strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Łaskawy los mieszkaniowy obdarował nas, prócz kredytu hipotecznego na 30 lat, dwoma balkonami w przedwojennej kamienicy (o której poczytać możecie TUTAJ)
Balkon północny – ocieniony, chłodny i zaciszny – wychodzi na podwórko-studnię: z bujnym gąszczem roślinności nieplewionej, tajemniczym i pełnym cudowności śmietnikiem, wiekowym i monumentalnym drzewem, któremu nadałam szlachetne imię Kasztrapek oraz setką okien, spoza których wyziera codzienność mniej lub bardziej fascynujących mieszkańców naszej kamienicy.
Jest wśród nich Małoletni pianista, który przez ścianę raczy nas dźwiękami cudownych recitali o szeroko rozpostartym wachlarzu utworów klawiszowych (od sonat Bacha i polek-galopek autorstwa twórców pomniejszych, przez pieśni okolicznościowe zależne od pór roku oraz reszty świąt stałych i ruchomych, po jazzowe standardy i kawałki Adele).
Recitale fortepianowe Małoletniego częstokroć zderzają się czasoprzestrzennie z występami Chóru Kynologicznego, który o różnych porach dnia i nocy uznaje za konieczne odśpiewać na balkonach żałosny protest-song “Tych, co uwięzieni i głodni” (nasze dwie małe sporanistki biorą w nim, rzecz jasna, czynny udział).
Zdarza się, że wtóruje im po sąsiedzku Kobieta na Skraju Załamania Nerwowego z piętra poniżej (zwana przeze mnie pieszczotliwie Wuwuzelą) oraz Sąsiad Szczytujący tak głośno i niepokojąco, że w pierwszej chwili ma się wrażenie, iż doznaje rozległego ataku serca. Do kompletu mamy Szczodrą Panią Domu, która dzień w dzień z tak obficie nawadnia pelargonie, że deszcz rzęsisty błota i szczątków organicznych leje się z donic na czwartym piętrze aż po sam parter; a także ambitnego Więźnia Korpo-Mordoru, który na balkonie wieczorami prowadzi telekonferencje przez Skype w bliżej nieokreślonym języku zagranicznym (“Wut ys ałer gol for dys sizon? Wut ys ałer czelyndż?”); a także nieokrzesani Adepci Szkolnictwa Wyższego, którym się wydaje, że stopień fajności imprezy jest wprost proporcjonalny do poziomu decybeli, na którym o trzeciej w nocy rozlega się przejmujące “wyyyyrwij muuurooom zęęębyyy kraaat…” albo “miaaałeeem dzieeesięęęć laaat…”. No, to tyle tytułem wstępu o naszym północnym zacisznym balkonie, na którym dotąd koncentrowało się nasze życie romantyczno-relaksacyjno-urlopowe, o którym możecie poczytać TUTAJ , TUTAJ oraz TUTAJ
Drugi z balkonów, południowy – gorący, głośny i wielkomiejski, usytuowany jest tuż nad jedną z najbardziej ruchliwych ulic stolicy, gdzie stopień przejrzystości atmosfery przypomina “zwykły dzień w Pekinie” i permanentny stan czerwonego alertu. Co mi zresztą przywodzi na myśl pewnego chińskiego artystę, który przez ileś tam dni wciągał smog odkurzaczem, a potem zrobił z niego cegłę. No mniejsza o to.
Z południowym balkonem wiąże się dla mnie kilka traumatycznych przeżyć – począwszy od tego, które pod znakiem zapytania postawiło moją niezachwiana wiarę w trwałość przedwojennych kamienic, kiedy to z balkonu powyżej odpadł potężny kawał iście gotyckiego muru i spektakularnie jebnął jakieś pół metra od mej skromnej osoby. Niedługo potem – kiedy już wprowadziłam w domu całkowity zakaz przebywania w strefie zrzutu – i tanecznym krokiem paradowałam sobie, jak zwykle w samych majtkach, po mieszkaniu. (Czy to dlatego Syd nazywa mnie dzikusem, troglodytą i neandertalem…?)
