♥ Bratnie Tusze ♥
Sisterhood in fatness, fitness & happiness -
czyli ciałopozytywnie o życiu, tyciu i odchudzaniu

Oto ja, Zazie – weteranka odchudzania, pasjonatka diet i mistrzyni efektu jojo – po raz kolejny przystępuję do zrzucania swojej mutant-masy. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że o rozpaczliwych próbach odchudzania [CZYTAJ] mogłabym napisać grubą książkę. Dlatego tym razem spróbuję schudnąć na spokojnie, bez desperacji, bez radykalnych albo zwyczajnie głupich metod – za to z szacunkiem i miłością do swojego ciała. Mam jednak dylemat: czy odchudzanie w ogóle może być ciałopozytywne? [CZYTAJ]

jagody goji – drogie, śliczne i toksyczne.

łkałam ostatnio na blogusiu, jak głęboko mnie upokorzyła oraz gwałtownie sponiewierała trwająca przeszło tydzień grypa żołądkowa, w ramach której zaliczyłam: spazmy na łazienkowym dywaniku, nirwaniczne omdlenia i majaczenie, konwulsje na sedesie i jodłowanie wprost z trzewi do plastikowej miski. och, no nie byłabym sobą, gdybym zataiła przed światem tak malownicze sceny rodzajowe, jednak winna wam

Czytaj więcej »
jak schudnąć 20 kg w 3 miesiące

oh zazie, fatty boom boom!

odkąd, wraz z tegoroczną wiosną i dużą dawką paroksetyny, wyszłam z trwającej niemal rok depresji – znów zaczęłam malować oczy i rozpuszczać włosy, a kupiwszy sobie pół tuzina czarnych spodni (zdolnych pomieścić parostatek, orkiestrę dętą oraz mnie samą) oraz tyleż samo czarnych bluzek o powierzchni co najmniej spadochronu – zaczęłam także bez większych problemów wychodzić

Czytaj więcej »

Ochota na wiosnę. wiosna na Ochocie.

po tej wiośnie obiecywałam sobie więcej niż wiele oraz dużo. tymczasem nadeszła, a ja nie zdążyłam jeszcze otrząsnąć się z zimowego kurzu, który osiadł na mnie grubą warstwą. dosłownie. grubą. jak się czuję, będąc cięższa o 10kg niż w minionym maju? powiem wprost:   zajebiście chujowo. tymczasem leżę i hejterzę.   na trawie, a jakże.

Czytaj więcej »

Blood Sugar Sex Magik

odebrałam wyniki badań. mogłyby być lepsze. cóż, sama na nie zapracowałam. na pytanie, czy w wieku 35 lat można stanąć na rozdrożu, pośrodku ciemnego znajdując się lasu, i zastanawiać się: czy lepiej iść krótką trasą w dół ku miażdżycy i cukrzycy, czy może lepiej skręcić w znacznie dłuższą i krętą ścieżkę biegnącą pod górę –

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 10 – ostatni!!!

          dzień 10. piątek – OSTATNI DZIEŃ MASTER CLEANSE I did it!  I did it! I did it! wytrzymałam! dałam radę! udało mi się! cieszę się jak głupia, naprawdę. 1+10 dni Master Cleanse to w sumie 11 dni ćwiczenia silnej woli. BEZ JEDZENIA. bez słodyczy, pieczywa, ukochanych serów i makaronów… bez niczego! zero!

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 9

          dzień 9. czwartek.   daleka jestem co prawda od podziwu dla własnego superego, ale! w sytuacji, kiedy trzy osoby bez serca i bez duszy – czyli Czmuda, Quentin i Syd – siedzą tuż obok przy stole i wpierniczają najlepszego ‘chińczyka’ w mieście, a ja udaję, że “mnie to nie dotyczy

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 8

           dzień 8. środa. mija właśnie 8 dzień mojej klonowo-cytrynowej krucjaty i jak widzicie – ku rozczarowaniu co poniektórych – jeszcze żyję! ;) dzisiaj akurat mam się świetnie, ale wczoraj, przyznaję, było słabo. dowlokłam się do domu i zanurkowałam na 3 godziny pod koc, gdzie robiłam sobie okłady z ciepłych pachnących

