Większość moich notek odchudzaniowych powinnam chyba zaczynać słowami: “Ja, co prawda, nie jestem dietetyczką, ale moim zdaniem…” – i tu następowałaby litania pytań, wątpliwości, często nawet zarzutów odnośnie diet układanych przez „specjalistki od żywienia i odżywiania”, które obserwuję na rozmaitych forach dyskusyjnych czy grupach facebookowych, gdzie dziewczyny, wspierając się nawzajem w odchudzaniu, udostępniają sobie także jadłospisy dietetyczne sporządzane przez „profesjonalistów”. Czytam je zawsze uważnie, ciekawa, czy aby mój sposób odżywania znacząco odbiega od aktualnie obowiązujących trendów dietetycznych w naszej szerokości geograficznej. I niestety wiele razy okazuje się, że owszem – i to bardzo.
Daleka jestem od wmawiania komukolwiek, że jedyną słuszną dietą jest żywienie bezglutenowe, bezcukrowe i bezlaktozowe – tak samo, jak nie kupuję tego, że tylko i wyłącznie weganie mają patent na zdrowe życie, a raw food to najlepsza opcja pod słońcem. Absolutnie nie. Uważam, że każdy dla siebie jest w stanie znaleźć optymalną dietę, na której z powodzeniem będzie gubił kilogramy.
Mój opór i zastrzeżenie budzi jednak włączanie do zdrowej odchudzającej diety – przez „certyfikowane specjalistki od odchudzania” – produktów wysokoprzetworzonych, sztucznie dosładzanych i zawierających puste węglowodany.
Jeśli czytam jadłospis ułożony dla osoby naprawdę otyłej (typu 120kg), mającej do zrzucenia kilkadziesiąt kilogramów, dla której zrzucenie wagi jest absolutną koniecznością, jeśli chce odzyskać zdrowie i siły – i widzę w nim produkty typu: pełnoziarnista bułka, serek homogenizowany Danio, dosładzany jogurt truskawkowy, wędlinę pełną konserwantów czy pszenny makaron, to przepraszam, ale… ch*j jasny mnie strzela.
“Ja, co prawda, nie jestem dietetyczką, ale moim zdaniem…” – w odchudzaniu chodzi przede wszystkim o zmianę nawyków żywieniowych, przeformułowanie relacji otyłego delikwenta z jedzeniem i gruntowną zmianę jadłospisu, bez stosowania półśrodków typu: bułka pełnoziarnista zamiast dmuchanej kajzerki czy hamburgera, makaron al dente zamiast rozgotowanej kluchy czy pierogów ze skawarkami, czy truskawkowy deserek zamiast macdonaldowego szejka, ale – nie oszukujmy się! – to nie jest żadna rewolucja w jadłospisie, tylko dyskretne przesuwanie granic pomiędzy większym a mniejszym złem.
Jeśli w diecie zabieramy naszemu organizmowi lwią część dotychczas dostarczanych kalorii, to w zamian musimy mu dostarczyć prawdziwie odżywcze i czyste produkty, które go wzmocnią i pobudzą do wzmożonej aktywności fizycznej. Dlatego nie rozumiem umieszczania w dietetycznych jadłospisach węglowodanów prostych pełnych “pustych kalorii” (typu pieczywo, makaron, ziemniaki, biały ryż), które z powodzeniem – jeśli ktoś naprawdę nie potrafi się obejść bez “wypełniaczy żołądka” – można zastąpić zdrowymi kaszami lub po prostu większą ilością warzyw.
Nie rozumiem też umieszczania w jadłospisie sklepowych wędlin, w których – jak dobrze wiemy – prawdziwe mięso stanowi zaledwie “-dziesiąt” procent z ogólnej brei konserwantów, wypełniaczy i sprytnie wpompowanego tłuszczu.

źródło: czytajsklad.com
Oczywiście mam świadomość, że wszystko jest kwestią “zasobności portfela” – spoko, mnie też nie stać na kupowanie szynki parmeńskiej – ale zamiast oślizgłych wędlin i reszty besos-badziewia można przecież kupić pierś z indyka (nie kurczaka!) i w ziołach upiec ją w piekarniku, serwując potem w plastrach jak szynkę. Nawet na tej cholernej pełnoziarnistej bułce, jeśli ktoś nie potrafi bez niej żyć.