No więc uprawiałam swoje zwykłe czynności życiowe, topless i w majtkach – gdy WTEM… tuż za oknem, na wysokości drugiego piętra zamajaczyła mi się sylwetka człowieka. Podwieszony na linach pod balkonem sąsiada, jegomość szpachlował w najlepsze nasz mur gotycki i machał do mnie upierdolonym w cemencie narzędziem. Ja zaś – zamiast z właściwą sobie gracją i obyciem towarzyskim odmachać owemu dżentelmenowi – padłam jak długa na podłogę i ruchem otyłej dżdżownicy wyczołgałam się do przedpokoju.
Niestety wisielec balkonowy okazał się człowiekiem na tyle kontaktowym, że w połączeniu z wrodzoną serdecznością Syd – już po chwili siedział na naszej kanapie, pił kawę i opowiadał Sydowi historię swojego życia, ja zaś – wkurwiona do nieprzytomności – przeżywałam swój blamaż na łazienkowym dywaniku, stanowczo odmawiając wyjścia z mej pospiesznie zaaranżowanej strefy komfortu. Rozumiecie więc, że po tych przeżyciach, balkon południowy nie należał do moich ulubionych miejsc codziennej aktywności, skutkiem czego służył nam do tej pory jako przechowalnia dziwnych rzeczy znalezionych przeze mnie na śmietniku…
palarnia „Syd będącej na wkurwie”
oraz prowizoryczne solarium Kumoka
gdzie na gołym betonie nasza mała blachara uwielbia prażyć się w temperaturze cirka about 50* Celsjusza, na chrupko i rumiano.
Z miłości do dziecka postanowiłyśmy jednak zamienić Południowy Balkon w prawdziwie rajską egzotyczną Wyspę Słońca.
wszystkie moje wielkogabarytowe skarby ze śmietnika zostały uprzątnięte
goły beton Syd wyszorowała ekologicznym szuwaksem, a następnie zagruntowała czymś tam.
po wyschnięciu czegoś-tam rozpoczęło się malowanie podłogi mocno specjalistyczną farbą do tego i owego…
co zdecydowanie poprawiło prezencje balkonu na tle bujnego listowia okolicznych drzew
następnie Syd zamontowała nowe szuwary balkonowe w postaci trzcin tudzież innych bambusów
w ramach podziękowań nasze niewdzięczne dziecko beknęło, pierdnęło i ziewnęło
a następnie rozpoczęło tradycyjny smażing słoneczny
i okadzanie smogiem ulicznym
po 2 dniach przebywania karaluchów na słonecznym balkonie – podłoga była upierdolona tak, że sens przemalowania jej na biało stanął pod wielkim, acz retorycznym, znakiem zapytania
tak w ogóle to – ja, Zazie – myślałam, że pójdziemy na całość i no nie wiem… zamontujemy kolorowy parasol czy baldachim… nawieszamy kwiatów oraz inszej roślinności, może jakieś chorągiewki czy inne ozdoby…
Kumok oczywiście nie podzielała mego zdania, bo jest minimalistką, tak jak Syd, niestetyż.
zastanawiacie sie pewnie, czym różni się niniejsze zdjęcie od powyższego. no więc powiem wam, że się różni, bo Kumok leciuteńko przechyla główkę, a ja nie mogłam się zdecydować, która fota jest ładniejsza
więc wrzuciłam jeszcze to ujęcie
oraz to, bo także jest śliczne
ujęcia Miszura również są malownicze
zwłaszcza asany Siedzącego na Zagonie Buraka Pastewnego
Syd nie pozwala mi drzeć łacha z Miszurka
ale co ja poradzę, że to jest mój wyrafinowany sposób wyrażania miłości do tej sierotki bożej
żeby nie było, że balkon służy nam tylko do uprawy mopsów, o nie…
na balkonie oddajemy się lekturze ksiąg rozmaitych i lekko podmokłych ♥
a także otworzyłyśmy wykwintną restaurację Balkonova, gdzie szefem kuchni jest Syd, a na zmywaku stoję ja
do restauracji wpuszczane są psy
oraz mali piękni Cyganie – tańczący i grający na bałałajkach
celem umilenia nam konsumpcji
szczególnie uroczo bywa w Balkonovej wieczorami
zwłaszcza gdy Syd nalewa mi bezglutenowe bezalkoholowe piwo… no cóż, no cóż, no cóż ja mogę rzec…
a o to Syd i nasze automatycznie zamykane drzwi balkonowe – na czas palenia fajek, ażebym nie darł ryja. Bo drę. Syd liczy na to, że jak nie poczuję smrodu, to tak jakby nie paliła. Błąd. Otwieram drzwi i dalej się drę.