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 7

          dzień 7. wtorek. rozpoczęłam 7 dzień Master Cleanse. na wadze 4 kg mniej. ale nie jest różowo. i nie chodzi tu o moją silną wolę, która o dziwo daje radę, ale o to, że odczuwam znaczny spadek energii i ogólną dekoncentrację. a ponieważ nie jestem bezkrytyczna i nie wierzę ślepo

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 6

          dzień 6. Poniedziałek Wielkanocny. sobotnio-niedzielne grzechy z sokiem warzywnym postanowiłam jednak sobie wybaczyć. no bo bez przesady! do tej pory trudno mi było odmówić sobie piątej dokładki spaghetti czy ósmego kawałka pizzy, więc nie będę robić tragedii z faktu, że po kilku dniach BEZ JEDZENIA pozwoliłam sobie na wypicie soku

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 5

          dzień 5. Niedziela Wielkanocna. wyobrażaliście sobie kiedyś chińską torturę? np stół wielkanocny zastawiony wszystkim, co uwielbiam. wytrzymałam. o tyle i ile. chwilowy kryzys zdusiłam w zarodku szklanką soku warzywnego. tymczasem świąteczna biesiada trwała, trwała, trwała i trwała… pierdyliard przystawek, osiemstet dań pierwszych, tysiąc dań drugich i brazylion podwieczorków. w domu

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 4

          dzień 4.  Sobota Wielkanocna. wiedziałam, że w święta będzie ciężko, ale nie sądziłam, że aż tak. rano pojechałyśmy z Syd na świąteczne zakupy do naszego ukochanego Lidla. dla Syda 10 kg pyszności, a dla mnie dla mnie 10 kg cytryn. w sumie nie wiem, jak sprawdzić, czy te trzy razy

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 3

  dzień 3. piątek. robię się lekko nerwowa. czy naprawdę wszyscy muszą opowiadać na prawo i lewo, czego nawpierdalają się w czasie świąt? pociesza mnie jedynie fakt, że na wadze widnieje 68 kg. czyli jakby 3 kg mniej ;) oczywiście, że zeszła ze mnie woda i reszta nieczystości. tymczasem tłuszcz ma się całkiem nieźle i

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 2

    dzień 2. czwartek. euforycznie podskakuję przez cały dzień w oparach syropu klonowego, cytryny, imbiru i pieprzu cayenne. jest mi dobrze. jest mi lekko. spring is in the air. oraz! zupełnie minęła mi ochota na słodycze! czyżby to zasługa pieprzy cayenne? marzę o soku warzywnym…         Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – dzień 1

  dzień 1. środa. dzień jak co dzień, tyle że bez uciech gastronomicznych. od samego rana myslę o jedzeniu, podziwiając siłę swojego charakteru. w drodze do pracy mijam tysiąc kiosków i sklepów, w których gdybym tylko chciała mogłabym kupić monte-dziecka-czas i kinder bueno. oczywiście, że chcę. ale not today, sweetie. po pierwszych dwóch porannych szklankach

Czytaj więcej »

Master Cleanse [Lemon Detox Diet] – czyli wszystko, co chciałybyście wiedzieć o diecie lemoniadowej, ale wstydzicie się zapytać…

czas trwania detoxu: + minimum 10 dni (max 40 dni) składniki detoxu: + syrop klonowo-palmowy klasy C + świeżo wyciśnięty sok z cytryny + pieprz cayenne + ew. imbir + woda niegazowana niskozmineralizowana produkty zakazane w czasie detoxu: — warzywa i owoce — mięso i ryby — nabiał i tłuszcze — kasze i zboża — soki

Czytaj więcej »

OOSOM!!! czyli: Oczyszczająco-Odchudzający System Osobistej Metamorfozy (aka: Oczyszczająco-Odchudzający System Odnowy Moralnej)

