Blog o ADHD/ADD, nawracającej depresji i upartych próbach wychodzenia z chaosu i smutku, o poszukiwaniu motywacji do działania i sposobów na radzenie sobie z codziennością
Są dni, kiedy czuję się gorzej. Albo po prostu źle. Wydaje mi się wtedy, że dni, w które czuję się lepiej albo po prostu dobrze – nie istnieją. I tak naprawdę nigdy nie istniały. I istnieć nie będą. Nauczyłam się jednak, aby w takich momentach nie traktować siebie zbyt serio, nie wierzyć sobie ani przez chwilę, nie stawiać pod ścianą i nie odbierać nadziei… [czytaj dalej]
urodzeni 15 września
Usposobienie człowieka, który przyszedł na świat w dniu 15 września, jest dość nietypowe. Ciężko jest z tego powodu przewidzieć jego możliwe reakcje, bo nigdy tak naprawdę nie wiadomo do końca, jaki w danym momencie ma nastrój, a żeby to jeszcze utrudnić, zmieniają mu się one jak przysłowiowa chorągiewka na wietrze. Jest bardzo zmienny i wrażliwy,
I love this game.
gdy jednego dnia coś piszesz i jest dosyć znośnie, a drugiego dnia czytasz to wszystko i idziesz się wyrzygać. bardzo mi przykro, ale jestem zmuszona umrzeć. wyjechać. nie zareagować. coraz częściej myślę, że skazywanie niewinnych ludzi na konieczność obcowania ze mną i moim chimerycznym usposobieniem jest po prostu nieodpowiedzialne. i zupełnie niepotrzebne.
37397
idąc bez celu, nie pilnując drogi, sama nie pojmuję… – gówno. gówno. gówno. – dokańczam na głos i wściekle. pisząc jeden scenariusz, nagle wymyślam drugi, zupełnie inny, zupełnie nie na temat i zupełnie mój. więc natychmiast muszę go zapisać. natychmiast. aż policzki mi płoną. z nerwów wstaję od klawiatury i stwierdzam, że w domu jest taki
no place I’d rather be
wszyscy się rozwijają, a ja się zwijam. pakuję ten swój lichy mandżur do podniszczonych reklamówek i odchodzę w dal, ku zachodzącemu słońcu, kiwając się miarowo na boki jak stara baba z chińskiego targowiska. no po prostu serce pęka, przedwieczorne cienie osuwają się po ścianie, a inszy trup ściele się równie gęsto. wiem,
kwetiapina
już to kiedyś pisałam, że w głębi siebie, w samym środku jestem małym brzydkim thomem yorke, z brunatnym spleśniałym serduszkiem, a to jest jedna z tych piosenek, których tekst mogłabym sobie wytatuować na plecach, najlepiej tępym gwoździem. I’m a creep, I’m a weirdo. What the hell am I doing here? I don’t belong here. I
keeping up appearances
nie spływa po mnie. ani jak po kaczce. ani jak po tafli kuloodpornego szkła. chłonę wszystko jak gąbka i nasiąkam pomyjami, które natychmiast zaczynają we mnie fermentować, mutować i gnić. puchnę od tego, cały ten syf nabrzmiewa mi pod skórą i zaczyna rosnąć w ustach. póki co – połykam go grzecznie, żeby tylko nie zarzygać
pokorne zejście z wysokiego C
a jednak przeprosiłam się z metylofenidatem. nic tak skutecznie nie skraca moich myśli i nie szatkuje tych wewnętrznych dylematów klasycyzmu, tych poematów dygresyjnych na łatwe do przełknięcia fraszki, fiszki i świstki. tym bardziej, że teraz naprawdę muszę się streszczać, bo nikt nie ma tyle czasu i przestrzeni, żeby mnie z tym wszystkim wziąć. i wysłuchać.
zero gravity. orbitowanie bez cukru.
dziewczyna, paroksetyna i atomoksetyna to kombinacja zbyt piękna, by była prawdziwa. i zbyt niebezpieczna, by była możliwa. zostaje mi tylko paroksetyna z metylfenidatem. oraz siła pozytywnego myślenia. czarodziejska różdżka, która rozpieprzyłaby moje cukrowe chmurki, sprowadzając mnie w końcu na ziemię, pozostaje w sferze niespełnionych marzeń. mój psychiatra pozbawił mnie złudzeń: połączenie ADD/ADHD z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi
słowa nienajlżejsze.
oto bardzo dobra piosenka i bardzo zły, kiczowaty i pretensjonalny teledysk w żenującej estetyce wczesnych lat 90. cały ten entourage prowincjonalnej artystki miejscowego domu kultury włazi mi pod paznokcie i straszy żałobą. przed wielu laty znajoma nazwała mnie – w kontekście mojego bloga – “ukraińską gwiazdą disco”. trochę się na nią wtedy obraziłam, bo oczywiście
słowo na De.