Kolejna sprawa – dlaczego w diecie „pacjentów dietetycznych” pojawiają się cukrowe bomby typu jogurty owocowe czy inne serko-deserki-Danio?! Akurat o szkodliwości produktów mlekopodobnych ( z samym mlekiem na czele!) szykuję osobną notkę, ale jeśli ktoś naprawdę nie obejdzie się bez codziennej dawki laktozy, to przecież istnieje kefir czy maślanka.

A jeśli koniecznie ma być owocowo, to lepiej wrzucić sobie garść prawdziwych pokrojonych owoców, zamiast polować na skrawek zdechłej truskawki dryfujący w morzu cukru Activii czy Jogobelli, w których białka i wapnia jest tyle, co kot napłakał. Nad rozlanym mlekiem.
Ja wiem, że piszę tu rzeczy (dla Was!) banalne i oczywiste, ale – jak się okazuje – wiele pań dietetyczek z Warszawy, Poznania, Tczewa czy Kurozwęk nadal pakuje w swoich pacjentów kilogramy cukru, chemii i konserwantów pod egidą zdrowego dietetycznego odżywiana. Dlaczego?!
Bo ten czy inny koncern spożywczy gwarantuje im darmowe warsztaty zakończone certyfikatem “Starszego Specjalisty ds. Wciskania Kitu”? Bo stawia im w gabinetach szafę z darmowymi herbatkami na przeczyszczenie czy suplementami na poskromienie apetytu? Naprawdę, nie kumam podejścia typu: “Ryby są zdrowe, proszę jeść pangę”.
Jasne, że teraz to sobie mogę zgrywać mądrą – po latach kupowania jogurtów “regulujących przemianę materii”, dietetycznych wersji produktów (niskosłodzonych i napakowanych chemią – typu light i slim) czy innych ersatzów jedynie udających zdrową żywność – ale naprawdę nóż mi się w kieszeni otwiera na widok tych “profesjonalnie (i za ciężkie pieniądze) ułożonych diet”, podczas których laski płaczą, że albo nic nie chudną; albo że nawet i chudną, tylko – nie wiedzieć czemu – wypadają im włosy i nie mają na nic siły.
Na szczęście ich dietetyczki od razu spieszą z pomocą, proponując im rozmaite suplementy, koktajle oraz przyspieszacze i spalacze, które zupełnym przypadeczkiem stoją na reklamowym ekspozytorze w ich gabinecie.
Ja rozumiem, że młody jęczmień, spirulina, chlorella, jagody goi i acai brzmią o wiele lepiej niż warzywa, owoce, jajka, kasza i chude mięso, ale…
Gdybyśmy jednak mimo wszystko zadbali o pojawienie się w naszej diecie tych prostych, podstawowych źródeł substancji odżywczych, które dzień po dniu wzmacniałyby nasz organizm, to nie musielibyśmy suplementować się kolejnymi super-foods, których zadaniem byłoby uzupełnienie niedoborów, na które sami się najpierw naraziliśmy, jedząc bezwartościowe produkty.
Więc tak, wkurzam się, że próbując wyjść z jednego matriksu żywieniowego, często wpadamy w ten drugi – dietetyczny, który nie tylko wysysa z nas kasę, ale i resztki sił do walki o własne zdrowie i figurę.
Przemysł spożywczy jest największym biznesem, największym kłamstwem i największym zagrożeniem naszych czasów – że się tak patetycznie wyrażę. I nie przesadzam, mówiąc, że kiedy wchodzę do zwykłego sklepu spożywczego na warszawskiej Ochocie, Mokotowie czy Ursynowie – widzę 99,9% produktów, których nie mogę jeść.
Pewnie dlatego jestem taką sfrustrowaną złośliwą małpą plująca jadem na kochane przez wszystkich owocowe jogurciki z kulturami przyjaznych uśmiechniętych bakterii :)
Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu
Zdobylam ksiazke dr Beck!cale 4.50 na allegro:).
