BCUK 2015 Londyn (I): Orka dans le metro

– No to wylądowałyśmy! Wspaniała, iście nie-londyńska pogoda! Jak ci się tu podoba, Orka? – Fcare. Ani troche. Fcare a fcare.     – Ale czemu? Co się stało, Mały Kasztanie? – Nie wiem. Nic.   – Jak się czujesz, Oreńka? – Chyba widzis, ze  **ujowo…   – No widzę. I nie wiem, jak ci...

na całych jeziorach… tai chi. o wszystkich dnia porach…

TAI CHI ! czyli: O tym jak Zazie i Syd próbowały zgłębić arkana wschodnich sztuk walki oraz posiąść tajemną wiedzę o krążeniu życiodajnej energii qi   pojechałyśmy na Mazury, niczego nie przeczuwając…     choć właściwie – jadąc na obóz treningowy wschodnich sztuk walki, należało się właśnie tego spodziewać ;)     wymęczone warszawskimi upałami i ciśnieniem...

♥ Warszawa kocha Wrocław ♥

  nie minął miesiąc, a my znów pomknęłyśmy do Wrocławia. cudownie nam z tym, a zarazem nieco dziwnie, bo odwykłyśmy od wakacyjnych wyjazdów. oraz od wyjazdów w ogóle. jednak miniona wiosna sponiewierała nas tak doszczętnie, że bez twardego resetu i reinstalacji systemu nasze komputery pokładowe nie pociągną zbyt długo. doktor Maciuś Miś daje znak do odjazdu!...

rarka Orka i koledzy ze spiżu, brązu i żelaza

pamiętacie jeszcze rarkę Orkę? [ klik! – 1,   2,   3 ] na razie Orki nie ma, tak jak nie ma mnie, ale znalazłam w czeluściach bloga kilka nieopublikowanych i nieopisanych foto-historii Orkowych. dawnych, wakacyjnych, kolorowych.   trochę nie mam siły na dopisywanie słów pod zdjęciami, więc może sami opowiecie sobie tę historię… ;)        ...

czerwcowy krakowski spleen

  w imię złotej zasady „idź być smutny gdzie indziej” postanowiłyśmy – przy absolutnym braku środków finansowych – zrobić sobie wakacje. skoro i tak mamy długi, kredyty i debety, to kasa wydana na paliwo raczej nas nie zbawi. także ten… jadziem! zapakowałyśmy do naszego wiernego saabusia cały domowy mandżur (wraz z komputerami do zdalnej pracy zarobkowej)  ...

omujborze!!! … czyli resztki topniejącego śniegu w technikolorze

w tym roku przede wszystkim miało być blisko. oraz tanio. ale takie rzeczy to tylko w Lidlu, jak się okazuje… Terchova w słowackich Tatrach zaprezentowała nam się na pierwszy rzut oka całkiem zacnie – omiatałam okolicę wzrokiem na tyle dyskretnie, by nie zauważać szarozielonych połaci krajobrazu o konsystencji rozmoczonego gówna, a tym bardziej nie pozwolić...

mistrz ślizgu w przykucu sposobi się do akcji

chodzę grzecznie do pracy, pełna nadziei łykam spalacze tłuszczu, a moje bawełniane spodnie dresowe mają tę cudowną właściwość, że niepostrzeżenie i dyskretnie ulegają miłemu procesowi rozciągania, co sprawia, że z dnia na dzień czuję się coraz chudsza i jędrniejsza. niezły trik, sami przyznacie. oprócz tego jestem w strasznym niedoczasie, bo za chwilę jedziemy z Sydem...

Scroll to top