– śpiewa Kasia z Błażejem, a ja jeszcze ciaśniej owijam się kołdrą. Odkąd Czuczu zachorowała praktycznie mnie nie ma, przełączyłam się w tryb działania i przetrwania. Pracuję, jeżdżę z nią na chemię, podaję leki, robię kroplówki. Nieustannie patrzę na nią i chłonę każdy jej ruch, oddech, mruczenie, zapach. Żeby zapamiętać. Na całe życie. Oprócz tego głównie śpię, leżę, drzemię, majaczę, siedzę w bezruchu i gapię się na drzewo za oknem. Biorę duże dawki leków. Staram się nie myśleć. Nie ma przyszłości, jest tylko jedno wielkie TERAZ. Teraz Czuczu czuje się dobrze, teraz reaguje na leki, teraz idzie na spacer, teraz je, teraz śpi, teraz tuli się do mnie. Teraz JEST. Nic innego się nie liczy.
Muszę kończyć, bo zaczynam płakać.
Pamiętam, jak Kumok chorowała i wtedy chyba Marcin powiedział Ci, że psy są całkowicie zanurzone w teraźniejszości, jakoś zapadło mi to w pamięć – a gdzieś w jakiejś mądrej książce przeczytałam kiedyś, że obecny moment jest zawsze do uniesienia, bo w końcu nie ma wyjścia i jakoś jedziemy z tym koksem, nawet jeśli wydawało się, że no way (oczywiście tam było to ładniej ujęte). Choć wyobrażam sobie, że bardzo ciężko Ci się to wszystko niesie… Ale dobrze, że Czuczełko trafiło akurat do Ciebie, jest w najlepszych możliwych rękach. Trzymam najmocniej kciuki, żeby było znów dobrze i zwyczajnie.
Jesteś! Tak się martwiłam! Twoje nagłe zniknięcie, zahasłowanie bloga sprawiło, że myślałam, że stało się coś bardzo złego i to z obydwoma piesami… Duuużoo zdrowia dla Czuczełka i dużo siły dla Was. Trzymam kciuki, ślę dobre myśli. Pozdrowienia dla Misia Miszurka.