czasem, kiedy zaplączę się tak mocno, że już sama nie wiem, gdzie jestem, co robię i dlaczego, oraz o co w tym wszystkim chodzi; kiedy jest mnie tak mało, że coraz trudniej werbalizować mi cokolwiek na jakikolwiek temat – próbuje dotrzeć do siebie przez muzykę. i czasem się to udaje. czasem. ale kiedy łapię się
Latający Bauagan Zazie
żeby w miarę sprawnie funkcjonować potrzebuję codziennej rutyny, regularności, stałych ram czasowych, nieprzekraczalnych granic oraz miękkiej bandy, od której mogłabym się łagodnie acz zdecydowanie odbijać za każdym razem, kiedy próbuję się wyłamać. czyli właściwie co chwilę. niestety wolność, dowolność, swoboda i freelance są tak naprawdę budujące tylko i wyłącznie dla tych “zdrowych”, zorganizowanych, o nieupośledzonej
no to jestem…
tak jak bloga z dnia na dzień porzuciłam, tak niniejszym – z dnia na dzień, jak gdyby nigdy nic – wracam do niego. a przynajmniej taki mam zamiar. przez ten czas, kiedy mnie tu nie było, usiłowałam bezskutecznie okiełznać rzeczywistość. to trudne. ale przynajmniej próbuję. pojawił się cień szansy na zmianę, bo teoretycznie – zamiast
co nieco, beleco oraz pstro.
ostatnio nie pisałam, więc się nazbierało. już mi lepiej, więc słowa wylewają się ze mnie strumieniowo, wielokanałowo i trochę bez sensu. ale nie zamierzam ich porządkować, nie chce mi się ciosać zgrabnych notek. chce mi się być głupią i nieprzemyślaną. lepsze to niż zawstydzone trzymanie języka za zębami, żeby się przypadkiem nie wydało, że mam
Attention Deficit Disorder (ADD) – życie na granicy jawy i snu
poniżej wklejam Wam – na początek – artykuł jasno i przystępnie opisujący problem ADD. autorką poniższego tekstu jest psycholożka i terapeutka – AGATA MAJDA – założycielka Polskiego Towarzystwa ADHD od siebie: podkreśliłam, pogrubiłam i zakolorowałam te fragmenty, które według mnie są szczególnie ważne – choć tak naprawdę cały ten tekst jest o mnie. niestety trochę mnie demaskuje, tutaj –
szklanka może być do połowy pełna lub pusta. albo rozjebana w drobny mak.
napiszę to najprościej jak się da, bez zbędnych ozdobników, bo nie o fajną notkę tutaj chodzi, tylko o mnie. jestem to winna tym wszystkim czytelnikom bloga, którzy do mnie piszą, pytając, co się dzieje i dlaczego. powiem wam szczerze – jestem zmęczona. jestem zmęczona fchuj. jestem zmęczona sobą. nie rzeczywistością, nie ludźmi, nie życiem. to
tymczasowe zawieszenie broni.
wszyscy mówią: kocham cię. no dobra, może nie do końca, że kocham, bo wszyscy mówią: pisz! a ja im mówię, że nie mogę i tłumaczę, że nie umiem. przecież piszesz bloga! – mówią, a ja im na to, że blog to nie jest pisanie. blog to są odpadki rzeczywistości, to jest ukradkowe wymiotowanie pod stół, dyskretne
let me down gently
ileż razy można sobie powtarzać, przekonywać się, wpychając palec w ziejącą ogniem ranę? otóż wiele, wiele razy. i z każdym kolejnym przyjmować to do wiadomości jeszcze głębiej, godząc się pokornie na istniejące status quo – coraz mocniej uświadamiając sobie, że nic oraz nigdy. dobra, w porządku. nie szkodzi, nic się nie stało. jest OK. nic nie wiem.
nienawidzę pisania. męczę się jak w kamieniołomach. może jednak powinnam zmienić zawód?
Pewien angielski piłkarz wypowiedział zdanie, które bardzo mi się podoba: “Strzelanie goli to moja praca”. Podoba mi się ono z wielu względów. Jest w nim radość z gry w piłkę i stwierdzenie, że futbol to praca jak każda inna, ale też radość z pracy. A pisanie to z kolei moja praca. Piszę chętnie. Prawie
nothing is good enough.
okazuje się, że kwestia odchudzania i moje beznadziejne ciuchy to dopiero początek. aby życie ze mną było możliwe i nie groziło załamaniem nerwowym tudzież innymi obrażeniami psychofizycznymi, muszę jeszcze zmienić w sobie pierdyliard rzeczy, począwszy od sposobu, w jaki wstaję z łóżka. na nie wiem czym skończywszy. póki co – rozpierdalam każdy system. łącznie z
___________
nie mam nic do napisania. od dwóch miesięcy czekam na wieści z gruzji. i nic. cisza. uparcie trenuję wewnętrzny spokój. albo obojętność. wszystko byle tylko utrzymać się na powierzchni racjonalnego myślenia o ludziach i faktach.