Blog o nawracającej depresji i upartych próbach wychodzenia z niej, o poszukiwaniu motywacji do działania i sposobów na radzenie sobie z codziennością
Są dni, kiedy czuję się gorzej. Albo po prostu źle. Wydaje mi się wtedy, że dni, w które czuję się lepiej albo po prostu dobrze – nie istnieją. I tak naprawdę nigdy nie istniały. I istnieć nie będą. Nauczyłam się jednak, aby w takich momentach nie traktować siebie zbyt serio, nie wierzyć sobie ani przez chwilę, nie stawiać pod ścianą i nie odbierać nadziei… [czytaj dalej]

No ale co, Ty nie dasz rady? Przecież jesteś Polką!
W całej Polsce trwają protesty przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, zakazującemu aborcji z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu. Tysiące ludzi wyszło na ulice, bo zabrano im jedno z podstawowych praw człowieka, a mianowicie prawo do decydowania o własnym życiu. A skoro o nich mowa, to może warto przypomnieć, że prawa człowieka mają m.in. charakter

jak ryba w wodzie!
Oczywiście, że nie należy mi wierzyć, kiedy mówię lub piszę, że oto koniec bloga, już nigdy! oraz żegnajcie, milknę na wieki! Nie sądzicie chyba, że jestem aż tak głupia i krótkowzroczna, by odbierać sobie prawo głosu oraz jedyną bezpieczną dla mnie formę komunikacji ze światem, w której nie muszę wychodzić ze swojej głębokiej nory, stawać

Dziennik Pandemiczny
Sorry folks, ale nie mam dziś dla was koronawirusowych life-hacków, złotych myśli na czas zarazy ani stu pomysłów na to, jak kreatywnie i produktywnie spędzić domową kwarantannę rodzinną, wspólnie medytując, ćwicząc jogę, tkając makramy, odwiedzając wirtualne muzea, ucząc się języków obcych oraz programowania w pythonie, eksperymentując z nowymi smakami w kuchni czy grając z dziećmi

“Weź się w garść, uśmiechnij się i wyjdź do ludzi!” – czyli Światowy Dzień Walki z Depresją
Pierwszy raz zapragnęłam zwrócić na siebie uwagę jeszcze w liceum. Nie wiem, dlaczego. Może z nudów, albo po prostu poprzewracało mi się w dupie, bo za dobrze miałam w życiu i chyba za mało lano mnie pasem w dzieciństwie. To było zaraz po tym, jak przez wiele miesięcy chorowałam na nerki. Jakoś tak nie mogłam

Pułapka “życzliwej krytyki” czyli lekcje stylu i łamania kołem
Próbując poradzić sobie z zaburzeniami odżywiania i ogólnym życiowym rozpierdolem, rozpoczęłam w grudniu intensywną psychoterapię, którą jednak w styczniu musiałam jak niepyszna zakończyć ze względu na brak kasy. Moim priorytetem – jak wiadomo – są wydatki na zdrowie mopsów, więc z własnym muszę poradzić sobie sama. Sytuację komplikuje nieco fakt, że aktualnie nie posiadam ubezpieczenia

ostatni bastion atrakcyjności
Jeśli sądzicie, że rura w żołądku oraz rura w dupie były kulminacyjnymi punktami mojej desperacji odchudzaniowej, stanowiąc zarazem szczyty absurdu i wyżyny głupoty – to jesteście w błędzie i jeszcze nie wiecie, na co mnie stać. Musicie wiedzieć, że skłonna jestem (a raczej byłam) do najbardziej cyrkowych popisów woltyżersko-fakirskich połączonych z połykaniem ognia i sraniem

siusiu w torcik
Kiedy zaczynałam pisać bloga Zazie – w 2002 roku – miałam 24 lata, idealną figurę, masę kompleksów i srogo pojebane życie. W internecie czułam się wolna, bezkarna i anonimowa. Pisałam, co chciałam, wzbudzałam zainteresowanie, wzniecałam afery, pakowałam się w najdziwniejsze relacje, z których potem salwowałam się ucieczką, kwieciście opisując, co przydarzyło mi się po drodze.

dezorientacja kotów. zadziwianie norek. otumanianie gronostajów. oszałamianie bestii.
Szósta rano, pobudka. Próbowałam o piątej, zwiedziona obietnicami “Fenomenu poranka”, ale się nie dało. Nie będę narzekać, bo i tak moim największym sukcesem ostatnich 3 tygodni jest to, że w ogóle śpię – i to noc w noc. Co prawda nie zawdzięczam tego melatoninie, Ketrelowi, Imovane czy ukochanemu przez wszystkich Trittico, ale autohipnotycznemu nagraniu Paula

Nikogo nie interesuje, dlaczego jesteś gruba
Nie zliczę, ile już razy próbowałam schudnąć, zasięgając porad lekarzy i dietetyków; wykupując diety pudełkowe czy programy żywieniowe; łykając suplementy i pocąc się na podłodze przed wirtualnym obliczem youtube’owych trenerek i fit-blogerek. Przez ostatnie 10 lat ufałam w tej materii wszystkim i każdemu z osobna, skoro nie mogłam polegać na samej sobie: ani w kwestii

