Blog o ADHD/ADD, nawracającej depresji i upartych próbach wychodzenia z chaosu i smutku, o poszukiwaniu motywacji do działania i sposobów na radzenie sobie z codziennością
Są dni, kiedy czuję się gorzej. Albo po prostu źle. Wydaje mi się wtedy, że dni, w które czuję się lepiej albo po prostu dobrze – nie istnieją. I tak naprawdę nigdy nie istniały. I istnieć nie będą. Nauczyłam się jednak, aby w takich momentach nie traktować siebie zbyt serio, nie wierzyć sobie ani przez chwilę, nie stawiać pod ścianą i nie odbierać nadziei… [czytaj dalej]
ODCHUDZANIE – dzień 14 – chirurgicznie? anorektycznie? … kretynicznie!
oprócz tego, że za dużo jem – bo na jedzenie, tak jak na wszystko inne apetyt mam nieposkromiony – zdecydowanie za dużo rozmyślam, doprowadzając się tym samym na szczyty absurdu, nonsensu i głupoty. nie wiem, jak to napisać, by nie zabrzmiało jeszcze bardziej kretynicznie niż w rzeczywistości, ale – tak, owszem rozważałam przez chwilę operację
absolutnie nic. || just leave me alone.
moja praca polega na tym, że wymyślam, układam i piszę. im szybciej myślę, tym więcej piszę. im więcej piszę, tym więcej zarabiam. rachunek jest prosty – jak dwa plus dwa lub zero plus zero. problem z byciem copywriterem jest taki, że copywriter powinien choć w 20% być przekonany o swojej zajebistości i genialności własnych konceptów.
bloody blue monday
do matematyki mam stosunek raczej oziębły, ale jeśli wierzyć obliczeniom Arnalla to właśnie dziś przypada najbardziej depresyjny dzień roku. a ponieważ ostatnio depresji unikam jak ognia, odpędzając od siebie wszelkie podejrzenia jakobym sama miała się w nią zapaść i nurzać do utraty tchu – bardzo mi dzisiaj pasuje ten cholerny blue monday. dzięki niemu tłumaczę
ODCHUDZANIE – dzień 03 – piątek, 10.01.2014: fucked up.
CHALLENGE: KRÓL IMPREZY & MISTRZ OGŁADY TOWARZYSKIEJ LEVEL: MASTER iść na imprezę do Sąsiadów w stanie głębokiego PMS’u, siedzieć dwie godziny z gnuśną miną, a następnie wpierdolić dzieciom Gospodarzy wszystkie czekoladki adwentowe… no cóż, zupełnie jak w “Sensacjach XX wieku” – to był zwykły dzień, nic nie zapowiadało wieczornej
nana karobi yaoki – jinsei wa kore kara da
sezon na podsumowania, zestawienia i noworoczne postanowienia kwitnie, ja zaś – niekwestionowana dotąd mistrzyni wielkich obietnic i jeszcze większych nadziei – w tym roku rękami i nogami zapieram się przed postanawianiem czegokolwiek. trochę na przekór, a trochę ze strachu, że znów nie podołam i jak zwykle utonę sobie depresyjnie we łzach frustracji i wściekłości na
ghost in the shell
nie rozumiem, dlaczego wrodzona polska smuta i bliżej niezidentyfikowane poczucie winy każe nam żałować za grzechy minionego roku i obiecywać poprawę w tym nadchodzącym, z dnia na dzień narzucając nam sztywne ramy i wszelką wstrzemięźliwość. przecież zabawa dopiero się zaczyna! tymczasem zdecydowanie bliżej mi do karnawału w Rio niż solennych noworocznych postanowień i słowiańskich pobożnych
lovelock.
rzeczywistość wessała mnie bez reszty, mam energię, mam sny, wszystko wodzi mnie na pokuszenie oraz za nos, wprost na manowce. ale jest dobrze. nawet bardzo. paroksetynę zmniejszyłam do 20 mg. niestety nie chudnę, zatrzymałam się. zabałaganiłam dietę. nie szkodzi, przecież i tak każdego dnia zaczynam samą siebie od początku. to co do pojęcia trudne
w pogoni za fazą REM. just give me sugar.
po kolejnej nieprzespanej nocy podkurwiłam się już nie na żarty – no bo co to ma być, do jasnej cholery?! czy ja wyglądam jakbym miała czas i siłę na takie zabawy?! gonitwo myśli, spierdalaj. z tej całej rozpaczy włamałam się do Sydowego opakowania krówek i zapodałam sobie mega wielkiego cukrowego szota. spektakularna porażka. przez resztę
wsobność.
aktualnie nie mam nic do napisania, bo się miotam. wściekle. kiedy wewnętrzne ciśnienie wzrasta do poziomu alarmowego – przestaję spać. a jeśli nawet zasnę, to krzyczę. jest mi gorąco. skronie pulsują pod opuszkami palców, zwierzę próbuje się wydostać. tylko spokojnie. bez emocji. sytuacja jest do opanowania. aplikuję sobie rozpaczliwe dawki ziółek, magnezu i witaminy B6.
zmiany, zmiany, zmiany. oraz stare śmieci.