Na fali tej słonecznej balkonowej euforii przypomniałam sobie zeszłoroczną traumę, która rozpoczynała się powyżej 30*C w cieniu i trwała w nieskończoność, wypompowując ze mnie resztki życia. Nienawidzę upałów. Organicznie, fizycznie, psychicznie, emocjonalnie i duchowo. Cierpię katusze i umieram. Marzę o klimatyzacji.
A jak się o czymś marzy – od wielu, wielu lat – to się w końcu ziszcza, spełnia i urzeczywistnia.
Wybudowawszy z plastiku, styropianu i taśmy montażowej dodatkową futrynę okienną uszczelniającą odprowadzenie rury klimatyzatora – podziwiam swe dzieło, tamując krwotok z kciuka. Tymczasem Syd… patrzy. Patrzy. Patrzy.
– Pięknie to nie wygląda…
– Pięknie nie, ale za to szczelnie! – wykrzykuję – A poza tym i tak będzie zasłonięte… tym… Yyy… [nerwowo potrząsam grubym płótnem zawieszonym na karniszu]... nooo… ZASŁONIETĄ !!!!
Tymczasem zamiast palącego słońca i żaru południa…
Nie miałam jeszcze okazji ani przyjemności z naszym ślicznym i kochanym klimatyzatorem…
Kumoczek bardzo nie lubi deszczu.
W czasie deszczu Kumoki się nudzą…
Mokro im w nóżki i zimno w dupki
Słonko śpi, a Kumok jest zły…
Trzeba ją nosić na rękach, rzucać jej piłeczkę, tarmosić i zabawiać
Bo taki z niej łobuziak ♥
Najsłodszy ♥
strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Obserwuj Mopsiki Zazie:
uwielbiam Was :)
miszcz!
Mam wrazenie, że balkony to ostatnimi czasy najbardziej kreatywne części mieszkań. W naszej okolicy, od pewnego czasu, kontynuowana jest swego rodzaju licydacja – kto da więcej? Sąsiad ma nowe kafelki na balkonie ? Tez se wymieńmy. Ci z dołu połozyli drewniane panelo-kratki ? Marian – jedziemy do castoramy ! W zeszłym roku była moda na lawendę w blaszanych osłonkach ale Krystyna spod czwórki wystawiła na taras jukę, co by ja przewietrzyć po zimie i teraz, jak grzyby po deszczu, wyrastają nam w koło palmy. W tym sezonie prym wiedzie podswietlana doniczka z parteru. Cyrk panie, istny cyrk.
pozdrawiamy !
genialny tekst
Zazie, Twoje wpisy są świetne, idealnie opisujesz wszystko co Cię otacza, każdy szczegół! Pozdrawiam Ciebie, Syda, Kumoka, i Miszura ;)
Tak, ta mopsia miłość do żaru słonecznego jest piękna. Nasza czarna Dziaba, zapocona, zasapana nigdy nie rezygnowala z sesyjki smażingu. Ona zresztą kochała i smażing i mokring w deszczu. Joda do tak niskiego poziomu się nie zniżała nigdy!
Pięknie i poetycko wyszło. Zdjęcie drugie lepsze ;) Z mordką przechyloną ;) A mój husky, jako modelowy pies z dalekiej północy, również uwielbia balkonowy smażing. Dziwny jest ten psi świat ;)
Czy dziewczyny mają „bachorka na rowerku” i jego popierdoloną mamunie, która na zwrócenie jakiejkolwiek uwagi reaguje „chce mi się płakać”, mieszkających nad głową?
Uwielbiam oglądać zdjęcia z tymi kochanymi parówkami :-)
Asan siedzącego na balkonie buraka pastewnego ❤
bożesz, ale klimat!
Właśnie dla takich tekstów lubię tu wpadać! Pozdrawiam z Sopotu! – posiadaczka tarasu (wielkości balkonu) od strony południowej, w kamienicy również :)
Uwielbiam Twoje teksty <3