strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Letnie miesiące z tymi małymi wstręciuchami, choć jak zwykle słodkie i cudowne, z roku na rok nastręczają coraz większych trudności. Bądźmy szczerzy – Kumok i Miszur nie młodnieją, siły już nie te i wytrzymałość na upały coraz mniejsza. Wakacyjny wyjazd raczej odpada, bo raz: wszystko idzie na weterynarza, a dwa: w upalne dni nasze karaluchy leżą pod klimatyzacją. I nie ma przebacz.
Chwilami brakuje mi wakacji, zwłaszcza gdy oglądam cudze fotki w social mediach, ale gdy tylko pomyśle, że mielibyśmy te dwie małe glizdy:
a) narażać na przegrzanie i podróż pociągami
b) zostawić pod czyjąś opieka i wyjechać w sumie nigdzie, bo nie mamy za co
c) pomyśleć, że w ogóle mogłoby ich nie być…
– to od razu mijają mi wszelkie wakacyjno-wyjazdowe tęsknoty. I problem sam się rozwiązuje :)
A tymczasem… kogo my tu mamy?
Oto nasz dzielny Kowboj wtulony w ojca swego Marcina ♥ W tym roku na sezon letni Kumok przygotowała nam pierwszorządne atrakcje! Przypomnijmy, że zeszłego lata trwała akcja pt. „dziwny guz na śledzionie z ryzykiem krwawienia” – zakończona wycięciem tegoż narządu. Jesień, zima i wczesna wiosna stały pod znakiem rosnącego nadnercza i podejrzenia choroby Cushinga…
ale na ostatniej prostej – tak jakoś w czerwcu – na prowadzenie wysunęła się galopująca anemia, która w finale doprowadziła nas do zaawansowanych badań w kierunku przewlekłej niewydolności nerek. Napięcie, kurwa, rośnie. Ale wierzę i wiem, że to dziecko jest niezniszczalne i nie wykręci nam żadnego idiotycznego numeru.
O, a tutaj Misio chrapiący na nodze Tatusia:
Miszur to jest twardy zawodnik, choć palpacyjnie bardzo miękki. Dolegliwości, z którymi permanentnie zmaga się Misio to: kocurza sraczka na tle nerwowym oraz – powracające jak zły szeląg – zapalenie pęcherza bakteriami opornymi na antybiotyki. Ten to potrafi!
O, proszę – obudził się nasz król dżungli i co robi?
Drze się na kwiatki doniczkowe…
Niestety Kumok jest już totalnie ślepa, jak kret w biały dzień.
Ale radzi sobie zupełnie dziarsko, tylko ma w zwyczaju zawieszać „wzrok” na najbardziej absurdalnych obiektach…
i w efekcie mamy akcje w stylu: szczekanie na rośliny, siadanie Miśkowi na główce, próby konsumpcji z kubła na śmieci czy czołowe zderzenie z drzwiami.
Oczywiście nikt Kowbojowi nie śmie zwrócić uwagi, gdyż Kumok niepodzielnie szefuje naszemu stadu i nadal utrzymuje status alfy.
No a Misio jest nasza małą przytulanką, naszą cukrową królewną i pękatą tancereczką na dwóch krzywych nóżkach
Trzeba Wam jednak wiedzieć, że Miszur jest także wytrawnym i bardzo łownym kocurem
Po czym to wnosimy? Przede wszystkim – po obecności w jego życiu kocurzej sraczki. Następnie: proszę spojrzeć na jego wąsy! Toż to rasowy kocur! I ten świdrujący wzrok skoncentrowany na tropieniu zdobyczy!
Poza tym: kocurzość Miszura polega na permanentnym mruczeniu, które zazwyczaj przybiera formę charczenia, gulgotania, krztuszenia się i brzęczenia. Także jest to mruczenie umowne, a tytuł kocura przyznany na kredyt.
Miszur jest także wielkim myślicielem, który z najgłębszą boleścią i szczerym zatroskaniem kontempluje rychły koniec świata, nazywany przez niego Zombie Apokalipsą.
… Misur siem bardzo boi zombie. Bo jak tylko zrobi siem ciemno, to oni go zafsze łapiom za pupe, dratemu Miszur po zmroku nie może się wypróżnić na spacerku, tylko – dopiero jak wszyscy domownicy już zasną (albo Miszur sądzi, że już zasnęli) – idzie nasrać Mamusi na dywan.
jako propagator rychłego końca świata – Miszur jest także szczwanym preppersem:
zawsze gotowym na niespodziewana ewakuację: no wiadomo, że w pierwszym odruchu chwytamy torbę z ikei i spierdalamy.
Kumok straciła już wszelką nadzieje na to, że Miszur kiedykolwiek wyrośnie na ludzi.
