Powszechnie zwykło się sądzić, że zaburzenia odżywiania są domeną zakompleksionych nastolatek, które w adolescencyjnym okresie burzy i naporu – “już same nie wiedzą, co jeszcze mogłyby wymyślić, żeby uprzykrzyć życie sobie i wszystkim wokół”. I oto przed państwem – całe na biało czarno: anoreksja, bulimia, cięcie się żyletką, słuchanie depresyjnej muzyki i jaranie jointów w parku przed klasówką z gegry. Mniej więcej taki obraz wyłania się z obiegowej świadomości na temat zaburzeń odżywiania.
Tymczasem według statystyk The Renfrew Center Foundation for Eating Disorders problem ten dotyczy zarówno dzieci i młodzieży, jak i dorosłych – bez względu na grupę wiekową, wyznanie czy pochodzenie. Na całym świecie na zaburzenia napadowego objadania się (binge eating disorder) cierpi ok. 70 milionów osób, a z anoreksją i bulimią zmaga się ok. 8% populacji. Szacuje się, że na anoreksję choruje bądź chorowało w ciągu swojego życia 3,7% kobiet na całym świecie, na bulimię zaś – 4,2%.
Dlatego fajnie by było, gdyby ci, którzy mianują się specjalistami od zdrowia i odżywiania, zanim wydadzą werdykt: “Ale się zapuściła!” albo “Ta to przesadziła z odchudzaniem!” – spróbowali wyjąć głowę z dupy i uświadomić sobie, że stoi przed nimi człowiek z problemem niesprowadzalnym do wniosków typu: “Ta pani musi schudnąć, a tamta przytyć! Wdrażamy program żywienia!”
Nie, nie twierdzę, że każdy “grubas” ma bulimię, a każdy chudzielec “anoreksję”, ale jeśli macie przed sobą kogoś, kto od lat walczy ze swoim ciałem, to powiedzenie jednemu: “Żryj mniej”, a drugiemu “Żryj więcej” – nie dość, że nie rozwiązuje problemu, to jeszcze brzmi dokładnie tak, jak: “Idź być smutny gdzie indziej!”
Oczywiście, że wierzę w sens zrównoważonego żywienia, które leczy zarówno ciało, jak i duszę, ale niestety przestałam wierzyć w to, że dieta – nawet ta najzdrowsza, najbardziej holistyczna i optymalnie regulująca wszystkie procesy zachodzące w organizmie – wystarczy, by schudnąć.
I choć nie składam broni przed moją mutant-masą, to niniejszym przestaję zadręczać się ciało i umysł dietetycznymi reżimami, które – owszem, jestem w stanie znieść przez wiele tygodni, chudnąc nawet o kilka rozmiarów – nie rozwiązują mojego problemu, jakim są zaburzenia odżywiania.
Co dalej? Nie wiem, skoro przez tyle lat przerabiałam – jedna po drugiej – diety, głodówki, detoksy i programy żywieniowe, tak teraz zamierzam “przerobić” najrozmaitsze metody na ogarnięcie w głowie własnej relacji z jedzeniem. Nakupowałam książek, biorę się do roboty. Oczywiście wszystkim będę dzielić się tu na blogu.
Kto zaczyna ze mną? Palec pod budkę!
Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu
Trzymam kciuki, jak zawsze. Mysle sobie, ze jak sobie poukladasz w glowie, to cialo sie dostosuje i nie bedzie problemem. Bo jak spiewal klasyk 'najwazniejsza jest twoja glowa, a nie reka, dupa czy noga’;)
Powinnam sobie tę frazę z klasyka wytatuować na czole!
„Wilczogłodna”. Youtube, blog. Polecam serdecznie. Ona przetestowała na sobie, prowadzi też mentoring. Może pomoże?
Własnie zaczęłam z Wilczogłodną. Nie mogę sobie teraz finansowo pozwolić na mentoring, więc będę próbować sama. Dzięki! <3
No, mnie akurat Wilczogłodna nie pomogła. Kiedy zaczęłam jeść zgodnie z jej zaleceniami zaczęłam ekspresowo tyć i objadać się z powodu wyrzutów sumienia, że tyję. Błędne kolo. Dużo za to skorzystałam z Twoich wpisów (terapia kognitywno-behawioralna dr Beck). Akurat teraz mam zniżkę formy, ale wiele lat trzymałam wagę i samokontrolę dzięki jej zaleceniom. Właśnie do tego wracam. Olga, uwierz mi, przeczytałam na ten temat wszystko co możliwe, bo żyję z ED od dzieciństwa. Żarcie to nasz nałóg. Można stosować różne metody, ale tak naprawdę działa jedna: abstynencja. Nie od jedzenia, ale od przejadania się. Najważniejsze w tym wszystkim to umiejętność zwalczenia pokusy i rozpoznawania napięcia tuż przed skokiem na lodówkę. Bez pracy własnej, czyli starej dobrej silnej woli, nie da rady. Jestem z Tobą, będę czytać wszystko co wrzucisz. Zresztą czytam Cię od wielu lat.