Slabo ostatnio u mnie z MB ale sie nie poddam!
Badania krwi w normie.Nie mam anemii,tarczyca ok ,b12,ferrytyna…
Co u ciebie Zazie?Zagladam na bloga ale straszna tu cisza…Jak sobie radzisz?wspolpracujesz z dr Beck?
Pozdrawiam.
Jak ci idzie Zazie?
Ciekawa jestem jak twoja waga.
Ja dzis mam wizyte u doktora. Na szczescie czuje sie ok ale badania krwi zrobie.Nadal dietkuje ale jak czuje sie bardziej glodna to jem troche wieksze porcje.Lykam wit. D,B12,spiruline i magnez,pije proszek Langsteinera.
Masz racje.W najbardziej aktualnych programach ,najbardziej topowi dietetycy ciagle wciskaja,ze 5 posilkow w ciagu dnia to najlepsza opcja zeby nie byc glodnym….tymczasem jem 3 i nie odczuwam glodu -w przeciwienstwie do czasow gdy jadalam 5 a na drugie sniadanie dietety proponowal croisanta z dzemem…Ciezko bylo sie przestawic ale teraz nie spedzam calego dnia w kuchni lub na zakupach spozywczych.
A w tv pelna manipulacja,wciskaja nam tyle cukru ile sie da.Chca nas uzaleznic i miec pewnego klijenta!
apropos biznesu żywieniowego jak widzę kolejne – nie ma wielkanocy bez kinder i cudowego rodzinnego obiadu bez coli to mnie telepie
Popieram powyższe w całej rozciągłości. Znaleźć mądrą dietetyczkę jest trudniej niż igłę w stogu siana:) Dlatego wskazane posiłkowanie się rozumem własnym:) Tudzież lekturą Twojego bloga:))
Bela, ale nawet najmądrzejsza dietetyczka nie siedzi w naszej skórze i nie jest w stanie przewidzieć, jak zareaguje nasz organizm na tę czy inną dietę lub drastyczną zmianę żywienia.
Myślę, że wyznacznikiem dobrej dietetyczki jest to, czy potrafi nas słuchać, wspierać i w razie konieczności na bieżąco modyfikować naszą dietę tak, abyśmy dobrze się na niej czuli – no i gubili kilogramy.
My natomiast musimy słuchać własnego organizmu i nie zgrywać bohatera, podczas gdy faktycznie to przymieramy głodem i ledwo powłóczymy nogami, bo takie „kłamstewko” szybko wyjdzie na jaw i obróci się przeciwko nam, a my – nie dość, że osłabimy organizm, to jeszcze narazimy się na efekt jo-jo.
Każdy ma swój własny metabolizm, własne tempo chudnięcia i indywidualne zapotrzebowanie na substancje odżywcze, więc żaden dietetyk nie powinien przykładać jednej sztancy do wszystkich swoich pacjentów i wmawiać im, że schudną, bo pani Kowalska i pan Nowak bardzo sobie chwalą tę dietę.
Ja sama znam osoby, które bez efektu jo-jo i bez uszczerbku na zdrowiu schudły na dietach, na które ja sama nigdy bym się nie zdecydowała, bo uważam je za absurdalne (np. dieta optymalna dr Kwaśniewskiego) – ale okazuje się, że są organizmy, które świetnie funkcjonują na żywności, która dla mnie jest nie do przyjęcia ;)
Zazie, a dlaczego indyk zamiast kurczaka? A kurczak ekologiczny może być? Taki naprawdę ekologiczny – kury mojego teścia żyją z tego, co udziobią na podwórku:-)
Banga, już wyjaśniam – ponieważ pisałam ogólnie: o podstawowych produktach spożywczych z osiedlowego sklepu czy hipermarketu (a nie o żywności eko, organic i bio) – poczyniłam następujące uogólnienie: większość drobiu dostępnego w zwykłych sklepach nie pochodzi z tzw. chowu zagrodowego (czyli bez wspomagaczy, hormonów, antybiotyków, itp), tylko ze zwykłych ferm drobiu – i w takim wypadku znacznie bezpieczniej jest kupować mięso indyka, który jako gatunek jest o wiele bardziej odporny na choroby niż kurczak, który musi być intensywnie szprycowany syfem i hormonami.
