strona główna > codziennik

Marcin zawsze powtarza, że wystarczy przełamać swój schemat i zrobić coś niespodziewanego, a reszta zmian pojawi się sama, nagle i znikąd. I tak było i tym razem! Coś mnie tknęło w sobotę, by jednak iść na siłkę i – pomimo lekkiego zatłoczenia pakerni – zrobić swój trening. Done! 1,5 godziny upłynęło znakomicie – wyszłam stamtąd srogo sponiewierana i lekko szczęśliwa.
Dotarłszy do domu, zaraz wpadłam w zasadzkę cudownych kobiet, które czule wmanewrowały mnie w grupowe wyjście na voguingowy Bal u Bożeny! Nawet nie wiem kiedy, ale zgodziłam się i z nieskrywanym entuzjazmem wbiłam w listopadowy mrok i warszawską mżawkę. Bawiłam się wybornie i w sumie cudem ogarnęłam drogę powrotną na swój koniec świata.
Dzisiaj troszkę mnie jeszcze odkleja od rzeczywistości, ale stwierdzam, że dokładnie tego mi brakowało. Ludzi, gadania, śmiechu i muzyki.
Może nie jestem ostatecznie stracona dla świata?
Szczęściara jesteś, mnie to nawet nie ma komu wyciągnąć z domu :(
Gratulacje, wiem jak trudno przełamać się w takich sprawach…