No właśnie, przeglądam bloga i filmy Wilczogłodnej, bo znów mam mieszane uczucia, czy to do mnie trafia… Moze znów zajrzę do dr Beck i przy okazji przerobię kilka innych metod, które tu mam pod ręka w postaci ksiażek, ebooków i jakichś opracowań…
Ja! Moj romans z zarciem trwa, obecnie cukier mocno na propsie.
Just, cukier płynie w moich żyłach, choć już nie mam na to siły i moja wątroba błaga o pomoc…
„Powszechnie zwykło się sądzić, że zaburzenia odżywiania są domeną zakompleksionych nastolatek, które w adolescencyjnym okresie burzy i naporu – >>już same nie wiedzą, co jeszcze mogłyby wymyślić, żeby uprzykrzyć życie sobie i wszystkim wokół<<. I oto przed państwem – całe na biało czarno: anoreksja, bulimia, cięcie się żyletką, słuchanie depresyjnej muzyki i jaranie jointów w parku przed klasówką z gegry. Mniej więcej taki obraz wyłania się z obiegowej świadomości na temat zaburzeń odżywiania".
Zarówno autoagresja, jak i zaburzenia odżywiania są traktowane z równą pogardą oraz brakiem zrozumienia. Jedno i drugie w większości przypadków (jeśli nie wszystkich) stanowi objaw większego problemu. Ludzie najpierw bagatelizują czyjeś cierpienie, a potem się dziwią, że wokół tylu tragedii. Żałosne. Nie wiem, skąd przekonanie, że wyniesione z młodości traumy oraz zaburzenia tak po prostu sobie znikną, kiedy ich nosiciel(ka) osiągnie odpowiedni wiek. Jest dokładnie na odwrót. Bez faktycznej pomocy będzie tylko gorzej. Bo choroby psychiczne mają gdzieś, że według otoczenia jesteś na nie za stara! Ze złamanej młodzieży (lol) wyrastają złamani dorośli, dla których jedyną formą obrony przed rzeczywistością jest autodestrukcja.
Czekam z niecierpliwością na twój cykl notatek, zwłaszcza że sama męczę się z kompulsywnym obżarstwem. Dość mocno pomaga mi post przerywany (intermittent fasting) w wariancie 16/8. Wciąż nie jem zdrowo, ale w końcu przestałam tyć i nawet nabrałam namiastki samokontroli. Sylwetka też powoli mi smukleje. Efekty pewnie byłyby lepsze, gdybym nie wstawała raz o 4:00, raz o 18:00, przez co wypada mi część dni. Polecam, chociaż ostrożnie – u niektórych efekt jest odwrotny od zamierzonego i jeszcze bardziej rzucają się na jedzenie w dozwolonej porze. Osobiście żałuję, że przez całe życie nikt mi nie powiedział o takim sposobie jedzenia – może udałoby mi się uniknąć niezdrowej relacji z jedzeniem. Wielką zaletą IF jest to, że nie należy się bać ciastek, pizzy ani czekolady – zjedzenie czegoś niezdrowego nie oznacza kompletnej porażki, jak to bywa w przypadku większości diet. Dla mnie to wielka zaleta, bo próby odchudzania się kompletnie niszczyły mnie psychicznie.
Seronility, to bardzo ważne co piszesz: w psychice nic nie ginie, nic nie znika, nie rozpływa się w nicości wraz z upływem czasu, ale właśnie pęcznieje, fermentuje i gnije, uderzając potem ze zdwojoną siłą w najmniej oczekiwanym momencie – nawet gdy jest się stateczną panią, spełnioną zawodowo i otoczoną kochająca rodziną.