Terapia przez pisanie
Jeśli ktokolwiek sądził, że stworzę – tu na blogu – jakąś sensacyjną prozę, atencyjną gównoburzę albo wiwisekcyjną orgię z udziałem osób trzecich (wymienianych z imienia i reszty parametrów) celem publicznego oczerniania ich i wystawiania na lincz w komentarzach – to się, przepraszam, pomylił. Piszę tutaj tyle, ile uznaję w danej chwili za stosowne i jedynie

Chcieć ciut więcej żaden grzech?
Od kilku dni zdradzam Wam na blogu swoje pilnie strzeżone tajemnice, dlatego nic nie stoi na przeszkodzie, abyście poznali kolejną – tym razem prawdziwą perełkę, której zawdzięczam nie tylko anielską cierpliwość do trwania w najbardziej niekomfortowych układach międzyludzkich oraz niemą pokorę w wiecznym godzeniu się na życiowe mało, niewiele, trochę i minimum. Uważajcie, bo sprzedam

Problemy pierwszego świata
Tak, wiem, że inni mają gorzej ode mnie. Gorzej ode mnie ma z pewnością 99% populacji – począwszy od ofiar głodu, wojny, kataklizmów i wypadków; przez ludzi kalekich i nieuleczalnie chorych; sieroty, bezdomnych i starców; po kobiety katowane przez mężów i samotne matki z gromadką dzieci w zagrzybionych suterenach. Ja wiem. Ale ogrom tragedii i

Król jest nagi
No więc już wiecie. Nie jestem już dyskretna, lojalna, pokorna, zastraszona i zmanipulowana. Nie muszę już bać się, że Ten Ktoś przestanie mnie kochać, bo już dawno przestał. Przestał kochać nawet Miszura, bo… – jak usłyszałam – Miszur za bardzo przypomina mnie. Dlatego od przeszło 8 miesięcy nie dość, że nie kontaktuje się ze mną

Święta Brygida, patronka dobrej śmierci
Ponieważ chciałam zacząć dzisiaj – szczególnie dzisiaj, w Imbolc, kiedy mrok ustępuje miejsca zbliżającemu się światłu wiosny – ale zupełnie nie mam mojo, ani wiary w to, że cokolwiek ma sens – napiszę to po prostu, bez zbędnych figur retorycznych: dosyć milczenia, koniec półsłówek i aluzji, wystarczy już zamiatania pod dywan krępujących i niewygodnych spraw.

“będę ofiary składać z ciała, kruszyć duszę…”
To wszystko, co do tej pory zwykłam robić, rozpaczliwie próbując sobie radzić z depresją, nadwagą czy licznymi ułomnościami charakteru – najkrócej można by opisać słowami Nosowskiej: będę podpalać się na placach stolic, skakać z wież kościelnych na anteny, będę się głodzić aż do śmierci z głodu, będę ofiary składać z ciała, kruszyć duszę. Praktycznie

Upomnienie
Posłuchaj mnie teraz uważnie, Olga: nigdy nikogo nie proś o przyjaźń, uwagę, czas, zainteresowanie, wzajemność czy zrozumienie. Przestań płakać z powodu ludzi, którzy nagle milkną, odwracają się od Ciebie wpół zdania, odchodzą, znikają. Ich prawo. Nie goń, nie śledź, nie przekonuj, że jednak jesteś coś warta i zasługujesz na trochę więcej niż cisza. Nie rozkładaj

resztki
Po tylu latach życia pod narcystycznym ostrzałem i krytyczną wiwisekcją, która bez pardonu dzień w dzień rozkładała mnie na czynniki pierwsze, wpisując każdy z nich w excelową tabelkę, bezlitośnie punktując i sumując wszystko do jednego wielkiego zera – przychodzi mi stwierdzić, że zostały ze mnie jakieś marne resztki, które nijak nie składają się w spójną

don’t miss u anymore
środa, 14 sierpnia 2019, dwie minuty po północy – wiedziona dziwnym i niespodziewanym impulsem – puszczam głośno w słuchawkach piosenkę, która przez ponad 10 lat była dla mnie tylko twoja. przypisałam ją do ciebie zbyt mocno i zbyt pochopnie, tak jak wszystko inne. …cause you look wicked in scanty clothes, long legs like an antelope

Kolorowy plasterek na ropiejącej ranie.
Bądźmy szczerzy: w tym sezonie, mimo obietnic poprawy, również nie zasłużyłam na tytuł “blogerki roku”, jako że częstotliwość moich wpisów oraz obecność w social mediach – pod szyldem Zazie – była mocno ograniczona. Powód jest błahy: nadmiar roboty i brak czasu, a przede wszystkim uporczywe unikanie trudnych tematów, które domagały się spisania, lecz notorycznie przegrywały

schizma
Sącząc poranną kawkę, włączasz fejsbuczka, scrollujesz od niechcenia i wtem… widzisz fotkę swojego Exa (skądinąd obecnego tu na blogu w notkach sprzed lat – tak, tak, to niejaki K.) odzianego w zdobne szaty cerkiewne przed kapiącym od złota ołtarzem, jak z pokorą przyjmuje święcenia diakońskie. To nie to, że się śmieję. Serio, szanuję jego