strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
10 tygodni temu moje życie – z trwającego od ponad 11 lat nieustannego zamartwiania się o zdrowie Kumoka – zamieniło się w desperacką walkę o jej życie. Jest we mnie totalny rollercoaster emocji – od panicznego lęku i rozpaczy, przez gorączkowe poszukiwanie ratunku, jeżdżenie po wszystkich możliwych weterynarzach i czytanie wszystkiego, co mogłoby naprowadzić nas na właściwy trop w diagnostyce i leczeniu; aż po czarną rozpacz, żegnanie się z Kumokiem i odrętwienie, bezradność, odrealnienie, niedowierzanie, że to wszystko się dzieje… To jeden z najbardziej trudnych i bolesnych momentów ostatnich lat.
Gdyby nie Marcin, gdyby nie moi Rodzice, gdyby nie internetowi przyjaciele Kumoka i Miszura, którzy wspierają nas w walce o życie Kumoka – nie dałabym rady. Cała jestem wdzięcznością za to, że jesteście.
I choć w przypadku Kumoka oczekuję od Wszechświata cudu, to jednocześnie mam świadomość, że nie wobec wszystkich mogę mieć jakiekolwiek oczekiwania. I tym bardziej nie powinnam mieć pretensji o to, że są osoby, dla których towarzyszenie mi w tym dramatycznym momencie jest zbyt trudne, zbyt nieprzyjemne, zbyt niekomfortowe. Do tego stopnia, że są w stanie podważyć realność tego, co się dzieje z Kumokiem oraz wiarygodność tego, o czym mówię.
Tak, usłyszałam, że to wszystko to jakaś paranoja; że Kumok wcale nie jest tak chora, że to wszystko moja histeria i paranoja. Oraz że ja po prostu jestem w swoim żywiole, kiedy coś złego dzieje się Kumokowi, bo mogę wtedy wyszukiwać w internecie nowe choroby i jeździć po weterynarzach, a potem z wypiekami na twarzy o tym opowiadać, żeby wszystkim pokazać, jaką jestem troskliwą i odpowiedzialną „mopsią matką”, jak bardzo się poświęcam i jaka jestem w tym wszystkim wspaniała i dzielna, jak w amerykańskich filmach klasy C o socjopatycznych matkach z zespołem Munchausena, które są w stanie truć, krzywdzić i uśmiercać własne dzieci, żeby spełnić swoje chore potrzeby.
I że ja – w imię zaspokajania swojej ciągłej potrzeby atencji i pragnienia rozgrywającego się wokół mnie dramatu – skazuję biednego Kumoka na cierpienie, bo targam ją w mróz i w upał – wózkiem, pociągami, tramwajami, autobusami, metrem – po weterynarzach; to ciągłe nakłuwanie, badanie, sprawdzanie… Że jest to wręcz obrzydliwe i że po prostu nie da się na to patrzeć, a ja to jeszcze bezwstydnie pokazuję w internecie.
Usłyszeć coś takiego od (rzekomo) Bliskiej Osoby – bezcenne.
Gdyby ktoś był zainteresowany kwestiami formalnymi, to zapraszam do facebookowej grupy bazarkowej poświęconej leczeniu Kumoka, gdzie na bieżąco wrzucam skany badań, diagnoz kardiologów i onkologów, kart przebiegu leczenia oraz paragonów z lecznic weterynaryjnych.
tymczasem nowy apdejt:
strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Obserwuj Mopsiki Zazie: