A gdyby tak wrócić do pisania, nikomu nic nie mówiąc, nie wrzucając na fejsa linków, że „chodźcie, czytajcie, znowu tu jestem! nie wiem, na jak długo, bo bywam tak chimeryczna, że aż boli”. Co mnie naprawdę boli i jest wprost nieznośne. Tyle razy tu wracałam, zwoływałam dawne blogowe towarzystwo (które teraz już do reszty się chyba wykruszyło), częstowałam cookies, sypałam confetti, a na drugi dzień znikałam, porzucając ten cały bałagan wpizdu i przez kolejne pół roku nie dając znaku życia. No ileż można?!
Jest piąta rano. Październikowa ciemność wlewa się do pokoju oknem, otulając mnie bezpiecznym kokonem. Rośliny trwają w ciszy, Marcin śpi, mopsy chrapią, praca jeszcze chwilę musi poczekać. Chyba wróciłam. Jestem tu jak kot w pustym mieszkaniu. Mogę wszystko.
Kiedy byłam dzieckiem, permanentnie symulowałam wszelkie choroby świata, tylko po to, żeby nie iść do szkoły i zostać sama w domu. Żeby wszyscy dali mi spokój i żebym nic nie musiała. Mogłam wtedy szperać po kątach, czytać zakazane książki, wymyślać historie, urządzać czasoprzestrzeń według własnych zasad. A potem napawać się istnieniem swoich równoległych światów, gdy wszyscy już wrócą do domu. I tym bardziej cieszyć się ich obecnością.
:)
Ja jestem, dalej tu zaglądam, czytam…
Kocham Panią Pani Olgo za sposób w jaki opisuje Pani rzeczywistość, proszę nie przestawać pisać. Ma Pani wielki talent. Poza tym lubię ludzi urodzonych we wrześniu, bo sama urodziłam się 22.
zaglądam często. cieszę się każdym nowym wpisem
pozdrawiam!
Rozumiem. Tak bardzo.
Tak sobie czytam Marcina o 6 rano dla odmiany – i myślę „zobaczę może się co ruszyło”. No i masz!!! Wracaj Ola wracaj!!!
Jestem, zaglądam,czekam. Pozdrawiam Dorota
Jestem, zaglądam. Mam tak samo. Nieregularność, brak rutyny, bolesna potrzeba abstrakcji i kreatywności.