Natomiast kurczak – hodowany zagrodowo, naturalnie, łażący po podwórku i dziobiący ziarno – jest milion razy bardziej zdrowszy niż przeciętny indyk, ale niestety jego ilościowy udział w rynku mięsa drobiowego jest minimalny i ma dosyć wyśrubowaną cenę. Jeśli masz możliwość jedzenia jajek i drobiu z naturalnego tradycyjnego chowu to tylko pozazdrościć! :) Smacznego!
Witaj.
Od pewnego czasu mam problem z brakiem okresu i wypadajacymi wlosami.Moja opiekun MB twierdzila,ze dieta nie jest niedoborowa i moj problem nie ma z nia zwiazku.Od kilku miesiecy jestem wegetarianka-moze to przyczyna tych problemow?
Suplementuje B12 i D3.
A jak twoje samopoczucie?Nie jestes oslabiona?
Dodam,ze waze 63.7 przy 174cm wiec do niedowagi jeszcze sporo…
Hej, bardzo zaniepokoił mnie Twój komentarz i chciałabym Cię przestrzec – NIE UFAJ BEZKRYTYCZNIE DIETETYCZCE, ona nie jest lekarzem i nie zna Twojego organizmu! Symptomy, o których piszesz (wypadanie włosów i brak okresu) są bardzo poważne!!! I mogą być sygnałem, że wybrana dieta jest bardzo niekorzystna dla Twojego organizmu. Uważam, że właśnie w zmianie sposobu odżywiania należy upatrywać przyczyn Twojego stanu! Możesz mieć ciężką anemię i niedobór podstawowych składników mineralnych. Brak okresu świadczy o problemach hormonalnych, które mogą wynikać z szybkiej utraty dużej ilości tkanki tłuszczowej, która u kobiet odpowiada za produkcję estrogenów. Moim zdaniem powinnaś natychmiast zgłosić się do lekarza i wykonać podstawowe badania (morfologia + biochemia krwi + oznaczenie poziomu ferrytyny i hormonów).
Nie wierzę w zapewnienia dietetyczki, że dieta nie ma nic wspólnego z Twoimi objawami!
Ja podczas pierwszej edycji odchudzania z MB miałam lekką anemię (której nigdy wczesniej nie miałam), więc teraz podczas odchudzania obowiązkowo suplementuję witaminy i minerały, a jeśli czuję się osłabiona, to natychmiast zwiekszam porcje jedzenia z jadłospisu. Dieta dietą, ale przede wszystkim trzeba słuchać swojego ciała, a Twoje jak widać daje Ci bardzo wyraźne sygnały, że dzieje się z nim coś niedobrego.
Zrobie badania-masz racje.
Moja opiekun jest doktorem wiec sadzilam,ze wie o czym mowi.
Wiele dziewczyn ma podobne problemy po odstawieniu miesa.(tak czytalam w necie).
Dzieki za pomoc.
… tyle kasy zabulilam za MB rowniez dlatego zeby poprawic swoje samopoczucie,zdrowiej zyc…a tu klops.To mial byc super zdrowy sposob odzywiania.
Nie będę własną piersią bronić Metabolic Balance, bo nie mam w tym żadnego interesu. To że chwalę sobie ten program wynika tylko i wyłącznie z mojego pozytywnego doświadczenia z MB. Natomiast znam przypadki osób, na które ta dieta nie podziałała aż tak spektakularnie jak na mnie. Czy to jest zarzut? Nie wiem. Na tej samej zasadzie: lek antydepresyjny, który pomaga mojej znajomej, na mnie zupełnie nie działa. I tyle.