Ponieważ jestem za głupia na konstruktywne wykorzystanie dobrych rad – sama postanowiłam stworzyć jedyną słuszną metodę osiągania jedynie słusznej wagi i jedynie słusznego kształtu. Swojej rewolucyjnej metodzie nadałam roboczy kryptonim OOSOM!!! – gdyż – ni mniej ni więcej – tak właśnie zamierzam wyglądać po jego wdrożeniu, zastosowaniu i zakończeniu. System OOSOM!!! składa się z kilku

Czytaj więcej »

w ramach auto-wylaszczania unikam reklamowania, promowania i namawiania

żeby wszystko było jasne:    owszem, pracuję w reklamie (jestem copywriterką), ale mój blog w żaden sposób nie jest powiązany z moją pracą zawodową  nie reklamuję na blogu produktów i usług moich pracodawców, zleceniodawców czy klientów agencji reklamowych, dla których pracuję  nie jestem w żaden sposób związana z producentami, dystrybutorami            

Czytaj więcej »

oogie boogie – oogie boogie, Zazie pije wyciąg z papugi

po pierwsze – ustalmy fakty:   po drugie: ci, którzy mnie znają – wiedzą, że jestem hardkorem i półśrodki na mnie nie działają. oraz że potrzebuję czegoś mega. dopiero wtedy jestem w stanie dotrzeć do swojego wewnętrznego super i pobudzić głęboko ukryte ekstra. oraz ekstremum. w bonusie.   nie wdając się w szczegóły – powiem,

Czytaj więcej »

chcę być blogerką trendsetterką!

kochani, przemyślałam sprawę. tak dłużej nie może być! ja muszę iść z czasem, z postępem, z osiągnięciami. jestem nowoczesną, wyzwoloną kobietą. uprawiam seks w wielkim mieście, smaruję sie balsamem do ciała i myje zęby. ja się nawet już odchudzam! a ten blog nie nadąża. on się zatrzymał w rozwoju. on nie jest mobilny, on nie

Czytaj więcej »

projekt: odchudzam się – dzień 5

czyli wpierniczam o 23.40 ser żółty i gorgonzolę, popijając czerwonym winem. nie chcecie wiedzieć, co było wcześniej. a ja nie chcę pamiętać. zwłaszcza, że mam kulminację PMS’u i w wyobraźni rzucam nożami.   ps. postanowiłam motywować się i przestraszać prawdziwie ohydnymi obrazkami: ta wizja jest tak obrzydliwa, że aż robi mi się słabo… żegnaj serze!

Czytaj więcej »

projekt: odchudzam się – dzień 4

mopsia inauguracja sezonu na Polu Mokotowskim. latte na podwójnym espresso, pięć Lolkowych frytek podkradzionych Syd, grillowana pierś kurczaka z surówkami.   potem pracowa impreza i… jakieś czipsy, ananas, martini z tonikiem. nienawidzę świata. nienawidzę siebie.     Przyłączysz się? Ciałopozytywnie o życiu, tyciu i chudnięciu          

Czytaj więcej »

projekt: odchudzam się – dzień 3

odchudzanie organizmu zaatakowanego przez klątwy, mikroby i uczonych nigdy nie jest łatwe. ból gardła rywalizuje z bólem istnienia, a gorączka z depresją i siódmymi potami. poranek zaczęłam kawą z mlekiem sojowym. gdy pierwszy szok minął, zajrzałam do lodówki – i wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że dieta oznacza metodyczne podejście do żywności, zakupów, jadłospisów i posiłków.

