strona główna > codziennik
Wyszedłszy z nory i opuściwszy strefę rzekomego komfortu, doznałam wyzwalającego poczucia, że tu wcale nie chodzi o mnie. Przeważnie nie chodzi o mnie. A dokładniej: w większości międzyludzkich interakcji, w których przychodzi mi uczestniczyć, w większości wydarzeń, które stają się moim udziałem, zupełnie nie chodzi o mnie. Niby tam jestem, stoję, wydaję dźwięki, wykonują jakieś mniej lub bardziej skoordynowane ruchy, dotykam przedmiotów, czasem nawet ludzi, i wiem, że równie dobrze mogłoby mnie nie być. Jestem całkowicie zbędna. Sprawy dzieją się, wydarzają, ocierają się o siebie i splatają na chwilę, może dłużej, a zazębiwszy się zbyt mocno, wydają z siebie gwałtowne dźwięki spanikowanej materii, której cząsteczki – niczym kulki rtęci – próbują uciec od siebie jak najdalej i już nigdy więcej się nie spotkać. I to jest dopiero strefa prawdziwego komfortu: udawana obecność, markowana uważność, pozorne zaangażowanie. I nie ma w tym nic złego, najzupełniej! Wszyscy jesteśmy monadami.
„Monada, o której będziemy tutaj mówili, nie jest niczym innym, jak tylko substancją prostą, wchodzącą w skład rzeczy złożonych; prostą, tzn. pozbawioną części.(…) Otóż tam, gdzie nie ma części, nie jest możliwa rozciągłość ani kształt, ani podzielność. I monady te są prawdziwymi atomami natury – elementami rzeczy.
Niepodobna też wytłumaczyć, jak inne stworzenie mogłoby przeobrazić lub zmienić coś we wnętrzu monady, skoro nie można w niej przestawić ani nawet pojąć żadnego wewnętrznego ruchu, który by można w niej wywołać, nakierować, zwiększyć, co jest możliwe w rzeczach złożonych, gdzie zachodzą zmiany między częściami. Monady nie mają okien, przez które cokolwiek mogłoby do nich się dostać czy też z nich się wydostać.
(…) Każda monada musi nawet różnić się od każdej innej. Gdyż nie ma w naturze dwóch bytów, z których by jeden był w zupełności taki sam jak drugi i między którymi nie można by znaleźć różnicy wewnętrznej lub polegającej na znamionach wewnętrznych.
Uważam też za rzecz ustaloną, że wszelki byt stworzony podlega zmianom, a zatem także monada stworzona, że ponadto w każdej z nich ta zmiana jest ustawiczna. Z tego, cośmy rzekli, wynika, że zmiany naturalne w monadach pochodzą od jakiejś zasady wewnętrznej, skoro przyczyna zewnętrzna nie może wywierać wpływu na ich wnętrze.(…) Działalność zasady wewnętrznej, sprawiającej zmianę, czyli przejście od jednego postrzeżenia do drugiego, można nazwać dążnością, (appétition); co prawda, dążenie nie zawsze może w pełni osiągnąć całkowite postrzeżenie, ku któremu zmierza, ale coś z niego zawsze osiąga i dochodzi do nowych postrzeżeń.
Wielości w substancji prostej doświadczamy sami, kiedy przekonujemy się, że najmniejsza myśl, jaką sobie uprzytamniamy, zawiera jakąś rozmaitość swojego przedmiotu. Toteż ci wszyscy, którzy przyznają, że dusza jest substancją prostą, muszą uznać tę wielość w monadzie. (…) Można by nazwać entelechiami wszystkie substancje proste, czyli stworzone monady, gdyż mają one w sobie pewną doskonałość, a jakaś właściwa im samowystarczalność czyni z nich źródło własnych czynności wewnętrznych i – rzec można – bezcielesne automaty.
Jeśli duszą chcemy zwać to wszystko, co posiada postrzeżenia i dążenia w znaczeniu ogólnym, które wyłożyłem, to duszami można nazwać wszystkie substancje proste, czyli monady stworzone; ponieważ jednak czucie jest czymś więcej niż prostym postrzeżeniem, przystaję na to, by nazwa ogólna monad i entelechii wystarczała dla prostych substancji, które nic więcej nie mają, duszami zaś nazwijmy jedynie te, których postrzeżenie jest, wyraźniejsze i uzupełnione pamięcią.
Monady są zdolne poznać system wszechświata i coś z niego przez architektoniczne próbki naśladować, tak że każdy duch jest jakby małym bóstwem w swoim zakresie.”
[Godfried Wilhelm Leibniz, Wyznanie wiary filozofa, Rozprawa metafizyczna, Monadologia, Zasady natury i łaski oraz inne pisma filozoficzne, tłum. S. Cichowicz]