolicznych, przez niedoczynność tarczycy, choroby kory nadnerczy, choroby odkleszczowe i pasożytnicze, miastenię, chorobę Meniera, itp.
Dr Sztechman wykonała dokładne badanie kardiologiczne oraz echo serca, które nie wykazało żadnych wiekszych nieprawidłowości, prócz typowo mopsiego obrazu serca: „Łagodny przerost mięśnia sercowego wolnej ściany prawej komory. Łagodne zmiany zwyrodnieniowe na płatkach zastawki mitralnej, bez niedomykalności mitralnej”.
Niestety żaden z weterynarzy – pomimo formułowania różnych podejrzeń diagnostycznych – nie chciał jednoznacznie wykluczyć kwestii padaczki, co raczej nie napawało nas optymizmem. Wkrótce jednak okazało się, że może być jeszcze gorzej. Dużo, dużo gorzej.
Neurolog, dr Olkowski, po dokładnym zbadaniu odruchów neurologicznych Kumoka stwierdził, że „bardzo nie lubi takich objawów u mopsów” i bez rezonansu magnetycznego nie może wykluczyć u Kumoka… zapalenia mózgu.
I to był moment, kiedy po prostu osunęłam się na ziemię i nie potrafiłam powstrzymać rozpaczy. Bo zapalenie mózgu przeważnie jest dla mopsa wyrokiem bez odwołania. Niestety byłam świadkiem dwóch takich przypadków – obu zakończonych szybko i tragicznie.
Wykonanie rezonansu magnetycznego u mopsa nie należy do zabiegów bezpiecznych, ponieważ musi odbywać się w narkozie ogólnej, co przy mopsiej skłonności do komplikacji anestezjologicznych niesie ze sobą spore ryzyko. Dylemat – robić rezonans czy nie robić? Jeśli to zapalenie mózgu, to i tak nie mamy większych szans na pozytywny finał. Jeśli padaczka, to albo spowodowana guzem mózgu albo idiopatyczna – czyli taka, której przyczyny pozostają nieokreślone, a obraz mózgowia pozostaje niezmieniony. No więc ryzykować tę narkozę czy czekać na rozwój wydarzeń? ….
A wydarzenia zdecydowanie przyspieszyły :(
u Kumoka stwierdzono w tak zwanym międzyczasie zapalenie płuc z wysiękiem do opłucnej, w tak zwanym „drugim międzyczasie” Miszur zaliczyła rozstrój nerwowy (z koniecznością podawania antydepresyjnej klomopraminy) oraz głębokie zapalenie skóry na skutek obniżonej odporności sposodowanej stresem (kilka tygodni leczenia antybiotykiem) . Do tego nasz ukochany 15-letni Saab został w centrum Warszawy roztrzaskany przez dwa inne samochody, które w nas wjechały. Saabuś niestety musiał iść do kasacji, a my zostałyśmy bez autka, z poobijanymi kręgosłupami, złamanymi sercami i chorymi mopsami. Oraz rosnącymi długami.
W takiej właśnie atmosferze zastało nas Boże Narodzenie.
Ludzie lubią zadawać sobie egzystencjalnie napuszone pytania, typu: kto jest Twoim autorytetem? Kto wywarł największy wpływ na Twoje życie? Kto jest dla Ciebie wzorem? … Jasne, chętnie odpowiem: Otóż moja mopsica, Kumok. Serio. Bez dwóch zdań. Od ponad 6 lat jest moim autorytetem, moim wzorem, moim duchowym przywódcą. Nikt nigdy, żaden z ludzi, nie dał mi takiego wycisku psychiczno-emocjonalnego i ostrej szkoły przetrwania, ucząc mnie zarazem trudnej sztuki miłości, cierpliwości, odpowiedzialności i cudownego cieszenia się drobnostkami codzienności. Żadem psycholog, żadna terapia, żadna wyznawana ideologia czy wiara nie dała mi tego, co każdego dnia daje mi Kumok, wypełniając moje serce po brzegi miłością i radością. Jasne, że Miszur też, ale Kumok to mój pierwszy pies, moja pierworodna córka.♥ Jeśli macie psa, dobrze wiecie, o czym mówię. Jesteście prawdziwymi szczęściarzami! Tyle chciałam Wam powiedzieć w ten wigilijny poranek. Wesołych Świąt!