Czytaj więcej »

projekt: odchudzam się – dzień 2

zgodnie z zaleceniem dramaturgicznym Czechowa: wisząca na ścianie w pierwszym akcie strzelba – w trzecim musi wystrzelić. i na tym mogłabym tę notkę zakończyć, dodając jedynie, że Syd przytargała wczoraj do domu słoik masła orzechowego. nie pytajcie mnie, kto dziś ów słoik opędzlował do czysta.   a zabrałam się do tego wyjątkowo metodycznie – jak

Czytaj więcej »

Porażka, miło mi…

zjadłszy w pracy trzy cykorie, paprykę czerwoną sztuk jeden oraz miseczkę ryżu basmati, wypiwszy kawę oraz febrisan [dziękuję Ci, Magdusia :*]- przyszłam do domu i… RROARR!!! wpierniczyłam porcję maślanego gingerchickena oraz dwa talerze zupy tajskiej. hell yeah!!! moje drugie imię to Porażka. pam pa ram pam! a następnie umęczona gorączką i bólem gardła – zasnęłam.

Czytaj więcej »
Czy odchudzanie w ogóle może być CIAŁOPOZYTYWNE?

Odnoszę czasem wrażenie, że w dobie, zyskującej coraz większą popularność, “ciałopozytywności” – odczuwanie jakiegokolwiek dyskomfortu w związku ze swoją wagą, figurą czy wyglądem traktowane nie tylko jako objaw braku samoświadomości i samoakceptacji, ale wręcz fatfobii.

Według powierzchownie rozumianej ciałopozytywności – każda kobieta jest boginią i powinna akceptować siebie bezgranicznie, nie mieć żadnych kompleksów oraz kochać i celebrować swoją cielesną bujność.

W tym ujęciu jakiekolwiek niezadowolenie ze swojego wyglądu czy próby schudnięcia są objawem emocjonalnej niedojrzałości i próżnej pogoni za przemijającym pięknem, a co więcej – przyjęciem na siebie jarzma patriarchatu i zgodą na przedmiotowe traktowanie kobiet. Czy jakoś tak…

Żeby było jasne: szanuję grube dziewczyny. Podziwiam te, które twierdzą, że czują się piękne i szczęśliwe. Być może nawet im zazdroszczę. Niestety, nie jestem jedną z nich. Jestem sfrustrowaną grubaską, która po raz kolejny próbuje zrzucić 30 kg. Właśnie z miłości i szacunku do własnego ciała, bo znów chcę być zdrowa, silna i sprawna.

Moje przygody z odchudzaniem

W kwestii odchudzania przerabiałam już niemal wszystko: od ryzykownych przygód z najbardziej absurdalnymi głodówkami z internetów, przez żenujące próby wytrwania na dietach układanych przez „specjalistów”, po heroiczne wysiłki w stawianiu sobie w miarę racjonalnych ograniczeń żywieniowych… O tym, jak z wiotkiego dziewczęcia przemieniłam się w sympatycznego wieloryba możecie przeczytać TUTAJ.

Od kilku lat w rozpaczy i desperacji szukałam w internecie najszybszego sposobu na schudnięcie. Niestety znalazłam parę diet, głodówek i absurdalnych porad, które okazały się opłakane w skutkach, spowalniając mój metabolizm i rozwalając gospodarkę insulinową, przez co nie tylko utyłam jeszcze bardziej, ale i doprowadziłam swój organizm do insulinooporności.

O jednej z najgłupszych i najbardziej szkodliwych (według mnie) „diet” – czyli Lemon Detox Diet (inaczej: Master Cleanse) – możecie poczytać TUTAJ – szczerze nie polecam i z całego serca odradzam!   Moim kolejnym błędem dietetycznym były tabletki rzekomo spalające tłuszcz – o perypetiach z Ketonem Malinowym przeczytacie TUTAJ   Kolejne „cudowne diety” z popularnych portali internetowych doprowadziły mnie stanu, w którym ważyłam 85 kg – o moich rozpaczliwych próbach schudnięcia możecie przeczytać TUTAJ oraz TUTAJ.

W końcu, kiedy już totalnie straciłam nadzieję, trafiłam program żywieniowy Metabolic Balance (o jego zasadach możecie przeczytać TUTAJ, a mój jadłospis poznać TUTAJ).   W marcu 2014 roku wyrzuciłam całkowicie z jadłospisu węglowodany proste, gluten i laktozę. W ciągu kilku miesięcy schudłam 20 kilogramów. Przez 2 lata, jedząc normalnie, utrzymywałam wagę 65-70kg, wspomagając się terapią kognitywną na podstawie książki Dr Judith Beck „“Myślenie wyszczuplające. Dieta Dr Beck” (możecie o niej poczytać TUTAJ ). Niestety, problemy osobiste i skłonność do “zajadania negatywnych emocji” sprawiły, że znów zaczęłam tyć.