Tak więc nie będę Cię przekonywać, że Metabolic Balance jest w Twoim przypadku bez winy, bo wcale tak nie uważam. Natomiast o wiele bardziej ciekawi mnie kwestia Twojego wegetarianizmu, bo sama miałam wiele lat temu problem, kiedy zrezygnowałam z jedzenia mięsa. Co nie znaczy, że jestem przeciwniczką wegetarianizmu – wręcz przeciwnie! Zazdroszczę tym, którzy czuję się świetnie i zdrowo, nie jedząc mięsa. Uważam natomiast, że decyzja dotycząca wegetarianizmu/weganizmu powinna być poprzedzona dokładną analizą stanu zdrowia danej osoby.
No i podstawowa sprawa – trzeba SŁUCHAĆ SWOJEGO ORGANIZMU niezależnie od wytycznych dietetyka czy zaleceń lekarza – bo to my jesteśmy najbliżej własnego ciała i jego codziennego funkcjonowania, a nawet najlepszy specjalista nie jest nieomylny.
Na wegetarianizm zdecydowalam sie 2-3 miesiace przed rozpoczeciem MB poniewaz uwazalam,ze mieso jest „naszprycowane”chemia i tak bedzie zdrowiej.Nie mialam i nadal nie mam problemu z niejedzeniem miesa,zupelnie mu go nie brakuje.Jem duzo ryb,jajek…tylko ten brak okresu i slabsze wlosy daly mi do myslenia.teraz nie wiem czy to „zasluga” MB czy odstawienia miesa.Dzis umowie sie z lekarzem,mieszkam w UK -zobaczymy jak to tu przebiega,pewnie lekarz skierowanie da na badanie krwi.
Wybralam MB bo chcialam ZDROWO zgubic kilka kilo i jestem rozczarowana…nawet jesli w moim programie nie ma miesa to powinien byc tak skonstruowany aby dostarczyc niezbednych witamin i mineralow lub powinna byc zalecona suplementacja.
A ty z jakich powodow wrocilas do jedzenia miesa?
Masz rację – prawidłowo ustawiony program Metabolic Balance powinien dostarczyć Twojemu organizmowi wszystkich niezbędnych składników, nawet gdy nie jesz mięsa.
Jednak problem polega na tym, że jeśli na jakimś wcześniejszym etapie odżywiania narobilaś sobie w organizmie deficytów (a wielu składników nasz organizm nie magazynuje i nie robi sobie zapasów na „gorsze czasu”), to MB ani żadna dieta eliminacyjna, o ujemnym bilansie kalorycznym, raczej ich nie uzupełni, tylko będzie pogłębiać te braki.
Dopiero na podstawie badań będzie można stwierdzić, czy Twoje problemy z włosami i brakiem okresu faktycznie uwarunkowane są deficytami w odżywianiu, czy może zależą od zaburzeń hormonalnych (np. problemów z tarczycą). Poproś lekarza o zbadanie hormonów tarczycy – nie tylko TSH, ale także FT3 i FT4.
Dermatolog i ginekolog pomogą określić, czy wypadanie włosów może być objawem uwarunkowanego hormonalnie łysienia androgenowego, które często towarzyszy Zespołowi Policystycznych Jajników (ta choroba z kolei bardzo często idzie w parze z otyłością i insulinoopornością) – to mogłoby wyjasniać równoczesne zaburzenia miesiączkowania.
Przyczyn może być mnóstwo – także tych niezwiązanych z odżywianiem, w którym upatrujemy głównego problemu, jako że nowa dieta jest diametralną zmianą dla naszego organizmu.
Pytasz, czemu wróciłam do jedzenia mięsa…
Okres wegetarianizmu był w moim życiu czasem, gdy intensywnie praktykowałam jogę, starałam się żyć maksymalnie zdrowo i harmonijnie, ale równocześnie – jak się potem okazało – trochę oszukiwałam samą siebie, bo na siłę chciałam się uspokoić, wyciszyć i ułagodzić, na siłę naginając własny temperament i osobowość do „idealnego modelu”, który sobie wymyśliłam, inspirując się innymi ludźmi.
Patrzyłam na innych, nie słuchając siebie samej. Chciałam być zen, podczas gdy naturalnie buzował we mnie „wewnętrzny ogień” i skrajne emocje. Nie jadłam mięsa, pragnąc być „w zgodzie z wszechświatem”. podczas gdy tak naprawdę jestem… drapieżnikiem.