W wigilijny poranek z obłędem w oczach jeździłam po Warszawie, szukając dla Kumoka nowego leku przeciwdrgawkowego o nazwie Keppra (leviracetam) – zdobyłam go dzięki pomocy i zaangażowaniu facebookowych znajomych (Anna Maria, dziękuję ♥).
Święta spędziłyśmy po cichu, we cztery – Zazie, Syd, Kumok i Miszur –
w naszym ukochanym ochockim mieszkaniu pod kolorowo rozświetloną choinką.
Było cudownie i wzruszająco, ale strasznie słodko-gorzko-smutno. Wiecie jak to jest.
Kumok asystowała Mamie przy gotowaniu potraw wigilijnych
bo przecież Mama by sobie sama nie poradziła…
potem jeszcze trzeba było nakryć do stołu
bo z Miszura taki nieużytek, że nic nie pomoże…
Tuż po świętach pojechałyśmy na SGGW na kolejny test poziomu amoniaku.
Skurwysyn ani drgnął, norma przekroczona dwukrotnie. Na szczęście zainteresowało się naszym przypadkiem dwoje lekarzy z SGGW: dr Jarzębski i dr Biel.
Doktor Jarzębski zalecił nam wykonywanie kroplówek w domu
co 2 dzień Kumok dostawała podskórnie 200 ml soli fizjologicznej z dodatkiem 2 ml Ornipuralu.
Doktor Biel dodatkowo wprowadziła leczenie preparatami jeszcze intensywniej regenerującymi wątrobę: Zentonilem (200 mg na dobę) i Ursocamem (120 mg na dobę), a także zaleciła podawanie Kumokowi 2x dziennie Metronidazolu (leku zabijającego bakterie beztlenowe produkujące amoniak w jelicie grubym) oraz Laktulozy – płynnego preparatu, który przyspiesza wydalanie stolca, zapobiegając jego zaleganiu i wchłanianiu amoniaku przez ścianki jelita.
Po tej kuracji poziom amoniaku u Kumoka spadł do… 4. Słownie: czterech jednostek.
Dzień przed Sylwestrem pojechałyśmy jeszcze na dodatkową konsultację kardiologiczną do dr Nizołka
Który po badaniu serca i wysłuchaniu naszego opisu ostatnich objawów (wysztywnienie przednich łapek, spazmatyczne wygięcie ciała i odchylenie głowy oraz przeraźliwy pisk) stwierdził u Kumoka objawy ostrego niedokrwienia ośrodkowego układu nerwowego (tzw. zespół Morgagni-Adams-Stokesa).
Nie wykluczając padaczki i reszty problemów neurologicznych sugerowanych przez dr Olkowskiego, dr Nizołek zalecił konsultację chirurgiczną u prof. Galantego celem oceny drożności górnych dróg oddechowych i ewentualnej kwalifikacji do zabiegu operacyjnej korekty podniebienia miękkiego. Żeby było ciekawiej – Kumok miała już wykonane 2 (dwa) takie zabiegi wraz z podcięciem skrzydełek nosowych. Operacje były robione w naszej dotychczasowej „zaprzyjaźnionej lecznicy. Pozostawię to bez komentarza.
Szansą na złagodzenie objawów ostrego niedokrwienia OUN jest tlenoterapia, więc jeszcze tego samego dnia wypożyczyłyśmy koncentrator tlenu. Kiedy po raz pierwszy włączyłam tę maszynę i usłyszałam jej dźwięk, rozpłakałam się z przerażenia.
Dzisiaj już kocham ten ssący odgłos pompy tłoczącej życiodajny gaz. Naprawdę pomaga.
Sylwestra spędziłyśmy po cichu i we cztery. Czyli najlepiej ♥
Kumok była przeszczęśliwa :)
a Miszurek jeszcze bardziej.