Ja też jakiś czas temu zaczęłam wchodzić w intermittent fasting, dlatego, że jest dla mnie najbardziej naturalną formą odżywiania, którą prze wiele lat próbowałam złamać tym, że jadłam od razu rano, bo przecież „Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia”. Co w moim przypadku jest kompletną nieprawdą, bo świetnie funkcjonuję bez jedzenia do godziny 15.00, natomiast nie wyobrażam sobie głodować wieczorem i nie jestem w stanie zasnąć, gdy czuję ssanie w żołądku. Mam jednak pewien dylemat, a mianowicie: kawa kuloodporna. Wielu specjalistów twierdzi, że kawa z masłem i olejem kokosowym nie przerywa postu, ale ja nadal mam wątpliwości…
Zespół od terapii z rurką nie był w stanie pomóc na stałe? Pytam, bo twoje relacje z tego okresu były optymistyczno-realistyczne. Powodzenia!
Iwona, terapia ketogeniczna faktycznie szybko odchudza, ale jesli ktos ma zaburzenia odzywiania, to samo schudnięcie nie wystarczy…Ja naprawdę w tamtym okresie wierzyłam, że schudnięcie rozwiąże moje problemy, ponieważ wmawiałam sobie, że problem wcale nie tkwi w głowie
To wiadomo – wszystko zaczyna się w glowie. Tylko jak przestawić głowę?:) Tu tkwi problem.
Jestem z Tobą,imponujesz mi odwagą ( chociażby historia z rurką w nosie),wierze,że wygrasz z kilogramami
czyli tak naprawdę z samą sobą.Wiem,ze jesteś dla siebie trudnym przeciwnikiem,podobnie jest ze mna..
i nie wiem jak sprawić,by ze swojego „przeciwnika” stać się swoim przyjacielem,tego nie potrafie., a podobno tylko
taka relacja gwarantuje wygrana w tej kwestii,pozdrawiam serdecznie
Tola, no właśnie to jest sedno problemu: przestać być swoim wrogiem, a stać się sojusznikiem i partnerem, z którym można wspólnie rozwiązywać życiowe problemy. Bo „walcząc z wrogiem” stosujemy wyłącznie rozwiązania siłowe, które prowadzą donikąd. Będę chciała tutaj na blogu popisać trochę o książce, która pomaga uporać się z tym problemem, a mianowicie: „Fundamentalna przemiana” Connirae Andreas.
od roku jestem na „diecie”, pod stałą kontrolą dietetyka. Dobrze trafiłam, to dziewczyna, która patrzy na wszystkie wyniki badań, na całe ciało jako jeden organizm, a nie tylko na żołądek. Bardzo dużo rozmawiamy na każdej wizycie, przy każdym spadku nastroju jest moim wsparciem, na niektórych spotkaniach czułam się jak u psychologa ;)
dalej uwielbiam słodycze i fast foody, ale jakoś trzymałam się w ryzach… aż do grudnia, w grudniu popłynęłam, skucha po całości, na Święta to już hulaj dusza, piekła nie ma… trochę mi oczywiście kilogramów przybyło, chociaż w rozliczeniu rocznym bilans wychodzi na minusie. Ale wracam na „jedyną słuszną drogę” – naprawdę, jak jestem na tej diecie, która w zasadzie nie jest dietą tylko stylem życia i powinna ze mną zostać na zawsze, to czułam się lepiej, lepiej funkcjonowałam. Wiem, że to dla mnie dobre, ale jednak to takie trudne… dlatego count me in – jestem z Tobą w tej pracy nad sobą :)
Aga, czy Ty mi kiedyś podawałaś namiary na tę dziewczynę? Jeśli tak, to pewnie zgubiłam, więc jeszcze raz poproszę. Teraz raczej nie mam szans na opiekę dietetyczną (finanse), ale może za jakiś czas…? Brzmi naprawdę fajnie, bo ja właśnie potrzebuję pogadac o mojej relacji z jedzeniem i o mechanizmach nią rządzących, a nie tylko grzecznie stosować się do jadłospisu. Bo naprawdę potrafię się przez wiele tygodni stosować i utrzymywać w ryzach, ale co z tego, jak potem przychodzi jakis zyciowy problem albo stres i wpadam w stary schemat, który konczy się równią pochylą i ekspresowym odzyskaniem 30kg wagi…
Ja!
Dopisuję do listy! :))
No chyba ja!! Skoki wagi o 20-30kg kilka razy w życiu i cały dorosły czas próby różnych diet aż po zawodowy kurs dietetyka (byłyśmy z kumpela 2 najgrubsze na kursie – i jak tu się stać Panią dietetyk z 90 na liczniku).
Babs, przepraszam, to jest okrutne, ale przywodzi mi na myśl jeden z moich ulubionych memów:
Ja!
My to się Kasia musimy spotkać! :)