Blog o ADHD/ADD, nawracającej depresji i upartych próbach wychodzenia z chaosu i smutku, o poszukiwaniu motywacji do działania i sposobów na radzenie sobie z codziennością
Są dni, kiedy czuję się gorzej. Albo po prostu źle. Wydaje mi się wtedy, że dni, w które czuję się lepiej albo po prostu dobrze – nie istnieją. I tak naprawdę nigdy nie istniały. I istnieć nie będą. Nauczyłam się jednak, aby w takich momentach nie traktować siebie zbyt serio, nie wierzyć sobie ani przez chwilę, nie stawiać pod ścianą i nie odbierać nadziei… [czytaj dalej]
kaonashi
nie chce mi się gadać. nie chce mi się otwierać ust. wszystko, co powiem, wraca do mnie głuchym echem i brzmi jeszcze bardziej absurdalnie niż zazwyczaj. w tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak czekać. skrobać paznokciem w szklaną taflę, bębnić opuszkami palców, pozostawiając niewyraźne ślady, po których i tak nie sposób do mnie
oh zazie, fatty boom boom!
odkąd, wraz z tegoroczną wiosną i dużą dawką paroksetyny, wyszłam z trwającej niemal rok depresji – znów zaczęłam malować oczy i rozpuszczać włosy, a kupiwszy sobie pół tuzina czarnych spodni (zdolnych pomieścić parostatek, orkiestrę dętą oraz mnie samą) oraz tyleż samo czarnych bluzek o powierzchni co najmniej spadochronu – zaczęłam także bez większych problemów wychodzić
chaos.zip
wszystko robię jednocześnie. sprzątam. piszę. piorę. maluję blajtowe eye-chipy. chcę wyjść. zapominam po co. wróciłam do normy. 40 mg paroksetyny trzyma mnie w pionie. mogę nawet rzec: jestem radosna. seroxatowo beztroska. nie mogę jednak pojąć czemu od zawsze uderzam w życiu albo tylko w niskie – albo wyłącznie w wysokie tony. nigdy pośrodku. nie jest
między słowami.
– Daj mi słowo. – Hm? – To znaczy wymyśl je dla mnie… – Ale jak to? – No wiesz, podaj mi jakieś słowo… Takie zaklęcie, które będę sobie mogła powtarzać, kiedy znów będzie źle i nie będę miała siły… – Rododendron. To jedno z moich ulubionych słów. – O, ładne. Dziękuję. ro-do-den-dron
say your prayers, little one
nie, nie mam już depresji, chce mi się żyć, serio. ale kryzys zawodowy jest głęboki jak rów mariański. czemu? otóż mam pewne wyobrażenie, jak powinnam funkcjonować, pracować i działać: ile stron dziennie mam napisać, ile lalkowych ubranek uszyć, ile pomysłów wygenerować. z tego diametralnego rozdźwięku pomiędzy moimi oczekiwaniami a możliwościami rodzi się frustracja, która żre mnie
zakręcona, zakręcona.
hermetycznie zamknięta w dźwiękoszczelnej kapsule, eliminuję niechciane bodźce: zbyt ostre światło, gwar ludzkich głosów, odgłos telefonu i przychodzącej poczty, drażniący dotyk, ciepło obcego oddechu. słoik z zakrętką typu twist-off. filtrowany oksygen. buforowane życie. it’s so cosy in my rocket. now the old ways don’t seem true stick stop blue you’re only shifting in
nach Groojetz! || wycieczka na oparach benzyny
miniony tydzień zainspirował mnie do podjęcia pewnych decyzji i nakręcenia ajfonkiem filmu moralnego niepokoju: przerażenie w oczach – bezcenne! czy da się przejechać ponad 100 kilometrów na oparach benzyny? och, według Zazie oczywiście, że ofkors! moja siła perswazji jest tak powalająca, że zdołałam przekonać Syda, że po drodze będzie jeszcze bombilion stacji benzynowych…
krajobraz po bitwie
no dobra, różowy orzeł wylądował i pewnie stopi się w majowym słońcu na słodko-mdłą magmę, tymczasem ja, mili państwo, dopiero mam zamiar się przelecieć. a raczej odbić od dna, na którym się znalazłam przez swoje liczne zaniechania ostatnich miesięcy. wychodzę z depresji bogatsza o jakże cenne przemyślenia natury egzystencjalnej i doszczętnie spłukana finansowo. zaaferowana własnym niedowładem
hymn do maszyny mego ciała
ostatkiem sił doczołgałam się do internisty. i znów zrozumiałam, czemu co miesiąc płacę składki na prywatną służbę zdrowia. po godzinie załatwiłam wszystko: dałam się oddessać z krwi (pełna morfologia z rozmazem ręcznym, OB i CRP, parametrami wątrobowymi, nerkowymi i tarczycowymi) i moczu oraz sfotografowałam rentgenem klatkę mojego ptako-serca. Tytus Czyżewski jutro odbieram wyniki. jeśli niepokoje
here comes the sun
od końca zeszłego lata przez moje niebo przetoczyły się wszystkie burze i deszcze sezonu, stalowoszare wody i rozpacze jesieni, śnieżne nawałnice ciężkich myśli i sople pod paznokciami. here comes the sun, little darling. moje skrzydła wracają zza siedmiu mórz.