Nowy Rok mopsiczki przywitały leniwie
zbierając siły do kolejnych przygód
oraz codziennego targania piłeczki
No i najważniejsze – w styczniu trafiłyśmy do cudownego psiego Doktora House’a – dr Pawła Rabiegi, który jeszcze raz przeanalizował wszystkie objawy, wyniki badań i parametry diagnostyczne Kumoka.
No i okazało się, że mamy naprawdę wyjątkowe dziecko z rzadką wadą genetyczną, zaburzającą prawidłowy przebieg cyklu ornitynowo-mocznikowego w wątrobie – wyleczyć się tego nie da, ale przy zachowaniu ścisłych reguł i odpowiednim leczeniu objawowym, da się z tym żyć :)))
O naszej chorobie napiszę więcej w kolejnej notce! :)
strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Obserwuj Mopsiki Zazie:
[…] Dalej było już tylko ciekawiej: niezliczone ilości badań, konsultacji, diagnoz, hipotez… (⇒TUTAJ) […]
[…] weterynaryjnej. O naszych ostatnich „przygodach zdrowotnych” pisałam TUTAJ oraz TUTAJ. No cóż, takie egzemplarze nam się trafiły i robimy wszystko, aby sprostać ich wymaganiom […]
Zbieranie życiowej mądrości, tfu, tfu, niech ją cholera, i ćwiczenie życia na własnej dupie, za przeproszeniem.
Co nas nie zabije… i tak dalej.
Nikomu nie życzę.
Wzruszyłam się tą relacją. Przypomniały mi się lata walki o życie mojego nieżyjącego już Pierrota, czarnego mopsa z wieloma wadami wrodzonymi. Miał identyczne drgawki co ten psina na filmiku, szczękościsk, sztywniał, dziwnie krzyczał, ale nieświadomie i przelewał się przez ręce. Na podstawie badań doktor Dobrzyński (SGGW) stwierdził u niego padaczkę i Pierre był na lekach przeciwpadaczkowych (i nie tylko) do końca swoich dni.
Całe nasze rodzinne życie było restrykcyjnie podporządkowane Pierrotowi: na wakacje jeździliśmy tylko w Polsce, żeby go móc ze sobą zabrać i nie zmęczyć wysokimi temperaturami południowej Europy. Dzięki mojej pracy nigdy nie spędzał w domu samotnie wielu godzin.
Niestety dobry weterynarz to taki, który sprawdza się w sytuacjach beznadziejnych i dramatycznych, czyli takich, w jakich znalazła się Kumok, czy kiedyś mój Pierre, a nie przy okazji szczepienia, czyszczenia uszu czy obcinania pazurów..
Ja mam zaufanie tylko do tych weterynarzy, którzy uratowali mojego psa podczas gdy inni, rozkładając ręce, stawiali mu diagnozę śmierci. Mogę im śmiało zagrać na nosie: mój Pierre żył 13 lat i 23 dni. Myślę, że to dla bardzo schorowanego psa niezwykle dużo..
Brawo Olgo dla Was za ograniczone zaufanie do weterynarzy na Umińskiego, którzy zwyczajnie zabiliby Wam Kumoka.
Łza mi się zakręciła przy czytaniu tej historii…
” weterynarzy różnych specjalizacji z Kliniki przy Puławskiej i naprawdę byłyśmy pod wrażeniem ich zaangażowania i profesjonalizmu. ”
Potwierdzam.
Nie mam psa ale mam kota i wiem co piszesz o tym przewodnictwie duchowym – popieram :D wyznaję wiarę w zwierzęta :D
I też nie uznaję tego przemilczania błędów – o błędach należy mówić głośno i wyraźnie.
Życzę dużo sił, konsekwencji i oczywiście zdrowia!
Też leczę psa Kepprą, niestety u nas nie działa, jak żaden inny lek przeciwpadaczkowy.
Trzymajcie si dzielnie! Baaaardzo Was wszystkie lubie i zycze przepedzenia chorobska. Nie moge sie opanowac, zeby nie podzielic sie refleksja – Kumoczek jest z twarzy (z profilu) bardzo podobny do liszki! Bardzo. Mam nadzieje, ze liszki nie sa Wam wstretne.