a teraz konkretnie, po żołniersku i bez pensjonarskich metafor pełzających po “zamkniętych na głucho pokojach” – mówię, co następuje: blog Zazie zostaje. nie po to przez 11 lat nakurwiałam noteczki, obrazeczky i fidrygałki, żeby teraz zejść z pola bitwy i kurcgalopem uciekać przez krzaki oraz knieje, bo się panience fejsbuczek przestał podobać i gromadne bicie
nikogo nie ma w domu!
przepraszam, że tak bez słowa ostrzeżenia zrobiłam bloga na szaro. i na cztery spusty. mało elegancko, ale bardzo w moim stylu. ona miała dość, więc ona wyszła. trzasnąwszy drzwiami, strąciwszy wazon i niechcący stłukłszy żyrandol. nie, bez sensacji, nikt mnie na blogusiu czy fejsbuniu nie obraził, nikt mnie nie dotknął, nie uszczknął, mi nie zrobił
higiena gałki ocznej
jest bardzo, bardzo ważna. naprawdę. zwłaszcza jeśli używamy tuszu do rzęs i eyelinera, którym rysujemy sobie kocie oczy, kreskę kleopatry oraz inne esy-floresy. w celu właściwej higieny gałki ocznej codziennie używajmy płynu micelarnego, a raz na jakiś czas – własnych łez. obficie, nie żałujmy ich sobie. są za darmo. ciecz łzowa jest substancją nawilżającą, oczyszczającą
nie dla idiotki byle półśrodki
strzelaj albo giń. kochaj albo spierdalaj. wszystko albo nic. smutek i euforia. udręka i ekstaza. stupor i gonitwa myśli. gra na wielu bębenkach i operowanie skrajnościami to moja specjalność. nie rozumiem, dlaczego myśląc o innych, potrafię się wczuć w sto tysięcy odcieni szarości i emocjonalnych stanów pośrednich, natomiast samą siebie postrzegam wyłącznie w czerni i
our princess is in another castle
pamiętaj, Olga, w depresję i obłęd nie popada się z dnia na dzień. tym razem zorientujesz się, że nadchodzi i zdążysz ją w porę powstrzymać, staniesz jej w poprzek, zareagujesz, odepchniesz kopniakiem z półobrotu, strzelisz w mordę, będziesz szybsza… – pocieszam się od kilku dni, zaliczając lekką panikę na myśl o swojej metryce,
it’s my party and I’ll cry if I want to…
– już? mogę zaczynać?! khe… khem… jako Niespecjalnie Piękna, lecz Bardzo Nieśmiertelna Królewna Syrenka Nindża z tego oto miejsca pod moim ulubionym śmietnikiem na Starej Ochocie, skąd czerpię nieskończoną moc inspiracji i wzruszeń estetycznych – z okazji mych 35 urodzin uroczyście dziękuję Mamie i Tacie, Babciom i Dziadkom, mleku w proszku Bebiko oraz Vibovitowi,
łóżkowe nieprzyjemności, czyli rzecz o bezsenności
statystycznie spędzamy w łóżku ⅓ życia. śpiąc. kochając się. leżąc. płynąc. na falach wolnych o amplitudzie powyżej 75 μV. w fazie nREM. i w fazie REM. w fazie podniecenia. fazie pobudzenia. fazie plateau. orgazmu i odprężenia. w fazie snu. Odpowiednia ilość snu ma zbawienny wpływ na nasze zdrowie. Według holenderskich naukowców, co najmniej siedem godzin
edukacja o’Rity
przyszedł wrzesień – już jest jesień. załamanie pogody nastąpiło oczywiście z dnia na dzień, bo polski klimat nie uznaje żadnych stadiów pośrednich, ani łagodnych przejść meteorologicznych. trudno. aczkolwiek nie jest mi przykro. nienawidziłam szkoły. i nadal szczerze nienawidzę wszelkich zinstytucjonalizowanych form edukacji niższej i kształcenia ustawicznego. to było jedno wielkie i niekończące się pasmo frustracji
need, greed & envy
nie dziwię się, że niektórzy mi zazdroszczą. jest czego. przecież mogę sobie pozwolić na luksus depresji, relaksującą rozpacz i twórcze gapienie się w sufit. bo – rzecz jasna – nie czekają na mnie żadne długi do spłacenia, rachunki i raty kredytu hipotecznego, żadne zobowiązania zawodowe i żadni ludzie, wobec których muszę, powinnam i chcę być
sunburn
jestem, obecna. ale zgłaszam nieprzygotowanie do zajęć i brak pracy domowej. przepraszam. pomilczę jeszcze chwilę, a potem wszystko opowiem, dobrze? o diecie, owsiance i kaszy jaglanej, o sprzątaniu i myciu podłogi octem, o upale i włosach, które schną w pełnym słońcu, o tym, że najpierw nie mogę spać, a potem dostaję afrykańskiej śpiączki od
I’m giving you such sweet nothing
sama w domu. ogłuszam się muzyką. dopadł mnie niż. gdyż. znowu wątpię. powoli dociera do mnie, że pomimo rozpaczliwych codziennych prób zaistnienia – zawsze będę niedorzeczną obietnicą i niespełniającą się przepowienią. gdyby nie moje gabaryty – rzekłabym, że jestem ot, fraszką, błahostką, maleńkim stylistycznym lapsusem, zabawnym w formie, lecz pustym w treści. trzeba jednak