there’s nothing wrong
są takie chwile, kiedy paroksetyna, wenlafaksyna i reszta wszelkiego gówna po prostu nie pomaga. nie działa. i już. to są te zwykłe, codzienne chwile, w których chce nam się płakać, bo we własnym mniemaniu zostaliśmy zranieni, odtrąceni czy co tam sobie jeszcze wymyślimy. bo oczywiście nie mamy racji, o czym świat nas zaraz chętnie poinformuje
Nie śpię, bo trzymam się za głowę
a raczej: nie śpię, bo przytrzasnęłam sobie szyszynkę drzwiami od kredensu. kilka tygodni temu coś mi się poprzestawiało w głowie, przemeblowało i zaklinowało – skutkiem czego: przestałam spać. trzymam kredens. lub kredens trzyma mnie. w kleszczowym uścisku. Co robić, droga redakcjo? Jak żyć? Jak spać? Pomóżcie, dobrzy ludzie, napiszcie – jak śpicie, gdzie, jak długo,
FAQ
WordPress w telefonie złagodził nieco moją awersję do pisania. Biały pusty ekran notebooka ostatnio kojarzył mi się już tylko z dokuczliwym przymusem napisania tekstu, najlepiej dobrego tekstu, bo do takich przwyczaiłam moich klientów. Teraz jest inaczej. Od słów oddziela mnie Mariański Rów i mur z żelazobetonu, w który wstydliwie drapię obgryzionym z nerwów paznokciem. Wielogodzinne
last day before the world ends
przestałam już liczyć niewykorzystane szanse, zmarnowane okazje, złamane słowa, niedotrzymane obietnice, dawno przeterminowane dedlajny oraz inne zaprzepaszczone możliwości. czas przecieka mi przez palce, a przestrzeń ciężko zastyga wokół. wszyscy już pobiegli, tylko ja zagapiłam się i zostałam. tam, w tym szarym i cichym bocznym pokoju z dzieciństwa, którego okna wychodzą na ścianę sąsiedniego budynku. nie
ground control to major Tom
każdego dnia powinnam być gotowa do wyjścia na powierzchnię i brodzenia w rzeczywistości. bez żadnego punktu podparcia, falując w nieważkości, z przesuniętym punktem ciężkości w stronę nieokreśloności. przeraża mnie to na tyle, by zawczasu zaniechać wszystkich ruchów. i czekać. czekać, co nastąpi. siedzę ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, patrzę na przelatujące przez moje niebo planetoidy.
powiewy i zaniepokojenia.
lekko i nieznacznie powiało wczoraj wiosną. wraz z niepokojem. gdyż wiosna jest jasna i prześwitująca, niczego się przed nią nie ukryje. a ja wciąż wolę się schować w ciemnych zakamarkach zimy. ryć sobie tajne korytarze pod powierzchnią szarych poranków i stukotać skrycie pod przykryciem popołudniowych ciemności. więc z ulgą powitałam dzisiejsze za-śnieże-nie. choć w moim
składnia. zapadnia.
Był zezowaty, nie wiodło mu się, zmarniał. Znając przyczyny, wcale nie ubolewał. Od czasu kiedy na pożegnanie z niechęcią zatrzasnął odrzwia wysokiej uczelni, która w niczym nie zaspokoiła jego wewnętrznej udręki, pozbył się wszelkich rojeń o świetnej przyszłości i urągając życzliwym przepowiedniom najbliższych i znajomych, utknął w samym sobie, skrzętnie zajęty porządkowaniem cennego zbioru: istotnych
forgive/forget. keep calm and go fuck yourself
ależ jestem biedna i bezdennie głupia. ależ mam zadrę w serduszku, kolec w paluszku i otwarty parasol w dupce. ależ sobie znalazłam powód do rozmyślań, roztrząsań i analiz. ależ to wszystko jest puste, pozorne i niewarte uwagi. racja. święte słowa, mario. czynię to i niniejszym postanawiam zaniechać wszelkich szkodliwych czynności myślowych. po prostu: życie to
Mountain Ash, Rhondda Cynon Taf
Mountain Ash – po walijsku: Aberpennar – leży w hrabstwie Rhondda Cynon Taf, hen daleko gdzieś w głębokich dolinach południowej Walii: dzikość serca, zdziczenie obyczajów, deszcz, mgła i matowa zieleń poranków. zawsze chciałam mieć okna wychodzące na rozległą górę. po to, żeby wszystko inne wydawało się małe i nieważne. stoję w samych skarpetkach
genialna epoka
Babcia i Dziadek. Basia i Zygmuś. Rozważna i Romantyczny. Zygmunt był bohaterem mojego dzieciństwa. moim idolem i najlepszym przyjacielem. rozumiał mnie jak nikt. i kochał na zabój. zawsze opowiadał mi niestworzone historie, o tym jak był łowcą tygrysów w Afryce i jednemu z nich włożył rękę głęboko do paszczy, chwycił go od środka za ogon