Po zakończeniu 10-letniego związku (jesienią 2017 roku) moje “problemy z odżywianiem” osiągnęły swoje apogeum: przez kilka miesięcy po prostu leżałam, płakałam i żarłam, dobijając w 2018 roku do rekordowej wagi 100 kg. W styczniu 2019 roku rozpoczęłam kolejną edycję odchudzania – Terapię Ketogeniczną. Po ponad 2 miesiącach terapii i 20 zrzuconych kilogramach mogę z całą stanowczością stwierdzić coś banalnego w swej oczywistości: ani detoks i dobrze zbilansowana dieta, ani sukcesywne chudnięcie, ani zabiegi wspomagające, ani opieka specjalistów – nie rozwiązują tego, co mam w głowie, czyli zaburzeń jedzenia. Efekt jo-jo po Terapii Ketogenicznej zaskoczył nawet mnie samą: nie minęło pół roku, a znów ważę prawie 100kg.

Co dalej? Nie wiem. Nie zliczę, ile już razy próbowałam schudnąć, zasięgając porad lekarzy i dietetyków; wykupując diety pudełkowe czy programy żywieniowe; łykając suplementy i pocąc się na podłodze przed wirtualnym obliczem youtube’owych trenerek i fit-blogerek. Przez ostatnie 10 lat ufałam w tej materii wszystkim i każdemu z osobna, skoro nie mogłam polegać na samej sobie: ani w kwestii ilości pochłanianego jedzenia, ani tym bardziej w kwestii ułożenia racjonalnego planu żywienia i zrzucania mutant-masy. Przez ten cały czas nasłuchałam się najrozmaitszych teorii na temat tycia i chudnięcia oraz poznałam “101 niezawodnych sposobów na zrzucenie nadprogramowych kilogramów i zachowanie smukłej sylwetki aż do późnej starości”. Nikt jednak nie zapytał mnie, dlaczego ja właściwie tyję; co, kiedy i jak jem; co czuję, jedząc; kiedy to się zaczęło; jaką mam relację z jedzeniem; jak postrzegam swoje ciało; dlaczego raz chudnę 20 kg, a zaraz potem tyję i ważę 30 kg więcej; oraz – jak się w związku z tym czuję. Dlatego wszystkim dziewczynom, kobietom i paniom, które pytają mnie, jaką najskuteczniejszą metodę polecam im na odchudzanie – odpowiem:

Każda dieta będzie dobra, pod warunkiem, że zajmiesz się sobą, swoimi emocjami, lękami i kompleksami; swoją relacją z jedzeniem i z najbliższymi ludźmi; swoim najbliższym otoczeniem, swoim ciałem i głową, swoimi myślami i przekonaniami. Wtedy najzwyklejsze jedzenie okaże się najskuteczniejszą dietą, bo będziesz je po prostu jadła, żeby żyć – a nie żyła, żeby jeść; żeby koić jedzeniem smutki, łagodzić nim stres, maskować nim samotność czy lęk, nagradzać się za sukcesy czy karać za porażki. Zajmij się sobą, po to, by jedzenie wróciło na właściwe sobie miejsce i znów stało się pokarmem, a nie Twoim przyjacielem, kochankiem, powiernikiem, terapeutą, prześladowcą i katem; ukochanym wrogiem, który wodzi cię na pokuszenie i niszczy.

Dlatego nie pytajcie mnie więcej, jak najlepiej schudnąć. Od dziś będę starała się – przede wszystkim samej sobie – odpowiedzieć na pytanie: jak przestać tyć? jak przestać się objadać? jak zacząć normalnie jeść, nie stając się po chwili wielorybem.