Musiało minąć trochę czasu, zanim przyznałam to sama przed sobą i pogodziłam się z własną naturą.
A w aspekcie czysto fizycznym – nie jedząc mięsa, byłam ospała, bezsilna, wiecznie śpiąca i bez przerwy głodna :)
Zapisalam sie do doktora na wtorek.
Dziekuje ci za pomoc.
Najbardziej wkurza mnie mysl,ze wprowadzilam te zmiany dla zdrowia a jednak nie wyszly mi na dobre:(
A mogę spytać, czemu zrezygnowałaś z jedzenia mięsa? Czy takie było zalecenie dietetyczki układającej dla Ciebie Metabolic Balance? Czy czy zostałaś wegetarianką przed MB i przyszłaś do dietetyczki już z zastrzeżeniem, że dieta ma być bezmięsna?
Ja nie jadłam mięsa przez 5-6 lat (w wieku 20-25), ale osłabienie sprawiło, że wróciłam do jego jedzenia i mimo wielu dylematów moralnych nie zamierzam już wracać do wegetarianizmu, bo wiem, że takie ograniczenie odbija się negatywnie na moim organizmie. Dlatego też pytam: czy wegetarianizm był częścią Metabolic Balance czy Twoją własną decyzją?
Zazie, nie wrzucaj wszystkiego do jednego wora. Nie ma nic złego w makaronie, pieczywie i ziemniakach. A zwłaszcza w ziemniakach – one są bardzo zdrowe (oczywiście nie w formie frytek). Wszystkie te produkty są kaloryczne, owszem, ale tez zdrowe, jeśli tylko wybierzemy odpowiedni rodzaj (z daleka od kupnych białych bułek!).
Awo, zauważ, że o wszystkich tych produktach pisałam w kontekście DIETY, a więc odżywiania zmierzającego do utraty kilogramów, a nie w kontekście ogólnym jako o szkodliwych produktach żywnościowych. Normalnie funkcjonujący zdrowy człowiek o prawidłowej wadze może do woli jeść makarony, ziemniaki, pieczywo, słodkie jogurty, itp – i nic mu nie grozi. Natomiast sugerowanie tych produktów osobie otyłej jest absurdalne, ponieważ ich niemal zerowa wartość odżywcza jest niewspółmierna do kaloryczności. Tak więc wypełnianie posiłku kalorycznym „zapychaczem” pozbawia tym samym osobę będącą NA DIECIE o wiele ważniejszych składników niż węglowodany, błonnik i witamina C z ziemnaków. Dlatego uważam, że zamiast „wypełniaczy” powinno się w diecie odchudzającej spożywać NAJWARTOŚCIOWSZE PRODUKTY, które dostarczą nam jak najwięcej wartości odzywczych.
„Przemysł spożywczy jest największym biznesem, największym kłamstwem i największym zagrożeniem naszych czasów”
W tym momencie żałuję, że mam tylko dwie ręce, którymi mogę się pod tym zdaniem podpisać. Chyba, że wyćwiczę sobie stopy i nimi też się podpiszę choć zapewne trochę koślawo. Powyżej objawiona prawda jest niestety pilnie strzeżona, zatajana, bagatelizowana i zmiatana pod dywan nieświadomości społeczeństwa regularnie i wytrwale podtruwanego przez dochodowy biznes spożywczy.
No właśnie, przeraża mnie ilość i jakość produktów, które oferowane są codziennie – nieświadomym w większości – konsumentom przez gigantyczne koncerny spożywcze, przy milczącej abrobacie ludzi, którzy powinni chronić nasze zdrowie. Daleka jestem od spiskowych teorii, ale coraz bardziej skłaniam się ku przekonaniu, że biznes spożywczy i farmaceutyczny ściśle ze sobą współdziałają, a przyszli pacjenci są już od kołyski „hodowani” na wysokoprzetworzonych kaszkach, chemicznych deserkach i koncentratach cukru udających soki owocowe. Nie da się tego jeść i nie zachorować.