Próbowała zrobić z młodszej siostry człowieka ulicy, chłopca z ferajny, kompana swoich awanturniczych przygód…
ale przez 9 lat Miszurowi nic nie pomogło: ani pogadanki uświadamiające, ani sztuki walki z chomikami, ani sterydy anaboliczne podawane doodbytniczo (gdy Mama nie patrzyła), ani pompowanie dyscyplinujące, ani nawet tymczasowe przyjęcie tożsamości kocura.
nie pomogło nawet wspólne oglądanie „Taśm Teda Bundy’ego”!
Misiaczek nadal pozostawała Misiaczkiem – mięciutkim, tłuściutkim i bezradnym fajtłapą, który boi się kubła na śmieci, histerycznie szczeka na foliową siatkę i dał się opętać obsesji zombie pożerających kulę ziemską.
no i weź tu z takim podbijaj świat…
z Miszurem nie da się nawet zastrajkować i wzniecić powstania przeciw rodzicom, którzy bezprawnie i siłą wyszorowali Kowboja z jego gapowatym pomagierem, ograbiając ich z wonnego piżma i zapachu znoszonych skarpet z nutą serowego chrupka i zapchanego odkurzacza, a tym samym pozbawili ich szacunku ludzi ulicy.
leżą teraz jak niepyszni – pokonani, pogwałceni, mięciutcy, pachnący kokosowym szamponem dla milusiów.
a przecież są to drapieżne kocury! – co zresztą potwierdza Sztuczna Inteligencja mojego zaawansowanego technologicznie Huawei
i jak tu żyć?
tylko spacerek, przechadzka i marszobieg kurcgalopem po parkowych alejkach
a teraz sami powiedzcie:
czy Kumok wygląda na 10,5 letniego mopsa, totalnie ślepego i niemal głuchego, z padaczką i hiperamonemią, po dwukrotnej korekcie podniebienia i nosa, po mastocytomie II stopnia, z wyciętą śledzioną, podejrzeniem Cushinga i niewydolności nerek?
czy tak wygląda i zachowuje się chory pies?
Żaden z wetów, patrząc na wyniki jej badań, nie mógł uwierzyć, że te rozjechane na wszystkie strony parametry krwi i skany bebeszków – należą do niej. No prawdziwy cyrkowiec!
i jeszcze bije się z dzieciątkiem Miszur!
a apetyt ma jak smok:
i bez przerwy domaga się żarcia! Inna sprawa, że cały czas jest na diecie ekstremalnie niskobiałkowej (hiperamonemia i nerki) – je gotowany ryż z ziemniakami, batatami i warzywami + wymieszany z mokrą karmą nerkową
oczywiście zamiast diety nerkowej – Kumok najbardziej na świecie chciałaby jeść jajka:
serio, Kumok ma pierdolca na punkcie jajecznicy – tutaj nie może uwierzyć, że ojciec nie ma zamiaru się z nią podzielić!
no dobra, małe karaluchy! czas do weta!
nie powiem, jak często jeździmy z Kumokiem do weta i ile kasy zostawiamy w przychodni, płacąc za comiesięczne badania laboratoryjne, comiesięczne USG, coraz to bardziej zaawansowaną diagnostykę kolejnych „kwiatków”, które pojawiają się jak grzyby po deszczu….
Oczywiście wyjazd do weterynarza to wyprawa do Warszawy: najpierw kolejką WKD, potem autobusem, tramwajem, a potem jeszcze pieszo…
mopsy zapakowane do wózka, co prawda nie muszą samodzielnie przebierać raciczkami, ale i tak się męczą – zwłaszcza ślepa Kumok, dla której nadmiar nieznanych na co dzień bodźców jest bardzo stresujący
Jakby tego wszystkiego było mało: nasz super wypasiony sportowy wózek Innopet za milion monet (model Sporty Dog Trailer DeLuxe, na który wzięłam kredyt w banku!!!) ku mojej rozpaczy okazał się jakimś konstrukcyjnym niewypałem, którego metalowa rama nie wytrzymała wożenia po chodniku 2x10kg mopsów i po kilkunastu spacerach (używalismy go naprawdę sporadycznie) obustronnie pękła w miejscu śrubowania ???
było to tuż po okresie gwarancji (jakiś miesiąc!) więc wózek usiłował reperować mój Tata, co przedłużyło żywot Innopeta o całe 2 miesiące. I znowu pękło ;(
Nie kumam tego, wózek miał być niby sportowy, do biegania, do podczepiania do roweru, a rozpadł się przy zwykłym spacerowaniu po chodniku…
Przez jakiś czas popylaliśmy jeszcze do weta w wózkiem de-luxe poklejonym poxiliną i żywicą epoksydową, ale gdy rama – mimo klejenia – znowu rozpadła się na dwie części – daliśmy za wygraną
… i przesiedliśmy się do starego ciasnego wózka Trixie:
który już dawno mieliśmy oddać Mopsom w Potrzebie, ale nigdy nie było czasu…
no i proszę, Trixie – choć kosztuje 1/10 tego co Innopet – trzyma się świetnie od 8 lat, wożąc ten sam mopsi ciężar. Nie jest tak super wypasiony, przestronny, sportowy i DeLuxe, ale ROBI ROBOTĘ!
najważniejsze, by jako tako – po partyzancku – dotrzeć do miasta
i do weterynarza, bo w końcu znaleźliśmy panią Dr House, która zanim zacznie diagnozować i leczyć – najpierw MYŚLI.
potem robi badania i znów MYŚLI. szukając diagnozy, MYŚLI, kombinuje, analizuje dane i POŚWIĘCA CZAS, bardzo dużo czasu…
I nigdy nie odsyła pacjentów z kwitkiem na zasadzie: „Poczekajmy, poobserwujmy…”
a tym wszystkim specjalistom, którzy zalecali „czekanie i obserwowanie” – dziekuję serdecznie. gdybym Was posłuchała, Kumoka już dawno by z nami nie było.
a my jeździmy z tym dzieciakiem raz w jedną stronę, raz w drugą – zmachani jak kuce po wielkiej pardubickiej
jedząc obiad na dworcu zachodnim, albo śniadanie w Żabce obok lecznicy
fajną mam Rodzinę ♥ najlepszą
dzieci pięknie odchowane, tylko nieco chorowite ;)
wielce urodziwe, ale nieco przykurzone :)
i raz za razem – wracamy do domu z kolejnymi wynikami badań
wioząc kolejką WKD te małe krzywe mopsie nóżki
i dwie najsłodsze buzie
Kumok, uśmiechnij się!
Miszurek, choć nie jest gangsterem i awanturnikiem, to dla Kumoka jest najlepsza młodszą siostrzyczką
nie odstępuje jej na krok, jest zawsze obok
zawsze gotowa lizać Kumocze ucho i czółko
i choć Kumok lubi o sobie myśleć, że jest samotnym jeźdźcem, mrocznym kowbojem i postrachem ulicy, to tak naprawdę…
wystarczy chwila nieuwagi…
i już nurkuje pysiem w miękkim ciepłym boczku Miszurka
no wiadomo, że małe jest najlepsze do przytulania
tu zbliżenie na wspaniały Kumoczy języczek typu „schinken” – w wersji dyskretnej
i w opcji mocny full :D
a co się najlepiej robi z młodszą siostrą?
ryje w kanapie!
moja ukochana Córka ♥
strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Obserwuj Mopsiki Zazie:
Tak sobie czytam historię Twoich dziewczynek i myślę o Jeżu Słodki w morelach – przecież to moja codzienność: też mam dwie psie księżniczki beagielkę Ofelię i cavalierkę Klarę i ta druga (mimo, że nie ma nawet 4 lat) jest tak schorowana (zewnątrzwydzielnicza niewydolność trzustki, czyli co jakiś czas nawracające biegunki, ale to takie, że tylko wizyta w klinice i podane domięśniowe leki są ją w stanie zahamować, szeroka alergia pokarmowa – w zasadzie toleruje jedynie ziemniaki, bataty i mintaja rosyjskiego, SERIO, nadkwasota, która doprowadziła do wrzodów, luźne rzepki kolanowe, zespół suchego oka, zbyt wąskie kanaliki w uszach, nawracający nużeniec, a ostatni rezonans magnetyczny wykazał I stopień Zespołu Arnolda-Chiariego, co wiąże się z masą neurologicznych objawów, które pojawiają się i znikają: splątane nóżki, tkliwość ogona, trzecia powieka..), że praktycznie mieszkam u weta, a jej leczenie kosztowało mnie dotychczas połowę mieszkania w luksusowym mieście i ze 3 egzotyczne urlopy, no ale czego się nie robi dla tych puchatych cudeniek, prawda?! Nieważne czym mnie zaskoczą – będę o nie walczyć zawsze!Ale…Ty wiesz o czym mówię, przecież widzę jak czytam, że wiesz ;) Zapraszam również do siebie: blacklady.cba.pl Pozdrawiam, Justyna! Ps. beagiel ma za to problemy natury psychicznej, więc od czasu do czasu korzysta z behawiorysty i psiego psychiatry, bo np. boi się szumiących liści czy dźwięku nadchodzącego sms-a, a no i miewa ataki przewlekłej bolesności beagli…
Czytałam z zaciśniętym gardłem. Wzruszający post. Po cichutku proszę o namiar na doktor House bo u mnie też dwa dzieciaki na stanie. Jeden osiemnastoletni z wciąż diagnozowanym Cushingiem a drugi jedenastolatek z chorą trzustką :(